Artykuły

Co nam zostało ze spotkań?

Początek nie rokował dobrze. Co prawda najwięcej uwag krytycznych zebrał łódzki "Tytus Andronikus". Ale już inaugurujące XVIII Warszawskie Spotkania Teatralne "Wesele" (Teatr Nowy - Poznań) okazało się artystyczną pomyłką.

PROGRAM, w którym przedziwnie połączono różne, o różnych zresztą porach pisane uwagi kilku znanych uczonych, zapowiadał spektakl - jako rozprawę z narodową mitologią. Tymczasem niespójna reżyseria Janusza Nyczaka oraz przeciętne, często po prostu słabe aktorstwo, tworzą bezładne widowisko. Gubi się porządek myślowy dramatu, przyszywana metaforyka razi dowolnością skojarzeń.

Tej dowolności było, niestety, na tegorocznych Spotkaniach więcej. Tak bowiem "opowiedział" prozę Schulza, Rudolf Zioło. I mimo wytrawnego zespołu Teatru Starego (m.in. Anna Dymna, Jacek Romanowski, Jan Peszek), "Republika marzeń" okazała się przypadkowym montażem tekstów, realizowanym wedle kilku powierzchownie wprowadzanych stylistyk. Urodę plastyczną paru scen psuł sam reżyser, wciąż dokładając nowe symbole.

Rozczarował, a co gorsza, nawet rozśmieszył, łódzki Szekspir (Teatr im. Jaracza). Sprawiedliwie trzeba zastrzec, że "Tytusa Andronikusa" reżyserzy raczej omijają. Szekspirolodzy wyznaczyli tej krwawej tragedii miejsce wczesnych wprawek dramatopisarskich. Gdyż jak twierdzi Przemysław Mroczkowski, "jeżeli można zauważyć coś interesującego w tym okropieństwie, to właśnie raczej stopień poddania się przez autora pewnym konwencjom czy modzie czasu." Złą aurę wokół sztuki przerwał Peter Brook, budując głośny spektakl (legendarna dziś tytułowa rola 0liviera). Szkoda, że Maciej Prus ani się nie opowiedział za tamtą tradycją, ani nie podjął wyzwania, by na nowo temat opracować. Brakuje przedstawieniu kompozycyjnych rygorów. Aktorzy krzyczą, bardzo się spiesząc. Okrucieństwo narasta. Patetyczna muzyka Janusza Stokłosy usiłuje wprowadzić plan dziejowego fresku. Ale na próżno i bez związku z formułą widowiska. Wreszcie sala odpowiada chichotem.

Szczęśliwie układ spotkań przebiegał wedle innej kolejności niż wypada to w mojej relacji. Stąd też nastrój widowni ulegał poprawie i ze względu na autentyczny poziom inscenizacji. Prawdziwym wydarzeniem okazały się spektakle grupy zakopiańskiej (Teatr Witkacego). Wszyscy młodzi, wszyscy razem i pod dyrekcją Andrzeja Dziuka. Przywieźli trzy tytuły: "Witkacy - autoparodia", "Np. Edyp", "Cabaret Voltaire".

Muszę powiedzieć, że najpełniej inscenizatorsko zabrzmiał ostatni wieczór, czyli "seans dadaistyczno-surrealistyczny". W nim bowiem, obok znakomitej zabawy, bogactwa nadrealistycznych obrazów, widać było, że spektakl jest świadectwem wspólnego myślenia, teatrem, że nie ma tu formalnej minoderii, że są autentyczne zespołowe poszukiwania. Chociaż oczywiście kwestii spornych, pytań znalazłoby się sporo. Piękne sceny Edypowego misterium, które organizuje wyobraźnia Andrzeja Majewskiego, nagle przerywa dialog Kreon-Edyp, mówiony z afektowaną emfazą. Dlaczego, nie wiadomo. Natomiast w "Witkacym, kiedy zjawiają się cytaty z "Szewców", są w nich akcenty serio, lecz dość szybko nikną tłumione przez blagę, gubiąc tragiczny wymiar Witkacowskiej groteski. Sądzę, że zakopiańczycy odwiedzą Warszawę niezadługo i że nadarzy się okazja do osobnego pisania.

Dobry klimat Spotkań wracał jeszcze kilkakrotnie. Zamknęła przegląd "Wiosna Narodów w cichym zakątku" (Teatr Stary). Wysoki poziom aktorstwa (m.in. Anna Polony, Ewa Kolasińska, Tadeusz Huk, Jerzy Grałek), interesujący teatralnie ton komedii "z historii myślanej". Tadeusz Bradecki okroił tekst Nowaczyńskiego, a rzecz zamierzył na współczesną (nierzadko dzisiejszą) perspektywę. Czy słusznie? - I tak, i nie. Lecz sama inscenizacja ma niewątpliwy urok. O styl pastiszu wspólnie z reżyserem i wykonawcami troszczą się scenograf - Urszula Kenar oraz kompozytor - Stanisław Radwan.

Natomiast tylko wypada żałować, że tego poziomu ról (zresztą również drugi zespół krakowski - Teatr Stu - a więc "Trzej ludzie Schaeffera": Andrzej i Mikołaj Grabowscy oraz Jan Peszek dali przykład znakomitego aktorstwa) brakuje dwóm inscenizacjom: toruńskiemu "Zmierzchowi" (Teatr im. W Horzycy) i wrocławskiemu "Sztukmistrzowi z Lublina (Teatr Współczesny).

Krystyna Meissner podjęła próbę budowania teatru na płaszczyźnie metafory Izaaka Babla. Nie jest to "Zmierzch" rodzajowy. Jeśli zjawia się realistyczna obserwacja, służy przede wszystkim poetyckiemu skrótowi. Stale podporządkowywane symbolicznym odniesieniom prozy światło, muzyka (Z. Karnecki), nakładające się plany akcji (scen. A. Semenowicz), organizują spektakl bardzo malarski. I tu właśnie dolega niedosyt propozycji aktorskich, zawężających złożoną charakterystykę postaci.

Też tylko rzadko podejmują główni bohaterowie sugestywną wizję Jana Szurmieja. Mimo wspaniałej muzyki Zygmunta Koniecznego, odpowiadających poetyce książki Singera dekoracji Wiesława Olki - nagle oddalają się słowa, a wędrówkę Jaszy (Maciej Tomaszewski) zaczynają ilustrować tylko fragmentaryczne epizody. Szkoda, zważywszy fascynujący kształt widowiska.

SPOTKANIA poza nami. Teatrów przyjezdnych znalazło się w stolicy sporo. Spektakli ważnych kilka. Traktując przegląd jako promocję najlepszych trudno popaść w stan euforii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji