Artykuły

Burza oklasków

Ten spektakl to ironiczne i mądre pożegnanie dyrektora Jerzego Grzegorzewskiego.

To nie jest klasyczna sztuka, choć składa się z trzech części i antrakt pozwala na wizytę w teatralnym bufecie. Poemat dramatyczny "Morze i zwierciadło" powstał ponad sześćdziesiąt lat temu. Wystan Hugh Auden, Anglik z paszportem amerykańskim, pod koniec życia mieszkający pod Wiedniem, przez Brodskiego uznany za największy umysł XX wieku, dał inscenizatorom twardy orzech do zgryzienia. Analiza "Burzy" Szekspira przez człowieka obciążonego współczesną wiedzą o świecie przeradza się w kunsztowną szaradę. O piętrowe zdania tekstu może się potknąć nie lada aktor. Nic dziwnego, że dopiero Teatr Narodowy pokusił się o polską prapremierę sztuki.

Jerzy Grzegorzewski z wprawą rozłupał twardą skorupę; poczęstował spektaklem jak zawsze widowiskowym, lecz zaskakująco przejrzystym i komunikatywnym. Bywalcom odbiór ułatwiają rekwizyty zapamiętane z poprzednich inscenizacji reżysera: martwe mewy na proscenium, anteny radiowe udające zarośla trzciny, leżaki, lustra... Zamiast hermeneutyki powstała wypadkowa teatru intelektualnego i "dla ludzi". "Bo dom marynarza to statek, więc wina mu brak i dzierlatek" - takie kuplety usłyszała wczoraj publiczność premierowa, przyzwyczajona do trudnego języka i wizjonerstwa Grzegorzewskiego. Śpiewali z werwą Kapitan, Bosman, Trinkulo i reszta załogi z szekspirowskiej "Burzy". Do żartów zachęcała misterna, jakby lekkomyślna muzyka Stanisława Radwana w niebanalnym zestawieniu instrumentów: saksofon, akordeon, kontrabas...

Poprzeczkę wykonawstwa już w pierwszych minutach niebezpiecznie wysoko zawiesił Jerzy Trela jako Prospero; wydawało się, że potem może nastąpić tylko obniżenie poziomu. Reżyser pozwolił na chwilę oddechu, posyłając na scenę "obsadę drugoplanową" (tak nazwał ją Auden). W swoistym przerywniku występują Igor Przegrodzki, Krzysztof Wakuliński, przepływa posągowa Anna Ułas jako Miranda i nie ma słabych partii. Finał należy do Jerzego Radziwiłowicza - Kalibana. Jak na ucieleśnienie zwierzęcych instynktów w człowieku przystało, Kaliban prezentuje się obnażony i malowniczo wytatuowany, brutalnie traktuje Ariela (Beata Fudalej) i widzów. Nieoczekiwanie popisowy monolog o relacjach życia i sztuki - prezent trudniejszy od roli Hamleta - przeradza się w kabaretowy niemal występ. Radziwiłowicz przemawia głosem Himilsbacha lub Holoubka, łypie groźnym okiem Łomnickiego. Ani przez chwilę nie ociera się o łatwiznę, nie mizdrzy do publiczności. Nawet gdy z włosów ścieka mu żółtko z rozbitego na głowie jajka. Wspaniała rola wielkiego artysty. I głębokie, ironiczne, mądre pożegnanie Jerzego Grzegorzewskiego. Nie z reżyserią, miejmy nadzieję, bo ostatni to już, co tak poloneza wodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji