Artykuły

Koncert na aktorów

W Teatrze Polskim kurtyna jeszcze nie poszła w górę, chociaż nowy dyrektor tej sceny, Mikołaj Grabowski, zaliczył już sobie pierwszą premierę. Oto - pozorna sprzeczność i zagadka, którą wpierw rozwikłać by może należało. Inauguracyjny spektakl rozgrywa się na dużej, scenie, ale zajmuje niewielką tylko jej cześć, tę między rzędami dla publiczności, a wciąż spuszczoną jeszcze kurtyną, która stanowi tutaj tło, a nawet coś w rodzaju dekoracji.

Innego typu jest to spektakl od tych które proponowała nam poprzednia dyrekcja. I inny de facto jest to również gatunek i rodzaj teatru. Teatr instrumentalny, bez bogactwa fabuły, charakterów i umotywowanych psychologicznych postaci, ba, obywających się nawet bez dekoracji. "Kwartet" - a więc koncert na czterech aktorów. Na ich głosy, ciała, umiejętności budowania scenicznych sytuacji. Nazwisko autora, awangardowego kompozytora i teoretyka muzyki, Bogusława Shaeffera, mogłoby sugerować jakieś widowisko muzyczne i formy parateatralne, wprzęgnięte w służbę popularyzacji nowej muzyki. Tymczasem nic z tych rzeczy. Mamy tutaj do czynienia rzeczywiście z teatrem. I to z teatrem i spektaklem solidnie, precyzyjnie skonstruowanym. Tyle, że rządzącym się innymi nieco prawami.

Punktem wyjścia jest oczywiście koncert. Oto na scenę wchodzą czterej, ubrani we fraki, muzycy. Dyrygent i trzej śpiewacy. Wszystko zdaje się zapowiadać, że za chwilę rozpocznie się koncert, a tu ciągle coś staje temu na przeszkodzie. A to chwilowy brak dyspozycji solisty, a to jakieś drobne niesnaski przeradzające się stopniowo w totalny kryzys zaufania wobec zdesperowanego tym wszystkim bezradnego dyrygenta, który nie potrafi opanować zespołu i w końcu musi odejść, by tę samą broń zastosować wobec swego następcy. Można oczywiście tę scenkę odbierać przez pryzmat najbardziej nawet aktualnie brzmiących dziś aluzji, chociaż nie to było przecież intencja pomysłodawcy i autora. "Kwartet" napisany został bowiem w 1966 roku, kiedy to wszyscy jeszcze śpiewaliśmy zgodnym chórem i nic nie zapowiadało aż takiej odnowy. Spektakl przypomina grę i konstrukcję z luźnych klocków, z których każdy z osobna niewiele znaczy, ale układa się więc z poszczególnych scenek i obrazów, na które nadbudowane są sytuacje sceniczne i zdarzenia teatralne, nie tyle po to, aby opowiedzieć nam jakąś fabułę, co zademonstrować instrumentalne możliwości teatru. Teatru, który, jak się to okazuje z powodzeniem może się obejść bez balastu machiny teatralnej i dekoracji, jeśli znajduje satysfakcjonujący go pomysł i zaczyn myślowy, no i dysponuje gronem, rozumiejących ten zamysł, wykonawców. Od tej strony nowo pozyskani aktorzy: Jacek Chmielnik, Janusz Łagodziński, Jan Pęczek, Bogdan Słomiński pozostawili po sobie jak najlepsze wrażenie. Cały kwartet nie tylko rozumie intencje reżysera, lecz - jak tego dowiódł - umie posługiwać się swoim głosem, ciałem i słuchem, a ponadto sytuacyjnym komizmem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji