Artykuły

Ciało złożone w ofierze (Persona. Marilyn)

"Persona. Marilyn" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym im. Holoubka w Warszawie. Pisze Matylda Sielska w portalu e-splot.pl.

Poszukiwanie inspiracji scenicznych wśród ikon XX wieku jest częstym zabiegiem Krystiana Lupy. Wykorzystuje on realną postać, jej życiorys istniejący w masowej świadomości, aby przekształcić go w swoją "sceniczną fantazję". Tym razem padło na markę zwaną "Marilyn Monroe".

Czy Marilyn to filmowe i teatralne bóstwo? Jej życie stało się już medialnym mitem. Fascynująca jest tragiczna historia Monroe połączona z emploi naiwniutkiej blondyneczki. Biografia aktorki to ikona, symbol seksapilu. Krótkie życie nacechowane dysonansem między człowiekiem a jego sztuczną kreacją zainspirowało Krystiana Lupę do stworzenia spektaklu.

Zamknięte pomieszczenie, które widzimy na scenie, jest opustoszałym studiem: wysoko zawieszony sufit, surowe białe ściany. Oprócz dwóch złowieszczych żelaznych bram (o chłopaku pilnującym pomieszczenia mówi się Cerber - to może nadawać tej przestrzeni charakter dantejskiego czyśćca), są tu dwa wysokie, nieprzeźroczyste okna, przypominające gotyckie witraże. Ta przestrzeń zdaje się być sakralna. Na środku stoją dwa duże proste stoły (złączone tworzą ołtarz ofiarny), na których co chwilę kładzie się i po których chodzi Marilyn. Zmęczona, rozhisteryzowana, zaniedbana, tuż po rozstaniu z Arthurem Millerem. Monroe uciekła od bliskich i współpracowników, od hollywoodzkiego blichtru. Tu może sobie pozwolić na więcej naturalności, swobody. Przyjmuje gości, którzy odnoszą się do znanego im wizerunku aktorki, aby zweryfikować go, skonfrontować swoje wyobrażenie z tym, co realne. Najpierw odwiedza ją Paula Strasberg (Katarzyna Figura), w obecności której Marilyn chce być aktorką, artystką. Szuka siebie przez realizację i prezentację wymarzonej roli Gruszeńki, ale nie znajduje tego, czego pragnie. Chce utożsamić się z postacią, nie respektując jej autonomii.

Marylin kolejno konfrontuje się z Andre (Piotr Skiba), którego interesuje sensualność, materia. Scena z nim jest bardzo erotyczna, ale jakby aseksualna. Gwiazda, a może raczej kobieta, spontaniczna, naturalna, pozbawiona swojego sztafażu, jest fotografowana. Wygląd twarzy i ciała, tak ulotny, jest tutaj obsesyjnie utrwalany, Marilyn znamy jedynie jako konstrukt. Pojawienie się na tylnej ścianie zdjęcia ciała Monroe w parę dni po jej śmierci, zupełnie zniekształconej, niepodobnej do siebie, szokuje. Zadajemy sobie pytanie, gdzie jest to poszukiwane, uwielbiane ciało - jedynym autentycznym zdjęciem aktorki jest to, którego nie rozpoznajemy. Z rozmowy Andre i Marilyn wynika, że postaci widzą publiczność, ale nie wiedzą, czy to my jesteśmy prawdziwi, czy oni. I kto z nas bardziej gra, jeżeli każda autokreacja, nawet praca nad sobą, jest rolą taką samą jak ta sceniczna. Marilyn nie chce wiedzieć, kim jest, a już na pewno nie chce, by wiedzieli to inni. Prawdziwe jest dla niej to, co sama tworzy, a nie to, co czuje.

Ostatnią część spektaklu nazwałabym ofiarowaniem. To scena oniryczna, nieklarowna, w której ciało Marilyn (klucz jej sukcesu, a zarazem źródło cierpień) zostaje unicestwione. Obraz początkowo wygląda jak u Bruegla: mnóstwo postaci, którym trudno nadać jakąkolwiek tożsamość, rozpoznać ich rolę. Nie patrzą na nią, gdy wchodzi, tylko Paula zwraca na Marylin uwagę. Dopiero gdy zaczyna się rytuał, wszyscy milkną i skupiają się na ofiarowanej. Dochodzi do przebóstwienia kobiety, która zostaje kimś w rodzaju Zbawcy (równocześnie Francesco zawiesza się na wieszaku na wzór Ukrzyżowanego), wiecznego symbolu, oddając życie i ciało rzeczywiste, otrzymuje w zamian wieczne, boskie. Wielokrotnie użyte są odwołania do Chrystusa. Paula uważa, że Marilyn stała się ważniejszym symbolem od niego. Każdy z przychodzących do Marilyn jest celebransem przygotowującym ją do ostatecznego oddania tego, z czym wielbiciele ją utożsamiają - ciała. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z ceremonią, rytuałem.

Sandra Korzeniak wciela się w Normę Jeane Mortenson. Ta z kolei wybiera na swój sceniczny wizerunek personę Marilyn Monroe, która pragnie wyglądać jak Jane Harlow i mieć duszę Gruszy z Braci Karamazow Dostojewskiego (tej, jak sama mówi, chce ofiarować własne ciało). Łatwo się pogubić. Granica fantazji i rzeczywistości w pewnym momencie przestała być dla mnie tak wyrazista. Każda twarz to maska. Korzeniak nie jest uderzająco podobna do Monroe. Jednak wymodelowane włosy, odpowiedni makijaż w połączeniu ze zmysłowym kobiecym ciałem tworzą złudzenie, że na scenie widzimy seans spirytystyczny, w którym przywołujemy Marilyn - nie Normę, ale właśnie ten konstrukt, personę Marilyn Monroe. W końcu to ikona i można przejąć jej emblematy jako maskę rytualną. Rewelacyjną kreację Korzeniak, która oddaje nam siebie całymi ciałem i duchem, uznaję za akt całkowity.

Inscenizacja Lupy to wybitne dzieło teatralne. Wstrząsające jest połączenie dźwięku (niepokojąca, nieklarowna muzyka) i działania scenicznego. Realizm, bo w jego duchu spektakl funkcjonuje przez większość czasu, parokrotnie zostaje "rozerwany", aby ostatecznie, w scenie finałowej, wprowadzone zostało metaforyczne czy też symboliczne rozwiązanie. Marilyn kładzie się na ołtarzu, a na tylnej ścianie sceny widzimy obraz rejestrowany przez kamerę. Nagle wizerunek z projektora zaczyna płonąć. Ulegamy złudzeniu, że aktorka na scenie również płonie Wizerunek okazał się bardziej sugestywny niż rzeczywistość. O ile w ogóle wiemy, co nią jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji