Artykuły

W nas jest koniec wszystkiego

"Apokalipsa. Skrócona historia maszerowania" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pisze Dagmara Olewińska w Teatrakcjach.

Teatr tworzony przez Agatę Dudę-Gracz jest niewygodny, drażniący, przepełniony kiczem i efektami scenicznymi. Spektakl Apokalipsa. Skrócona historia maszerowania także nosi w sobie to wszystko. I dzięki Bogu, że jest nie do podrobienia i tak oburza. Ani konkurenta, ani bratanka na polskiej scenie nie dostrzegam.

Punktem wyjścia była dla reżyserki inspiracja średniowieczną apokalipsą Zapytania Jana Apostoła i Ewangelisty na uczcie tajemniczej Królestwa niebieskiego o porządku tego świata, o księciu tego świata i o Adamie. Już w pierwszej scenie treść jest nam przekazywana w niekonwencjonalny sposób. W oddali stoi kobieta (Milena Lisiecka) ubrana w prowokujący strój, która wypowiada na przemian z mężczyzną (Cezary Studniak) w futrzanej narzucie i obcisłych legginsach założenia gnostyckiej opowieści o stworzeniu świata. Według niej światem rządzi zło, które pochodzi od szatana. Jego sprzymierzeńcem była Ewa i tym złem naznaczani będą wszyscy, którzy wyjdą z łona kobiety. Duda-Gracz na scenie łódzkiego Teatru Jaracza prezentuje własną apokalipsę, w której mamy znaczący udział i którą sami stopniowo sobie zgotowaliśmy. Czekamy na proroczą ostateczność, myślimy, że każdy dzień nas do niej zbliża, ale to nieprawda - zdaje się mówić reżyserka. Ta zapowiedź od dawna spełnia się w relacjach, które tworzymy, w ich powierzchowności, interesowności i nieszczerości. Apokalipsa jest w nas.

Pierwsi ludzie - Adam (Aleksander Bednarz) i Ewa (Stanisława Chmielewska) to stare małżeństwo w strojach pary młodej. Idą do ślubu, ale jakby nie ze sobą, a obok siebie. Nie ma między nimi miłości, patrzenia sobie w oczy. Są poważni, wydają się nieobecni. W łóżku odwróceni są plecami do siebie, a narodziny dziecka pozostawiają ich obojętnych wobec nowej istoty. Kryje się w nich wzajemna niechęć. Związek został zbudowany pod presją, a może dla zasady? Bo do miłości w nim daleko. Kiedy bohater umiera na przepełnionej, szpitalnej sali i prosi czuwającą przy nim żonę o wodę, ukazuje się przeraźliwa prawda o ludzkiej naturze. Po pierwsze umieramy zawsze w samotności, a po drugie w głębi jesteśmy egoistami, którzy ostatnie krople wody wypijają sami.

Duda-Gracz konstruuje przedstawienie ze scenek z życia współczesnych ludzi. Historie te są odrębne, nie układają się w linearny ciąg fabularny. Ale mają wspólny mianownik, którym jest paranoiczność i absurdalność relacji międzyludzkich. Apokalipsa dokonuje się na podwórku, podczas rozmowy partnerów, w małżeńskim łożu, na pogrzebie. Trzy siostry kłócą się o zapach kwiatów, stojąc (a właściwie wisząc) nad grobem matki. Doskonale została ukazana groteskowość tej sceny. Spotkanie dresiarzy, którzy załatwiają między sobą uliczne porachunki, jest nasycone wulgaryzmami, brutalizmem i prawdziwym bólem, bo uderzenia nie zatrzymują się w powietrzu, a trafiają w aktora. Tutaj każda ofiara staje się katem. Śmieszna w swej absurdalności jest pogadanka dwóch kobiet alkoholiczek, które podniośle mówią sobie o uczciwości i prawdzie, którymi należy się w życiu kierować.

Pośród wszystkich przedstawionych historii są także wyjątkowo elektryzujące. Ich siła nie powtarza się później i ustawia bardzo wysoko poprzeczkę gry aktorskiej. Para gejów wzajemnie przekonuje się, że nie pragną posiadać dziecka. Nie przeczą słowom, które wypowiadają, bo zgadzają się w tej kwestii, ale przeczą uczuciom skrywanym głęboko we wnętrzu. Absurdalność w budowie tego dialogu może też sugerować jeszcze jedną rzecz - mówienie nie zawsze oznacza rozmawianie i słuchanie. Walka z pragnieniami stopniowo wyniszcza ich związek. Pożądanie jest tym, co ocalało. Ale czy jednocześnie nie czymś najpłytszym? Role homoseksualistów przejmująco zagrali Krzysztof Wach i Marek Kałużyński. Na pierwszego z nich chciałabym zwrócić szczególną uwagę. W moim mniemaniu jest to najlepsza rola tego spektaklu. Młody aktor wyróżnia się z całego zespołu, a jego gra jest świadoma, doskonale poprowadzona i niezwykle emocjonalna.

Druga scena, o której należy wspomnieć, to urywki z życia małżeństwa. Brutalnie pokazuje, jak bardzo różni się myślenie i sfera emocjonalna kobiet i mężczyzn. Poszukujemy partnera, dobieramy się wedle podświadomych kryteriów i po prostu ze sobą jesteśmy, albo próbujemy być. O miłości jedna strona nie potrafi mówić, a druga strona ciągle domaga się potwierdzeń. Iwona Dróżdż-Rybińska i Hubert Jarczak są znakomici. I choć młody aktor nie pierwszy raz występuje na deskach tego teatru (m.in.: Stara kobieta wysiaduje, Przypadek Iwana Iljicza) to nareszcie dostał rolę, w której jego talent pomału oszałamia. Czekam aż kolejni reżyserzy wykorzystają jego niesamowity potencjał. Razem z wcześniej wspomnianym Wachem są dla mnie odkryciami tego przedstawienia.

Duda-Gracz genialnie wykorzystuje także publiczność. Widownia skonstruowana jest na wzór kościelnych ławek, obklejonych wycinkami z gazet. Część z nich zmienia swoje położenie w trakcie spektaklu, a w tych "lożach" zasiadają najwięksi szydercy, których reakcje wystawiane są na widok innych. Chichoczące nastolatki, poważni małżonkowie i oburzona najstarsza wiekowo część widowni, której nawet zdarzało się nie dotrwać do końca, co na spektaklach tej reżyserki jest powszechnym zjawiskiem. Mnie to cieszy, bo najgorzej jest być obojętnym. Dobrze, że coś porusza i wzrusza i jeszcze lepiej kiedy przekracza pewne granice, jest finezyjnie niesmaczne i wywołuje sprzeciw.

Można Dudzie-Gracz zarzucić wiele w tej realizacji. Ciężko w niej odnaleźć nowe brzmienia średniowiecznego tekstu, które wyjątkowo podkreślałyby tragiczność tej wizji. Ona się urzeczywistnia, spełnia w nas, ale opowiedziana językiem reżyserki nie wydobywa nowych interpretacji. Można też doszukać się zbytniej powierzchowności i braku czegoś więcej w niektórych scenach. Niejednorodność też może przeszkadzać. Oglądamy sceny bardzo zróżnicowane zarówno pod względem wykorzystanych środków, efektów, jak i emocjonalnych pokładów. Zgadzam się z tym wszystkim, owszem. Ale pośród tego, a według mnie nawet ponad to, jest wulkan kiczu. Nie tego powszechnego i prymitywnego, tylko najtrudniejszego - świadomie zaplanowanego, uzasadnionego i inteligentnego. Oryginalny i specyficzny język Dudy-Gracz potwierdza jej niezwykły talent i rosnącą wyobraźnię. Jedni mogą powiedzieć, że jest przewidywalna, inni, że posuwa się zbyt daleko w niektórych interpretacjach. Apokalipsą udowodniła, że nie ma sobie równych w obrazowaniu ludzkich niedoskonałości i w odważnym żonglowaniu estetyką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji