Artykuły

Zabawa w piekło

Splata się w tej sztuce dziwność z pospolitością w iście diabelski koktail. A więc ciche mordowarskie wieczory wspomnień, kabały stawiane przez poczciwe (z pozoru) babcie, a za chwilę rzeczywistość zupełnie innego wymiaru: wkraczają siły nieczyste, trup się ściele gęsto czy to z racji samobójstw, czy dokonywanych w afekcie morderstw, co nie przeszkadza mu (trupowi oczywiście) jak gdyby nic z martwych powstać w następnym akcie. Jest i obcinanie ogonów diabłom w "dość stosunkowo fantastycznym piekle", które okazuje się być trzeciorzędnym kabaretem, a którego władca Belzebub - to jednocześnie mąż rogacz i muzyk - impotent.

Wszystkie te nieskrępowane szaleństwa scenicznej wyobraźni Witkacego zgodnie z jego teorią Czystej Formy mają w nas wywołać poczucie dziwności istnienia. Ale nie tylko. W "Sonacie Belzebuba" wprowadza artysta wszystkie obsesyjne wprost motywy swych utworów: tragikomedię artysty, rozdartego między nienasyceniem a nudą, dręczonego przez metafizyczny niepokój, poczucie zagadki bytu - i tragifarsę zdegenerowanej do szczętu arystokracji. Negacja wszystkich norm etycznych mieszczańskiej moralności idzie w parze, jak zwykle u tego autora, z drwiną z różnych postaw, stylów, konwencji.

Jak grać tę "wściekłą wprost perwersyjność", ów programowy antypsychologizm, nienasycenie formą i treścią? - "po Bożemu", a więc realistycznie, jak radzi Puzyna, czy udziwniać? Kolejne inscenizacje sztuk Witkacego - bo jest to pisarz obecnie w całym tego słowa znaczeniu modny i coraz modniejszy - ciągle nie dają zdecydowanej odpowiedzi na to pytanie. Reżyser toruńskiego przedstawienia "Sonaty Belzebuba", Hieronim Konieczka nie stroni od udziwnień. Ujrzał on w tej sztuce świetny materiał na "zabawę jak nigdy". Wyeksponował dowcip słowny i gagi sytuacyjne, przyprawił całość modnym seksem, nadał wartkie tempo. Wydarzenia toczą się lawiną w przedziwnej piekielno-kabaretowej scenerii opracowanej przez Ryszarda Strzembałę. Jak w kabarecie (niekoniecznie trzeciorzędnym) pojawiają się i nikną zabawne groteskowe figury: pełna temperamentu, chutliwa jeszcze babcia (zawsze niezawodna Wanda Rucińska), nad podziw rozwinięta i rozbudzona pensjonarka (Barbara Baryżewska), demoniczny De Baleastradar - Belzebub (Władysław Jeżewski), seksowna jak z reklamy w zachodnim magazynie kurtyzana Wanda Ślęzak), baronowa rodem z satyrycznej szopki (Zofia Melcówna). No i bohater, Istvan, młody kompozytor, w którym za sprawą Belzebuba dokonuje się owo diaboliczne niszczycielskie wyzwolenie artyzmu. Technicznie jest wszystko przeprowadzone sprawnie, publiczność się śmieje, kabała się sprawdza. A więc zabawa jest przednia. Tylko że nic właściwie z tego nie wynika poza stwierdzeniem faktu, że naskórkowa warstwa sztuki Witkacego może nas dziś naprawdę bawić. Zbyt wyeksponowana pozbawia jednak sztukę drapieżnego pazuru, zagłusza bolesne i drastyczne pytania, jakie Witkacy w każdym swym dziele - i w tym również - stawiał swej epoce, współczesnym, a wybiegając w przyszłość - także nam.

Nie chodzi przecież autorowi "Nienasycenia" li tylko o bawienie nas niecodziennością sytuacji, by wywołać w nas poczucie dziwności istnienia. Zbyt był opętany sprawami, dla których nie widział rozwiązania - znalazł je jedynie w samobójczej śmierci u progu wojny. Dręczyła go katastroficzna wizja zmierzchu naszej cywilizacji, nieuchronnego kresu dotychczasowej struktury społecznej i politycznej zagłady kultury w postępującym procesie mechanizacji, w epoce "cywilizacji mrowiska". Artysta - uważał - który chce w tej sytuacji tworzyć rzeczy istotne, musi odrzucić wszelką tradycję i konwencję, wszelkie normy etyczne i wszelką więź łączącą go ze społeczeństwem. Dopiero wtedy może w pełni wyrazić siebie, swą indywidualność. A jednak w "Sonacie Belzebuba", ukazuje obłędne ścieżki, na jakie prowadzi konsekwentne wcielanie tej idei w życiu i sztuce. Podobnie jak Adrian Leverkuhn, bohater "Do Faustusa" Manna Istvan za cenę nieskrępowanej twórczości sprzedaje się diabłu. Jest to symboliczny akt rezygnacji z prawdziwego człowieczeństwa na rzecz twórczości artystycznej będącej przejawem skrajnego estetyzmu. Oto jej założenia, wyłożone przez Belzebuba: w epoce artystycznej perwersji sztuka jest szaleńczą zabawą artystów. Dawniej to szaleństwo dokonywało się w sferze dobra i zła, dziś u końca sztuki musi się dokonywać w krainie zła i ciemności. Tworzyć przez niszczenie, pastwić się nad uczuciami - dopiero wtedy zdobywa się własny styl i Czystą Formę. I Istvan tworzy "muzykę czystego zła, przedystylowanego w Czystą Formę" - za cenę zniszczenia siebie i jako człowieka i jako artysty. Samobójstwo jest tylko usankcjonowaniem faktu, że jest to człowiek martwy.

Tak oto Witkacy, sam wyznawca Czystej Formy, zadaje cios własnej teorii: odejście sztuki od wartości ludzkich prowadzi nieuchronnie do jej kresu, do zniszczenia człowieczeństwa. Pasją tego artysty było "rewolucjonizowanie świadomości", demaskacja wszelkich mitów i wartości pozornych. Nie oszczędził w tym procesie i własnych koncepcji. I sprawa jeszcze jedna, na pewno istotniejsza: na 20 lat przed Mannem dostrzegł śmiertelne zagrożenie, jakim jest dla ludzkości dehumanizacja kultury jakby przewidując czasy, które już wkrótce miał sprowadzić hitleryzm. Mann przeszedł przez ponurą noc faszyzmu, aby stworzyć dzieło o podobnej tematyce.

Jest to więc sprawa, którą można było potraktować serio, stworzyć wizję groźną, a nie tylko zabawną. Wtedy "piekielny kabaret" nie byłby wyłącznie czymś w rodzaju "rozweselającej instytucji" - moglibyśmy w nim odnaleźć frustracje ludzi naszej epoki z niepokojem patrzących na te nurty współczesnej myśli i sztuki, które odwracają się od człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji