Artykuły

Nie mam zespołu

- Muszę stworzyć zespół. A pierwszym krokiem na tej drodze jest ukrócenie gwiazdorstwa. Chcę kilku osobom udowodnić, że nie są niezastąpione. Zamierzam ściągnąć nowych, dobrych aktorów z różnych teatrów w Polsce - mówi PIOTR DĄBROWSKI, na kolejne trzy lata dyrektor teatru w Białymstoku.

Wczoraj [7 czerwca] zapadła, decyzja, że Piotr Dąbrowski przez kolejne trzy lata będzie dyrektorem Teatru Dramatycznego w Białymstoku. Nową kadencję zamierza rozpocząć od zwalczania gwiazdorstwa.

Kurier Poranny: Jak jednym zdaniem podsumowałby pan trzy lata spędzone na stanowisku dyrektora?

Piotr Dąbrowski, dyrektor Teatru Dramatycznego w Białymstoku: To trudne... Te trzy lata wiele mnie nauczyły. Dowiedziałem się, czego można się spodziewać po ludziach, którymi kieruję, z którymi gram na scenie. Wyszedłem z takiego miejsca (Teatr Witkacego w Zakopanem - przyp. red.), w którym wchodząc do teatru wycierało się buty, nie wnosiło się na scenę żadnych spraw i problemów z codziennego życia. Ludzie się wzajemnie szanowali - bez względu na to, czy ktoś był aktorem, członkiem ekipy technicznej, czy sprzątaczem. W Zakopanem podstawą pracy aktora była pokora. Tymczasem trafiłem do Białegostoku, gdzie tego wszystkiego nie ma...

A co jest?

- Na szczęście jest bardzo dużo osób, które tęsknią za takimi warunkami pracy, za takimi zasadami współżycia w teatrze, o których mówiłem. Niestety, zauważyłem to dość późno, dopiero pod koniec pierwszych trzech lat mego dyrektorowania. Byłem ślepy i poniosłem porażkę: nie udało mi się stworzyć zespołu aktorskiego.

Ale przecież są jacyś aktorzy, odbywają się premiery...

- Tak, ale to nie jest zespół. Poniosłem klęskę, bo postawiłem na niewłaściwych ludzi. Zawiedli mnie ci, w których widziałem trzon przyszłego zespołu, których wyróżniłem, obsadzałem w najważniejszych rolach, nagradzałem. Tymczasem oni zadali mi cios w plecy...

Co konkretnie zrobili?

- Bez rozmowy, bez konsultacji ze mną i z resztą zespołu poszli do mojego szefostwa, do Urzędu Marszałkowskiego, żeby na mnie naskarżyć. Nic nie wskórali, bo skarg było wiele, ale argumentów zabrakło. "Akcja" miała miejsce tuż przed podpisaniem ze mną umowy na następne trzy lata, więc jej intencja jest aż nadto oczywista: chcieli się mnie pozbyć.

Jak to możliwe, żeby kilka osób "trzymało krótko" kilkudziesięcioosobową załogę teatru?

- Sam wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie i nie znam odpowiedzi. Jak grupa, którą można policzyć na palcach jednej ręki może wbić się w przekonanie, że to jest ich teatr - ich i nikogo więcej!... Mnie się to w głowie nie mieści.

A może to jest rzeczywiście "ich teatr" i oni w nim rządzą?

- No, nie!... Bardzo przepraszam, to jest absurd. Nawet jeżeli tak się dotąd działo, to najwyższy czas, by to przeciąć, by te rządy ukrócić.

I pan to zamierza zrobić?

- Tak, bo muszę stworzyć zespół. A pierwszym krokiem na tej drodze jest ukrócenie gwiazdorstwa. Z historii wiadomo, że gwiazdorstwo w teatrze zniknęło wraz z końcem XIX wieku. Od stu lat to nie gwiazdy, ale mocny zespół stanowią o jakości i potencjale twórczym teatrów. Tymczasem w Białymstoku ciągle pokutuje system gwiazdorski. Jest parę osób przeświadczonych o swoim geniuszu aktorskim, zakochanych w sobie. Uwierzyli w to, że wystarczy poprawnie podawać tekst, by być wielkim aktorem. To są ludzie, którzy zatrzymali się w rozwoju zawodowym, nie widzą potrzeby pracy nad sobą, a przez to stają się toksyczni dla całej reszty. Co gorsza, traktują "z góry" kolegów, uważają ich za klasę B, delikatnie mówiąc. Są przekonani, że wszystko im wolno.

Jak pan zamierza zwalczać "gwiazdorów" i gwiazdorstwo?

- Chcę kilku osobom udowodnić, że nie są niezastąpione. Zamierzam ściągnąć nowych, dobrych aktorów z różnych teatrów w Polsce. Rozesłałem wici, rozpocząłem rozmowy. Zamierzam zorganizować casting i wybrać dobrych i potrafiących pracować aktorów. Na nich i młodych aktorach obecnie pracujących w teatrze oprę konstrukcję przyszłego zespołu. Dzisiejsze "gwiazdy" będą musiały nauczyć się pokory - wobec swego zawodu, kolegów, pracy.

A jeżeli "gwiazdorzy" nie zechcą współpracować z panem i nowymi aktorami?

- Jest tyle teatrów w Polsce, do których można się przenieść - jest tyle zawodów na "A", że nie każdy musi być do końca życia aktorem. Jeżeli nie będzie innego wyjścia, rozstaniemy się...

A pan nie czuje się winny?

- Czuję się winny. Gdybym nie był ślepy, gdybym nie wychodził z przekonania, że lepiej jest wierzyć ludziom, niż podejrzewać ich o najgorsze, to pewnie wziąłbym się za to wszystko wcześniej.

Może miał pan za dużo zajęć: reżyseria, przygotowanie ról, wyjazdy na plan zdjęciowy do seriali i spektakli telewizyjnych w Warszawie, wypady do Zakopanego...

- Nie, skąd... Wiem, że takie zarzuty są stawiane, ale to mija się z rzeczywistością. Moim zdaniem wszystko udawało mi się godzić.

Nie chcę zrzucać na nikogo winy, ale dziwi mnie to, że reszta aktorów, nie należących do...

"grupy inicjatywnej", "bandy czworga" - tak określa się pana "gwiazdorów" w kuluarach.

- (śmiech) No właśnie, że nikt z aktorów spoza tej grupy nie przyszedł do mnie, nie zwrócił uwagi, że zabrnąłem.

Żartuje pan? Przecież wyglądało na to, że jest pan w doskonałej komitywie z "gwiazdorami". Kto z własnej woli chciałby ryzykować, narażać się?

- To rzeczywiście mój błąd. Ale, proszę mi wierzyć lub nie, nie znałem takiego myślenia, nie nawykłem do takich układów.

Nie najlepiej też poszło panu : "Operą za trzy grosze". Wybuchła awantura. Odwołał pan premierę, potem przełożył na przyszły sezon, i teraz wiadomo, że nie odbędzie się ma nigdy, a przynajmniej nie-za pana kadencji. W wypowiedziach prasowych tłumaczy pan to niemożliwością doprowadzenia do skutku negojacji ze spadkobiercami Brechta . Weilla. Pozostaje pytanie, dlaczego przed rozpoczęciem pracy nie zasięgnął pan informacji na temat uzyskiwania licencji? Kilkadziesiąt tysięcy złotych poszło w błoto, a przykry smrodek pozostał do tej pory...

- Uległem reżyserowi, Piotrkowi Tomaszukowi. Tłumaczył mi, że nie ma problemu, że to się da załatwić. Popełniłem błąd, a finał wszyscy znają...

Przyznaje się pan do ślepoty, do naiwności, do ulegania podszeptom, braku rozeznania we własnym teatrze. Nawet wierząc w szczerość pana intencji, trudno zobaczyć w panu kandydata na dobrego dyrektora. Tymczasem dostaje pan umowę na kolejne trzy lata. Czy nie wydaje się to panu absurdalne?

- Człowiek nie rodzi się dyrektorem. W Białymstoku po raz pierwszy objąłem stanowisko kierownicze. Popełniłem wiele błędów, ale one wiele mnie nauczyły - nie powtórzę ich drugi raz. Jestem mądrzejszy i silniejszy wewnętrznie o porażki, których doświadczyłem. Nie trzymam się kurczowo stołka.

Za trzy lata pożegna się pan z Białyms tokiem?

- Jeżeli uda mi się zbudować zespół, jeżeli teatr będzie dobrze oceniany i otrzymam propozycję, to chętnie zostanę. Ale nie na siłę, nie za wszelką cenę. Muszę być chciany, muszę czuć, że jestem dobrym dyrektorem.

Rozmawiał:

Dyrektor na trzy lata

Wczoraj zarząd województwa podlaskiego zdecydował się przedłużyć na kolejne trzy lata umowę z Piotrem Dąbrowskim, dyrektorem Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Pensja dyrektora nie uległa zmianie - 4140 zł poborów zasadniczych plus 2070 zł dodatku funkcyjnego. Nowością jest zapis w umowie mówiący, że Dąbrowski może wyreżyserować w sezonie nie więcej, niż trzy premiery. Ustalając repertuar będzie musiał otrzymać zgodę Rady Artystycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji