Artykuły

Syndrom sublimacji

Tak się złożyło, że "Rzeźnię" Sławomira Mrożka "sprawdzili" najpierw działacze kultury (premiera miała bowiem miejsce w dniu ich święta), a zaraz potem pracownicy Fabryki Przyrządów i Uchwytów, gdyż dla nich właśnie dedykowany był ów spektakl w ramach tzw. "Więcej niż premiery". Rzecz się zatem odbyła z pełnym taktu wyrafinowaniem oraz przekonaniem, iż wspomniani działacze lepiej niż ktokolwiek inny znają dylematy wysublimowanego artysty, zaś pracownicy wielkiego przemysłu, być może z refleksją, przyjmą aluzje, podteksty, a zwłaszcza przesłanie dramatu.

Co by było jednak, gdyby na premierę "Rzeźni" zamiast FPiU zaproszono np. załogę zakładów... (no, mniejsza z tym jakich)?

Jeśli zechcesz, Drogi Widzu, obejrzeć "Rzeźnię" nie kieruj swoich kroków na Planty, do budynku Teatru Dramatycznego im. Al. Węgierki. Tam grają "Bal manekinów" i "Dom kobiet". Na Mrożka udaj się w stronę Zwierzyńca, do Państwowej Filharmonii. Tak, bowiem spektakl przygotowano wspólnymi siłami, tzn. artystów teatru i filharmonii.

Reżyserią zajął się debiutant na scenie dramatycznej (choć ze stażem w Teatrze Lalek) Wojciech Szelachowski pod słuszną artystyczną opieką Andrzeja Jakimca. Sumiennie musiał strzec starszy kolega wszystkich reguł gry, czujnie doglądać przedstawienia po to, by pewną ręką określić jego młodzieńczy w końcu kształt i wyraz. Czy debiutant zaakceptował w pełni pomysły inscenizacyjne, zastosował się z pokorą do uwag i wskazówek, podporządkował sugestiom i radom bez zmrużenia oka - pozostanie tajemnicą teatralnej kuchni.

Tak czy owak niemal dwugodzinne przedstawienie na skrzypce i flet (a także altówkę, wiolonczelę, kontrabas, klarnet i fagot) oraz głosy aktorskie pozostało w zgodzie z intencjami autora, choć pominięto te partie tekstu, które nie pasowały twórcom do całościowej kompozycji.

Spektakl jest zarazem surowy i realistyczny. W warunkach filharmonii scenograf (Ryszard Kuzyszyn) zastosował maksymalne uproszczenia. Rekwizyty są autentyczne i trafnie dobrane, umieszczone na scenie, która nie jest zbyt natrętnie zabudowana. Słowem dyskretnie i wymownie. Zwłaszcza w drugiej części, gdy zapadnia "wchłania" wieńce laurowe i kosze kwiatów złożone w hołdzie świeżo upieczonemu wirtuozowi, a wynosi "kompozycję" złożoną z kulawego fortepianu, harfy z przewieszonym fartuchem rzeźnika i pniami do uboju zwierząt.

"Zaczynamy od Mozarta" - mówi prawdziwy dyrygent (Zbigniew Zając) do prawdziwej orkiestry. Można rzec, że to muzycy właśnie, zanim padną pierwsze Mrożkowe kwestie, czynią atmosferę spektaklu. Grają siebie samych, a więc takich, jakimi są na codziennych próbach; trochę roztargnionych, trochę nonszalanckich ale też maksymalnie skupionych, gdy przychodzi pora koncertu.

Są tłem przedstawienia, tłem wyraźnym, znaczącym, dobitnie akcentującym jego treści. Nawet wtedy, gdy pryskają wszelkie złudzenia co do wartości i potrzeby istnienia czystej sztuki.

Muszą być w tym przedstawieniu i do tego żywi, rajscy. Na swoim miejscu, żyli w filharmonii, by jaskrawiej przedstawić pewne zagrożenia czyhające na humanistyczne ideały, by uzmysłowić możliwość katastrofy gdy dochodzi do konfrontacji sztuki z rzeczywistością.

"Muzyka może być, albo nie być, ale rzeźnia musi być". Czy zatem sublimacja poprzez sztukę jest istotnie pomyłką i oszustwem? Po to są artyści, ich istnienie i działanie? Tak, to są właśnie te lęki wynikające z teraźniejszości. Nabierają one cech wizji i są doprawdy przerażające. Jeśli zwierzęta prowadzone na rzeź zagłuszają wszystko, to przecież także i sztukę. A ona jest zbyt krucha, by się bronić, jest znikoma, śmiertelna, a więc nieprawdziwa,

Skrzypek nie wytrzymuje ciężaru prawdy. Wytrzymuje ją za to Dyrektor potrafiący dostosować się z miejsca do nowych warunków i okoliczności. Przedstawienie trwa. Koncert na dwa woły, obuch, nóż i siekierę będzie kontynuowany. Uczestnictwo wszystkich we wszystkim, bez podziału na artystów i publiczność, wykonawców i konsumentów, kapłanów i wiernych... Taki podział stworzyła kultura. Kto to uszanuje?

A cóż na to nasz wysublimowany artysta, który uwznioślił się za pośrednictwem "zaprzedania duszy" geniuszowi Paganiniemu? Wcale nie ma takiej mocy, by wpływać na szlachetność ludzkich poczynań, korzystną zmianę ich dążności i celów. Stąd jego dylematy, stąd jego fatalny koniec.

Przypominam, że spektakl ten dedykowany był m.in. działaczom kultury, w dodatku hojnie tego dnia odznaczonym i nagrodzonym.

W "Rzeźni" grają głównie wytrawni aktorzy. Paweł Korombel (Skrzypek) wyrasta na gwiazdę zespołu choć w tej roli nie ustrzegł się jakby trochę "manekinowych" manier. Jego Matka (Barbara Łukaszewska) podkreśliła swoją zaborczość środkami wcale nie rodem z teatru psychologicznego. Stworzyła postać a pogranicza rzeczywistości i literatury, zabarwioną groteską. Ale w kreacji Łukaszewskiej fascynuje przede wszystkim jej prywatna osobowość.

Dyrektor Zenona Jakubca wydaje się osobą dobrze przeciw życiu ubezpieczoną, bardziej kierującą się rozumem niż emocjami, zaś Tadeusz Grochowski w podwójnej roli Paganiniego - Rzeźnika pokazał zarówno ironiczny grymas geniusza jak też nieokrzesaność prostaka. Hanna Rajewska była po prostu Flecistką, o czym zawiadamia P.T. Publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji