Artykuły

Antyk w wersji gore

"Oresteja" w krakowskim Starym Teatrze to bezdyskusyjnie najlepszy jak dotąd "wściekły" spektakl Jana Klaty. Reżyser skończył w nim z łatwymi prowokacjami, by przejść na drugą stronę skandalu

W krakowskiej "Orestei" sceniczne metafory sypią się jak iskry ze szlifierki. Każda rozpala nieobliczalne skojarzenie, parzy nam skórę, rozświetla tekst. Najlepszy jest chór. Piątka przykurzonych i nadgniłych osobników w garniturach, którym jakiś czas temu sufit zawalił się na głowę. To chór pomordowanych członków rodu Atrydów. Jest Ajgistos, jest Peleus z żoną, są synowie Tjestesa. Komiczni i pyskaci wobec żywych, nierozumiejący praw żadnej rzeczywistości, mogący tylko przedrzeźniać archetypiczne gesty bohaterów ścigających swój los. Kasandra Małgorzaty Gałkowskiej wchodzi na scenę w białej sukni z wypisanym na niej monologiem prorokini. Na głowie ma worek. Kiedy go zdejmą - na sali gaśnie światło, trafiamy do głowy wariatki. Gałkowska instrumentalizuje głoski, śpiewa Ajschylosa, jakby to było jakieś arcyawangardowe wykonanie. Możemy rozpoznać tylko pojedyncze słowa: krew, krewni, śmierć, dziś... Trwa to niewiarygodnie długo, bo Klata najpierw przestawia nas na inne odczucie czasu, a potem gna jak szalony przez antyczną opowieść o zemście. Historia mężobójstwa (Klitajmestra vs. Agamemnon) a potem matkobójstwa (Orestes vs. Klitajmestra) przypomina Klacie animowane pojedynki gwiazd na wrestlingowym ringu z MTV. Albo krwawą jatkę z filmu gore. Mit nie zniknął z naszego życia, ukrył się w popkulturze i zaraża na nowo nasze uczynki i słowa. Dawno nie widziałem tak pogubionej publiczności w Starym, niewiedzącej, jak rozmontować układankę Klaty, połączyć w jedną całość konwencje i cytaty. No bo co zrobić z Orestesem Piotra Głowackiego, który wchodzi na scenę, ściskając na piersi monumentalne wydanie komiksu "The Punisher", likwidując Ajgistosa zachowuje się jak Robocop, a potem tuli się do Klitajmnestry, choć oboje wiedzą, że za chwilę porąbie matkę na drobne kawałki.

Spektaklem Klaty rządzi zasada skoku emocjonalnego i sprzężenia. Reżyser stawia na przesadę i przerysowanie. Momenty samoświadomości bohaterów sąsiadują ze scenami, w których bez reszty ulegają oni uproszczonej konwencji. Szyderstwo Klaty nie jest szyderstwem z mitu, to raczej perfidny nawias, w jaki wziął widzów. Motywacje bohaterów są rozkraczone między makabrą a komediowym dystansem wołającym: "Ludzie, to nie jest naprawdę!" W finale Klata staje się poważny i skupiony jak nigdy. Uwolnienie Orestesa od winy ma być jak wynik meczu, 0:0. Głowacki mówi monolog z Heinera Mullera o tym, że wszystko w naszym świecie ulega relatywizacji. Ale pewnych rzeczy przykryć się nie da. Po zbrodni ciało i myśli nie są już nasze. Mówi trup. Myśli trup. Orestes gra palcami na swoim ciele jak na konsoli. Wstukuje kod dostępu. Czy pamiętam, czy rozumiem, co zrobiłem? Nie. Access denied. Co oznacza sukces tego spektaklu, genialne role Głowackiego, Anny Radwan (Elektra/Atena), chóru? Czy Klata wreszcie odnalazł swój język sceniczny? Zestawcie sobie teraz "Oresteję" z tandetą "Weź, przestań" i z płyciznami "Fantazego"... Niby ten sam reżyser, a nie ten sam. Klata skończył z łatwymi prowokacjami. I przeszedł na drugą stronę skandalu. Bo tam jest jego prawdziwa ojczyzna. Daję więc maksymalną liczbę oczek. Wydłubałem je moim sąsiadom na widowni. Jak gore, to gore.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji