Artykuły

Schimscheinerowie:10 lat grają razem

Doskonale rozumieją się w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Na dodatek są pełni dystansu do siebie. Krakowscy aktorzy BEATA i TOMASZ SCHIMSCHEINEROWIE opowiadają o sobie Urszuli Wolak.

Dziesięć lat grają razem w spektaklu pt. "Prywatna klinika" w Teatrze Ludowym. Prywatnie są małżeństwem od 22 lat. Beata i Tomasz Schimscheinerowie nie ukrywają, że ich teatralne role wchodzą często bezczelnie do ich domu. Wyrzucają je jednak za próg, choć o teatrze, jak zgodnie twierdzą, mogą opowiadać godzinami.

Pobili się na scenie

Pierwszą wspólną scenę zagrali w szkole teatralnej w Krakowie.

- To było na trzecim albo czwartym roku. Byliśmy już wtedy parą. Była to scena, w której dosłownie pobiliśmy się - mówi Tomasz. A Beata dodaje: - Było to jednak wpisane w sztukę.

- Nie zmienia to faktu - kontynuuje jej mąż - że tłukliśmy się niemiłosiernie.

Małżeństwo żartuje, że ich prywatne relacje wyewoluowały właśnie z tej sceny.

- Na deskach teatralnych jesteśmy jednak aktorami i gramy różne postaci, nie jesteśmy sobą - stwierdzają Tomasz i Beata. - Kiedy kłócimy się na scenie, musimy znaleźć jednak w sobie powód tej kłótni. Sięgamy wtedy pamięcią do naszych osobistych doświadczeń, dzięki czemu uwiarygodniamy graną scenę - opowiada Tomasz. - I naprawdę w "Prywatnej klinice" się kłócimy, ale nie jako Beata i Tomek, tylko jako Harriet i Ryszard - tak bardzo wierzymy w swoje role.

Byli już małżeństwem, kiedy przyszło im zagrać po raz pierwszy całującą się parę. - To był horror. Oboje nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Każda próba pocałunku kończyła się fiaskiem. Patrzyłam na męża, który udawał kogoś innego. Widziałam, że kłamie jak najęty i to tak bardzo mnie bawiło - wspomina Beata Schim-scheiner.

Obciążone kolanko

Aktorka gra w "Prywatnej klinice" amantkę Harriet.

- Dziesięć lat dla Harriet to naprawdę dużo i muszę pogodzić się z tym, że nie jest już ona kobietą pierwszej młodości. Dziesięć lat temu byłam młodsza od Harriet, a teraz jestem starsza o 10 lat i cięższa o 10 kilo - śmieje się Beata. - Nigdy jednak nie znudziła mi się gra w "Prywatnej klinice". Dlaczego? Bo zawsze wciągam się w sztukę na nowo i równie intensywnie jak za pierwszym razem przeżywam opowiadaną w niej historię - mówi aktorka.

Upływający czas odcisnął też odczuwalne piętno na postaci Ryszarda, granego w "Prywatnej Klinice" przez Tomasza Schimscheinera.

- W jednej ze scen Harriet siada na kolanie mojego bohatera. Dziesięć lat temu w ogóle nie czułem tego kolana, dziś... nie mogę już tego powiedzieć. Obciążenie jest zdecydowanie większe - żartuje aktor.

Beata Schimscheiner śmieje się wraz z mężem i po mistrzowsku ripostuje. - Jestem jak kobieta guma, nie taka giętka, ale zmieniająca rozmiary - stwierdza z wrodzonym dystansem.

Wymagająca sztuka

Beata darzy "Prywatną klinikę" wielkim sentymentem. - To sztuka, w której po raz pierwszy zagrałam wiodącą rolę i na moich barkach spoczywało powodzenie całego spektaklu. Praca nad spektaklem wymagała więc ode mnie wyjątkowego zaangażowania. Okazało się jednak, że nie tylko ode mnie -wspomina. Występujący w "Prywatnej klinice" artyści dali z siebie wszystko. Nie mieli łatwego zadania. Pracowali bowiem nad farsą, która wymaga od nich grania na poważnie scen, które powinny rozbawić widzów do łez.

- Wszystkim nam towarzyszyła obawa, że nie uda nam się tego osiągnąć - mówi Beata Schimscheiner.

Kryzys

Po dwóch miesiącach prób aktorzy przeszli poważny kryzys.

- Przez ten czas, pracując nad spektaklem, nieustannie powtarzaliśmy te same sytuacje, grepsy i dowcipy. Narastające zmęczenie i brak dystansu sprawiły, że w pewnym momencie poczuliśmy się zagubieni. Nie wiedzieliśmy, czy to co robimy jest tragiczne czy zabawne -opowiada Tomasz.

Z problemem innego rodzaju musiała sobie poradzić Beata Schimscheiner.

Aktorka wspomina teraz, że tekst "Prywatnej kliniki" początkowo w ogóle jej nie bawił.

Po pracy szliśmy do domu, a wieczorem na imprezę. To naprawdę były piękne czasy

- To dlatego, że moja żona ma bardzo specyficzne poczucie humoru - kwituje Tomasz Schimscheiner.

Towarzyszące zespołowi napięcie opadło dopiero podczas premierowego spektaklu, kiedy na widowni rozległ się gromki śmiech i brawa.

Prawdziwe kłótnie

Publiczność nie miała jednak pojęcia o tym, że grający w spektaklu aktorzy kłócili się o jego kształt do ostatniej chwili. - Kłóciliśmy się straszliwie! Poprawialiśmy siebie nawzajem - opowiada Beata Schimscheiner.

- Powiem więcej - my siebie nawet reżyserowaliśmy - dodaje -Tomasz Schimscheiner.

Ale na szczęście twórcze kłótnie w teatrze nie trwają długo, tylko do pierwszej przerwy w próbie. I w efekcie przełożyły się na ogromny sukces spektaklu.

Jerzy Fedorowicz, reżyser "Prywatnej kliniki", świadomie podjął decyzję o przekazaniu pałeczki swoim aktorom.

- Wiedziałem, że pracuje z najlepszymi i mogłem im całkowicie zawierzyć - przyznaje.

Niesforne role

Jeszcze kilka lat temu Schimscheinerowie mogli powiedzieć o sobie, że są nierozłączni, bo grali wspólnie w wielu spektaklach. Dziś występują razem tylko w "Prywatnej klinice".

- Po pracy wracaliśmy razem do domu, a wieczorem szliśmy razem na imprezy. To był piękny czas, ale poczuliśmy się w pewnym momencie zmęczeni. Każde z nas potrzebowało oddechu, by choć na chwilę od siebie odpocząć - mówi Tomasz Schimscheiner.

Dziś odpoczywają od siebie, kiedy Tomasz Schimscheiner wyjeżdża do Warszawy na plan serialu "Na Wspólnej" lub do teatru we Wrocławiu, gdzie ostatnio, przez ponad dwa miesiące, wraz z reżyserką Agatą Duda-Gracz przygotowywał "Rewizora", w którym zagrał postać Bobczyńskiego. Wtedy stało się jednak coś, czego nie przewidział.

- Praca nad spektaklem była bardzo intensywna i kiedy wracałem do Krakowa, żona uświadomiła mi, że próg domu przekracza nie Tomek, ale Bobczyński. Zachowywałem się jak mój bohater i mówiłem w podobny do niego sposób - opowiada aktor.

Beata mogła zrobić tylko jedno, to znaczy powiedzieć - Tomek zostaw tego Bobczyńskiego za drzwiami! Jesteś w domu tak rzadko, że chcę mieć w nim ciebie, a nie jakiegoś obcego faceta.

Jednak i ona sama miała problem z uwolnieniem się od swoich ról. - Ostatnio uświadomiła mi to moja starsza córka Lena. Powiedziała do mnie wprost: "Jak ja nie lubię, kiedy grasz w ! Jesteś wtedy taka smutna i płaczliwa". Uświadomiłam sobie, że to prawda i zaczęłam zostawić rolę, którą gram w teatrze.

Jednak nie jest to takie proste, bo na scenie grają emocje, o których trudno później zapomnieć. Tak jak miało to miejsce podczas jednego z przedstawień "Prywatnej kliniki". - W jednej ze scen moja bohaterka czekała na dzwonek telefonu, a tu nagle odezwał się dzwonek, ale... do drzwi! W farsie, w której wszystko musi chodzić jak w zegarku, taka wpadka była niedopuszczalna. Szczęśliwym trafem telefon w końcu zadzwonił. Ale to nie był koniec nieszczęśliwych wypadków tego dnia. W innej ze scen Harriet otwierała okno i czekając na grzmot, usłyszała tym razem dźwięk telefonu! Totalna katastrofa - mówi Schimscheiner. - Nogi trzęsły się później wszystkim aktorom.

Cztery lata temu aktorka musiała jednak przerwać grę w spektaklu. Zaszła w ciążę i urodziła drugą córkę, Adelę. - Cały zespół obawiał się wtedy, że nikt nie będzie w stanie zastąpić Beaty - wspomina Tomasz.

- W roli Harriet zastąpiła mnie Magda Nieć - mówi Beata. - Nie byłam zresztą jedyną aktorką, która w ciągu tych dziesięciu lat zaszła w ciążę i urodziła dziecko. W tym czasie na świat przyszło w teatrze w sumie aż dziewięcioro dzieci. Można powiedzieć, że był to bardzo płodny czas dla naszego zespołu.

Zarazili pasją córkę

Ostatnio w domu Schimscheinerów pojawiła się jeszcze jedna aktorka. Ich starsza córka Lena od prawie dwóch lat poznaje na własnej skórze na czym polega praca na scenie, studiując na krakowskiej PWST.

- Kiedyś zapierała się, że jest to ostatnia rzecz, którą chciałaby w życiu robić - mówi Beata Schimscheiner. - Wszystko zmieniło się, kiedy skończyła 16 lat i uparła się, że będzie zdawać do szkoły aktorskiej. Jak powiedziała, tak zrobiła. Niebawem może zobaczymy ją z rodzicami na jednej scenie. Będzie to wtedy naprawdę rodzinny spektakl.

Postscriptum

W trakcie naszej rozmowy Tomasz Schimscheiner oferuje mi swoją pomoc, nalewając do filiżanki zaparzoną herbatę. Jego zachowanie bacznie śledzi żona. Kiedy zauważa, że gorący napój, zamiast trafić do filiżanki, rozlewa się na stół, mówi z uroczym przekąsem: Ładnie pomogłeś. - Chciałem pomóc, a ty się ze mnie wyśmiewasz. Przepraszam cię, ale ja się czuję przy tobie zakompleksiony - zwraca się do żony Tomasz.

Małżeństwo zaczyna się przekomarzać. - Śmieję się, bo mnie rozśmieszasz - mówi ona. On: -Dziękuję ci, najłatwiej jest wyśmiać kogoś, gdy próbuje być uprzejmy. Ona: - Nie denerwuj się, jesteś naprawdę uroczy.

Tomasz Schimscheiner zwraca się do mnie i mówi: Proszę opisać tę sytuację z podkreśleniem słowa "uroczy". Na pytanie, czy nie odgrywają przypadkiem jednej z teatralnych scen, odpowiadają rozbawieni: - Zachowujemy się bardzo naturalnie.

Nie sposób im nie wierzyć.

Tomasz Schimscheiner

Aktor teatralny i filmowy. W1989 r. ukończył krakowską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Do 1991 r. grał w teatrze Bagatela, potem podjął pracę w Teatrze Ludowym, gdzie gra m.in. w "Zwierzeniach pornogwiazdy1' i "Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie"

Beata Schimscheiner

Aktorka teatralna i filmowa. W 1990 ukończyła krakowską PWST i od tego samego roku pracuje na deskach Teatru Ludowego, gdzie gra m.in. w spektaklach "Wszystko o kobietach", "Antygona w Nowym Jorku" "Zimny jak głaz" i "Poważny jak śmierć".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji