Artykuły

Upić się, ale jak?

Trzydzieści dwa lata temu w Teatrze Współczesnym w Warszawie odbyła się pamiętna premiera "Tanga" w reżyserii Erwina Axera. Scena wielkiej tyrady Artu­ra na stole, w której Michnikowski naśladował Ło­mnickiego w roli Artura Ui z dramatu Brechta, prze­szła do historii polskiego teatru, choć dziś jej ów­czesny sens może budzić wątpliwości. Przed dwoma miesiącami w tym samym teatrze obejrzeliśmy no­wą inscenizację "Tanga" wyreżyserowanego przez Ma­cieja Englerta. Przedstawienie z pewnością nie tak głośne jak tamto sprzed laty, odrobinę lekturowe i gwiazdorskie, a jednak żywe i, za sprawą historycz­nych przewartościowań, nadal skłaniające do dysku­sji. Michnikowski zagrał w nim wuja Eugeniusza, a młody Artur ani przez chwilę nie przypominał któregoś z dawnych ideologów karykaturalnie utrwa­lonych na starej taśmie filmowej. Kim był? - kim mógłby być? - o tym za chwilę. Premiera we Współ­czesnym skłania bowiem do niewielkiej retrospekcji. Żaden z polskich dramatów powojennych nie spo­tkał się przecież z tak entuzjastycznym przyjęciem, jak "Tango" w roku 1965. Dzień po premierze sztukę nazwano nowym "Weselem", podkreeślając jej demaska­torski charakter, a przede wszystkim - porażającą ak­tualność. Tymczasem legendarne "Tango", słabo przy­stające do realiów PRL-u, szybko zmitologizowane przez ówczesną krytykę, przez wiele lat funkcjonu­jące na zasadzie rozbudowanej aluzji, dopiero dziś trafia wreszcie w swój czas.

W STRONĘ STOMILA - HISTORYCZNIE

Kłopoty z czasem to specjalność samych bohaterów "Tanga". Swoje życie dzielą oni bowiem nie na lata, ale na epoki, nie zaprzątając sobie głowy konkret­nymi datami. Podział z grubsza biorąc jest taki: nie­gdyś, za czasów burzliwej młodości Stomila i Eleo­nory, była jeszcze epoka "stara", ale już podgryza­ła ją "nowoczesność", głównie w sztuce i obyczajo­wości. Stomil podczas pierwszej wystawy Nowocze­snych zebrał "entuzjastyczne recenzje", a na doda­tek posiadł Eleonorę na oczach wszystkich zgroma­dzonych. Wprawdzie Eleonora ten drugi fakt kojarzy raczej z premierą "Tanhausera" w operze, ale nie jest to dla nich szczególnie istotne, ponieważ od mo­mentu zwycięstwa "nowoczesności" czas w życiu obojga niejako się zatrzymał. Owszem, bohaterowie Mrożka starzeją się, ale przecież przy każdym no­wym "eksperymencie" Stomila siły im powracają, znów są młodzi i pełni zapału. Dopiero Artur zmu­si rodziców do kalendarzowych rachunków, doskona­le rozumiejąc, że tylko w ten sposób - poprzez za­kreślenie chronologicznych granic "nowoczesności" - zdoła wydostać się z jej zaklętego koła, zaznaczyć własną odrębność, a "nową" epokę uczynić wreszcie "starą".

Dojrzewanie Artura wiąże się w "Tangu" nie tylko z naturalnym mechanizmem pokoleniowej zmiany, ale także z przekonaniem bohatera, że życie ma swój cel i rozwija się w jakimś porządku - chaotyczność i bezcelowość egzystencji Eleonory, Stomila, Eugenii denerwuje Artura najbardziej. Ten dwudziestopięciolatek chce po prostu żyć w historii, podczas gdy oni, choć ruchliwi i postępowi, z lubością pławią się we własnym micie. Tymczasem właśnie historia spłatała Arturowi największego figla! O ile bowiem łatwo przyjdzie nam w postaci Stomila rozpoznać przedstawicieli konkretnego pokolenia artystów i in­telektualistów, o tyle bunt ich synów, datowany z grubsza na środek epoki PRL-u, okazuje się całkowi­cie fikcyjny! Pokolenia "konserwatywnych" Arturów walczących z "nowoczesnością" rodziców w Polsce powojennej po prostu nie było i dziwić może zda­nie Jana Kotta zaświadczające o aktualności "Tanga" w 1965 roku, przez krytyków powtarzane niczym hi­storycznoliteracka maksyma: "Witkacy przyszedł za wcześnie, Gombrowicz jest obok, Mrożek przyszedł w samą porę. I to na obu zegarach: polskim i za­chodnim" (Dialog 4/1965). Już sama ta zegarowa syn­chronizacja budzi dziś wątpliwości, choć wiadomo, że dramat Mrożka jest parabolą, którą aktualizować można w rozmaity sposób, w różnym czasie i miej­scu. Niektóre z tych aktualizacji będą jednak czysto abstrakcyjne lub, co najwyżej, aluzyjne. Aktualizację abstrakcyjną dał Jan Kott w swoim gło­śnym artykule "Rodzina Mrożka" z 1965 roku, będącym pierwszą i - jak się okazało - kanoniczną interpretacją "Tanga". Kott, przekonując wszystkich, że "Tango" swoją problematyką znakomicie trafia w PRL-owską współ­czesność, dokonał iście magicznego zabiegu. Wysnuł mianowicie rzeczywistość Polski Ludowej z literackiej fikcji Mrożka! Tym samym zachował się dokładnie tak jak Stomil: unieruchomił historię w jej dowolnie wy­branym punkcie, kontentując się pokoleniowym mitem, który w tym przypadku znaczył także - fałsz. Polska roku 1965 według Kotta to kraj nowoczesnych Stomilów, którzy przeszli swoją buntowniczą drogę radykal­nych awangardystów, przyczynili się do upadku epo­ki burżuazyjnego filistra, w czasie wojny doświadczy­li schyłku kultury europejskiej i erozji własnych, ar­tystycznych ideałów, a od pewnego czasu żyją poza historią, w odrobinę nudnym świecie bez ideologii. Samo słowo "ideologia" wartościują negatywnie, koja­rząc je nieodmiennie z doktryną niemieckiego nazi­zmu. "Ostatni z ideologów", jakim według Kotta jest naiwny i pogubiony Artur, w swoim buncie przeciw­ko bezforemności współczesnego świata, trafia rzecz jasna w faszystowskie koleiny, co wyeksponował Axer. Polska buntujących się Arturów to kraj w pełni libe­ralny, w którym każdy może być tym, kim chce i robić co chce, jak choćby owa dojrzewająca córeczka z artykułu Kotta, która swoich "nowoczesnych" rodzi­ców zaskoczyć może pomysłem na marksizm, luksemburgizm, anarchizm, katolicyzm tudzież życie z dwo­ma kochankami na raz. A właściwie nie zaskoczyć, ponieważ to sami rodzice swoimi eksperymentami - ostatni z nich to, jakże rewolucyjny w mniemaniu Kotta, eksperyment polskiego Października, o którym, pozbawiony "wspomnień politycznych", Artur po pro­stu nic nie wie - zgotowali swoim dzieciom ten li­beralny raj. W prawdziwą konsternację wprowadziłby ich jedynie młodzieńczy pomysł na demokrację i wol­ne wybory, ale o to Jan Kott nie zatrąca nawet w angielskiej wersji swego tekstu, mimo iż "Encountera", gdzie wydrukowano "Mrożek's Family", urzędnicy z My­siej nie cenzurowali.

Jakże skutecznym alibi dla polskich "nowoczesnych" stał się sympatyczny Stomil toczący spór z burkliwym, a w finale odrażającym synalkiem! Jego zmitologizowana wizja świata pozwalała skutecznie za­tuszować meandry artystycznej rewolucji, która w Polsce odrodziła się przecież w postaci rewolucji społecznej. Jej czynnymi ideologami byli właśnie niedawni awangardyści, jak komentator prac Wielkie­go Językoznawcy Adam Ważyk, którego ze Stomilem porównuje Jan Kott, czy też on sam, w swoim szki­cu o Mrożkowej rodzinie przyznający się do fascy­nacji nadrealizmem Bretona... Myli się więc Halina Stephan pisząc w artykule poświęconym "Tangu", iż "w nowym robotniczo-chłopskim państwie ocale­ni przedstawiciele tej klasy [postępowej inteligencji] znaleźli się na marginesie społeczeństwa, eliminowa­ni z liczącej się społecznej i politycznej działalno­ści" ("Mrożek", Kraków 1996). Przeciwnie. Gdybyśmy cofnęli akcję dramatu Mrożka o piętnaście lat, zo­baczylibyśmy Stomila na zebraniu Związku Litera­tów Polskich zaangażowanego w dyskusję na temat zadań, jakie przed współczesnymi pisarzami stawia socjalizm. Osiem lat wcześniej ten sam Stomil w hamletycznych pozach godziłby marksistowski "rewizjonizm" z "nowoczesnością", by dopiero w poło­wie lat 60. z odrazą ustąpić miejsca któremuś z drobnych politruków w typie Mrożkowego Edka. W europejskim i parabolicznym "Tangu" Edek zajmuje miejsce Artura. W PRL-u jednak ów brutalny i bezideowy cham był następcą niegdysiejszego ideologa i konformisty Stomila, który, stopniowo tracąc wła­dzę i wpływy, nieco poturbowany wracał do swo­ich liberalnych ideałów. Jakże poręcznym argumen­tem w jego rozrachunku z niedawną przeszłością stawał się, z księżyca przecież zdjęty, ale faszyzu­jący jak należy, Artur.

Aktualizując parabolę Mrożka Kott stawiał na głowie powojenną historię Polski. Jawnie też fałszował rzeczy­wisty obraz życia w PRL, mitologizując postawy i gu­sta liberalnych Stomilów. A jednak "Tango" latami nie schodziło z polskich scen. "Może będzie szło zawsze, niczym hejnał mariacki?" - zastanawiał się w 1967 ro­ku Jan Błoński, szykując się do własnej, "modelowej" interpretacji dramatu ("Życie Literackie" 44/1967). Pu­bliczność bowiem, doskonale reagując na wieloznaczne, paradoksalne i prześmiewcze dialogi Mrożka - przez samego pisarza nauczona tego specyficznego ko­du porozumiewania się ludzi niewolnych i zrozpaczo­nych - odczytywała jego sztukę aluzyjnie, przymyka­jąc oko na historyczne i ideowe nieścisłości. W Ar­turze widziała przede wszystkim jednego z tych wściekłych doktrynerów, którzy w latach 50. zdomi­nowali polskie życie publiczne, w Edku - jego przy­bocznego ubeka, względnie terenowego sekretarza Par­tii. Stomil stawał się w tym układzie kimś swojskim, prywatnym, kimś, kto w nieco groteskowy, śmieszny sposób próbuje przeciwstawić się doktrynerowi - i obowiązującej doktrynie. Jego nie zapięta piżama, je­go rozmemłanie to - znak bezradności, a zarazem ci­chego sprzeciwu wobec narzuconego porządku szkol­nych akademii i majowych pochodów. Iluż ludzi w tamtych dynamicznych czasach niechętnie ruszało się z domu, a nawet, jak Białoszewski, z łóżka... Iluż po­łknęło haczyk "nowoczesności", tęskniąc po prostu za zwyczajnym życiem w zwyczajnym kraju, nie zdomi­nowanym przez monofoniczną propagandę. Cóż z te­go, że bohater Mrożka chciał odbudowywać tradycyj­ny porządek, a nie wykuwać lepsze jutro w trybie permanentnej rewolucji, skoro mechanizm "brania za pysk" w obu przypadkach był ten sam i wszyscy świetnie go w "Tangu" rozpoznawali.

W STRONĘ ARTURA - MISTYCZNIE

Odbierano więc "Tango" jak przewrotną, bo antysystemową, a przecież cenzuralną farsę, nieodmiennie, choć na różne sposoby, faworyzując Stomila. Dopie­ro interpretacje Jana Błońskiego, stopniowo, w mia­rę rozwijania się jego koncepcji, a także na skutek przemian w świadomości polskiej inteligencji, zmie­niły spojrzenie krytyków i publiczności na sztukę Mrożka, a zwłaszcza na postać Artura. Błoński już w roku 1967 chciał czytać "Tango" jak "najbardziej ogólnie", dobrze wyczuwając, że każda próba zako­rzeniania tej scenicznej paraboli w historii PRL-u bę­dzie fałszywa. Błońskiego interesował sam psycholo­giczny i kulturowy model ideowej potyczki ojca z synem dojrzewającym we współczesnym społeczeń­stwie bez autorytetów. Nietrudno zauważyć, że bio­rąc pod psychoanalityczną lupę młodego doktrynera, stawał Błoński na miejscu Stomila (to Stomil podej­rzewał u syna freudowskiego "edypa"), nie po to jednak, by mitologizować jego zasługi (choć prze­wrotnie pochwali Stomila za szacunek wobec rodzi­ny). Raczej po to, by z ojcowską troską zapytać: dla­czego się załamałeś, Arturku? Nie ulega bowiem wątpliwości, że Błoński, podobnie jak sam Mrożek, z Arturem sympatyzuje. Przeraża go jednak i zasta­nawia ów moment, w którym szlachetny plan mło­dego tradycjonalisty weksluje na tory dyktatury. Od­powiedź, jaką daje Błoński w swoim szkicu z roku 1980, warta jest zastanowienia, ponieważ wydaje się całkowicie niezależna od PRL-owskich uwikłań. Tak­że dlatego, że zdominowała ona reżyserską koncep­cję "Tanga" Macieja Englerta. Artur według Błońskiego to chłopak, którego liberalne społeczeństwo pozbawiło szansy na dojrzałość, wszczepiając jednocześnie zapał do buntu i marze­nie o samorealizacji. Artur buntuje się więc, emocjo­nalnie jednak nie jest w stanie sprostać wyzwaniom rzeczywistości. By znaleźć się wreszcie w świecie do­rosłych, zagrać w nim wymarzoną rolę dojrzałego mężczyzny, wbrew wszystkiemu i wszystkim posta­nawia się - ożenić. Do ślubu jednak nie dochodzi, w kulminacyjnym bowiem momencie chłopak wyco­fuje się, wątpiąc w moc ceremoniału, który uczynić miał go dorosłym. Dlaczego się załamałeś, Arturze? - pyta Błoński, i odpowiada krótko: boś "nie prosił Ali o miłość, ale o małżeństwo" ("Dialog" 7/1980). Swoje wchodzenie w dorosłość zacząłeś niejako od końca. Zamiast mianowicie szukać dla swoich uczuć porządkującej je i uwierzytelniającej formy, z kon­wencji chciałeś wycisnąć energię, która zdołałaby przemienić ciebie, rodzinę i społeczeństwo. Boś nie prosił Ali o miłość... Właśnie Ala opaczność szlachetnych działań Artura najlepiej zdaje się poj­mować. Ona też, wbrew reżyserskiej praktyce dotych­czasowych inscenizatorów "Tanga", staje się kluczową postacią w przedstawieniu Englerta. Ta z pozoru "no­woczesna" i "wyzwolona" trzpiotka, paradująca po domu Stomila w samej koszuli, jest w istocie jedy­ną osobą, która potraktowała Artura poważnie. Nie tylko zaufała jego słowom, ale także - pokochała go. Kiedy w finale dramatu Artur "z czołem przy podło­dze" wyznaje Ali spóźnioną miłość, dziewczyna krzyczy z wyrzutem: "Dlaczego mi wcześniej tego nie powiedziałeś!". Okrzyk ten zwykliśmy traktować jak fałszywą pretensję niewiernej narzeczonej, tym­czasem Ala nie zdradziła Artura. Owszem, mówiąc o Edku mści się za zerwane zaręczyny, ale jej pre­tensja ma głębszy sens. Gdyby bowiem Artur wcze­śniej wyznał swoją miłość, jej miłość rozpoznał i chwilę się nad nią zastanowił, pewnie nie doszłoby do żadnej katastrofy!

Ale czy wtedy ten dwudziestopięciolatek miałby w ogóle jakiś problem ze "światem, który wypadł z for­my"? - zapyta ktoś, komu eliksir wszechwładnej mi­łości skojarzy się dziś raczej z kącikiem porad serco­wych w piśmie dla pań? Czy tym jednym, banalnie spełnionym ślubem dwojga kochających się ludzi nie zabilibyśmy całej uniwersalnej problematyki "Tanga"? W pewnym sensie tak. Nietrudno jednak zauważyć, że poważna część późnej twórczości Mrożka obraca się właśnie wokół pytania: jak ożenić Artura, a żeniąc, ocalić jego i świat? Z takiej też perspektywy patrzy­my po trzydziestu dwu latach na "Tango", czego jed­nym z dowodów jest dla mnie pomysł Englerta na wyeksponowanie w sztuce postaci Ali. W żadnym wy­padku nie jest to perspektywa melodramatyczna. Na­zwałbym ją raczej - mistyczną.

Jak wiadomo, planowane przez Artura małżeństwo stanowi w dramacie Mrożka rodzaj specyficznego ak­tu "kulturotwórczego", którego mechanizm autor "Tan­ga" podpatrzył u Gombrowicza. Ceremonialnym ślu­bem chce Artur zapanować nad wymykającą się mu rzeczywistością, narzucić jej tradycyjny porządek, formą i konwencją zmusić do uległości. W pewnym momencie jednak, a jest to moment tajemniczy, bo­hater Mrożka przekonuje się, iż konwencje w jego ręku nie mają mocy sprawczej, nie są zaklęciem przemieniającym świat, stanowią jedynie rodzaj cia­snego gorsetu, w który Artur próbuje upchnąć cha­otyczne, ale zarazem o wiele potężniejsze, niż do­tąd mu się zdawało, życie. I wtedy w umyśle tego szczeniackiego reformatora pojawia się myśl piekiel­na, że może świata nie ma, nie ma rzeczywistości, jest tylko czysta gra ścierających się ze sobą form i oto on, mimo iż ubrał wszystkich w suknie i koł­nierzyki, uległ właśnie bezładnej formie rodziny, bo nie czuje - nie czuje się mężem, i boi się - boi się nim zostać! Wtedy też wstępuje w Artura wielki duch gombrowiczowskiego gracza-destruktora, który podpowiada mu, że skoro nie ma nic, jesteś tylko ty i oni tam, skoro rzeczywistość to zaledwie sy­stem międzyludzkich napięć, jedyne, co możesz, to sterroryzować wszystkich i zastraszyć. Bohater Mroż­ka nie chce już porządkować świata, zaczyna roić o władzy, bo "tylko władza da się stworzyć z ni­czego". Pytanie jednak, czy dobrze się w świecie ro­zejrzał, nim wlazł na stół, by skrzyczeć rodzinę? Tu zdaje się tkwić zasadniczy problem "Tanga" ro­ku 1997, kiedy to spór starzejącego się liberała o marksistowskiej przeszłości z młodym obrońcą tra­dycji nie jest wreszcie sporem zmistyfikowanym i może mieć realny wpływ na polską rzeczywistość (tak się przynajmniej dyskutującym intelektuali­stom wydaje, choć przecież można czytać "Tango" jako parodię - czy na powrót dziś możliwego? - dramatu idei). "W rozumie był mój grzech i ab­strakcji, córce wszetecznicy jego. Teraz rozum mój zamroczeniem pokonałem, ja nie zwyczajnie się upiłem, ale rozumnie, choć chciałem mistycznie" - wyznaje Artur, nasz współczesny, choć starym Gombrowiczem podszyty, a w słowach tych natra­fiamy na ślad jego, nie wyzyskanej niestety, doj­rzałości. Artur pojął wreszcie, na czym polegał je­go błąd, natychmiast jednak popełnia następny, analogiczny, choć doskonale wie, którędy pójść na­leżało. Czego doświadczył bohater Mrożka, wycho­dząc z domu z pismami Gombrowicza pod pachą? Wyszedł trzeźwy - trzeźwy racjonalizmem doktrynera przekonanego, iż kultura jest jedynie zbio­rem norm, konwencji i rytuałów, których prze­strzeganie (w wersji konserwatywnej) lub kontesto­wanie (w wersji liberalnej) zapewni ludziom w miarę szczęśliwy żywot. Wrócił upity - ale to py­szny rozum uderzył mu do głowy, podsuwając myśl, że poza normą, konwencjami i rytuałem nie ma nic, wszystko jest tylko umową, którą więk­szość ludzi na własną zgubę nieustannie łamie. A skoro tak, czyż nie łatwiej i pożyteczniej zre­dukować ten czysto ludzki i jakże niedoskonały obrządek do prostej relacji pan-niewolnik: "Oto je­stem na górze, nad wami. W dole was widzę, w dole!" - krzyczy pijany Artur. Ten racjonalista o słabej głowie nie powinien był nigdzie wychodzić! Na zewnątrz upił się bowiem ni­hilizmem, choć - jak wyznaje - na swoje egzysten­cjalne troski innego pożądał trunku, trunku "mistycz­nego", czując pewnie, że pasja naprawiacza świata w połączeniu z racjonalistyczną wizją kultury prę­dzej czy później uczyni zeń dyktatora. Dlatego też nie powinien był uciekać z domu, ponieważ wła­śnie tam czekał na niego ów tajemniczy trunek - miłość Ali - który z młodego chłopca uczyniłby doj­rzałego mężczyznę, a z doktrynera - ostrożnego ide­alistę, wreszcie przekonanego, że ceremonialny ślub w kościele międzyludzkim jest repliką i częścią pew­nego większego rytuału. Mistycy i kościelne staru­szki nazywają go "drogą do nieba". Tymczasem Ar­tur, pozornie pnąc się w górę i podbijając sobie ra­cjonalistycznego bębenka, z sekundy na sekundę zsuwa się w dół piekielnego leja, na którego dnie, jak świetnie zauważył niegdyś Wojciech Skalmowski, zawsze czeka u Mrożka cham z pistoletem w ręku ("Kultura" 9/1971). "Mrożek jest jansenistą - pisze Skalmowski. Dla jansenisty świat jest zawsze usta­wiony za nisko względem jakiegoś przedustawnego stanu idealnego, człowiek - zawsze poniżej Bóstwa, jedynego bytu adekwatnego, a więc godne­go; zatem nieadekwatność i niegodność są natural­ną kondycją rodzaju ludzkiego, a jedyną nadzieją - Łaska. W Mrożkowym świecie nie ma zaś łaski - jedynie wszechogarniające uwikłanie", które wtrąca człowieka w rozpacz i rozbudza w nim agresję. Wszelkie racjonalne wysiłki wydobycia się ponad ów przyrodzony poziom "niegodności i nieadekwatności" kończą się u Mrożka absurdalnym upadkiem w dół bohaterów "upitych rozumem", a zasadzie tej odpo­wiada struktura większości jego dramatów. Także struktura "Tanga", w którym dziś, zupełnie niespodzie­wanie, bo za sprawą lekceważonej Ali, odnajdujemy ważny sygnał zmiany w światopoglądzie Mrożka. Maciej Englert, reżyserując "Tango", doskonale zdaje się pamiętał ostatnią sztukę Mrożka, gdzie wyraźne­mu ruchowi w dół ludzi zdegradowanych przez los, doktrynę i historię przeciwstawiony zostaje, zrazu le­dwie zauważalny, w finale jednak silnie wyekspono­wany, ruch w górę kochającej kobiety. Jakże pomy­lił się Jorge Lavelli zastępując nieco odpustową sce­nerię mistycznej apoteozy Tatiany pozornie wyrafi­nowanym i "nowoczesnym" obrazem rozbitego świa­ta! To właśnie ów kiczowaty, do końca jednak wy­trzymany we wzniosłej tonacji, finał "Miłości na Kry­mie" ostatecznie odwraca kierunek absurdalnej, jak dotąd, wędrówki bohaterów Mrożka. Czyżby ten odrobinę zbuntowany uczeń Gombrowicza, bardziej niż Mistrz sceptyczny wobec przymiotów natury ludzkiej i dlatego zawsze zapięty na ostatni guzik, uwierzył wreszcie w moc Łaski? Oglądając "Tango" we Współczesnym, wyobraziłem so­bie piękną Alę w drzwiach rosyjskiej cerkwi (obok niej Artur w jasnym garniturze) i teraz już wiem, czym należy się upić, by, zapinając własną mary­narkę, nie popełnić błędu doktrynera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji