Artykuły

Ty nie analizuj , ty pij

"Samobójca" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Ann Fryze-Różalska w Teatrze.

Spektakle Samobójcy z lat 80., niezależnie od konwencji w jakiej były realizowane: arcyzabawnej, a chwilami wzruszającej tragikomedii, czy - budzącej bardziej niepokój i poczucie osaczenia niż śmiech - groteski, gwiazdorskie czy podporządkowane całkowicie wizji inscenizatora, nie pozostawiały widza obojętnym. Kontekst społeczno-polityczny oraz doskonale nakreślone sytuacje i typy ludzkie sprawiały, że utalentowany aktor rządził naszymi emocjami, jak chciał.

Spektakl Anny Augustynowicz jest w opozycji do inscenizacji Jarockiego, Kutza i Rozhina. Potrzeba wspólnego przeżywania, emocje związane z recepcją sztuki, zabawy towarzyskie i rytuały są ukazane w krzywym zwierciadle. Jesteśmy manipulowani i sami manipulujemy emocjami bliźnich. Sam ceremoniał budzi niekiedy silniejsze uczucia niż treści religijne, patriotyczne lub wartości artystyczne, którym miał służyć. Zostajemy odurzeni przez natchnionego kaznodzieję, artystę, polityka, zapamiętałego w samozachwyceniu. Satyra demistyfikuje sztukę. Sugeruje, że miarą jej wartości jest jedynie siła oddziaływania dzieła.

Pokusa zawiadywania emocjami bliźnich nie jest obca również Podsiekalnikowowi (M. Guzowski). Choć przedstawiony jest jako personifikacja nijakości, pragnie mieć swoje pięć minut. Świadomy własnej bezproduktywności, usiłuje zwrócić uwagę domowników rzekomym "bólem istnienia". Oskarża żonę i teściową o poniżanie go przez ostentacyjną troskliwość i odgrywa komedię człowieka "o zranionym honorze". Plotka o jego zamiarach samobójczych sprawi, że otworzą się przed nim wrota do kariery... męczennika idei. Nieważne jakiej, dość że jest zapotrzebowanie społeczne na samobójcę. Zaczynają nachodzić Podsiekalnikowa różne indywidua, chcące zaistnieć przy okazji "medialnego zgonu", postrzegane przez domowników jako przedstawiciele lepszego świata. Nieudacznik zaczyna czuć się ważny. Zapomina, jaką cenę będzie musiał zapłacić za chwilę sławy. Dopiero "za pięć dwunasta" instynkt życia podyktuje mu pytanie o "tamten świat", by mógł po kupiecku rozważyć zyski i straty.

Wśród klienteli Podsiekalnikowa wyróżnia się postać Aristarcha, karierowicza, mieniącego się rzecznikiem skrzywdzonej inteligencji. W scenie przedśmiertnej stypy wciela się w dziennikarza, przeprowadzającego sondę wśród gości. Jego kabotyńskie uwagi wskazują, że pretenduje do roli "dyżurnego intelektualisty", obsługującego dyskusje telewizyjne i radiowe, nobilitującego swoim udziałem programy rozrywkowe. Reakcja widzów na parabolę losu inteligencji jest taka sama, jak na żarty inscenizacyjne i muzyczne (aluzje do produkcji hollywoodzkich). Bawi ich ta gorzka satyra, włożona w usta kabotyna, bo są aż

tak autoironiczni, czy dlatego, że należą do innej klasy?

Augustynowicz ośmiesza rytuały współczesnego homo ludens i igra z ikonami popkultury. Dlatego w spektaklu roi się od cytatów filmowych: Podsiekalnikow pręży się w pozie komiksowego Supermana, widzimy aluzje do filmowych wcieleń Marylin Monroe, Boba Fossa, Banderasa, słyszymy wariacje na temat muzyki filmowej. Publiczność entuzjazmuje się identyfikacją zapożyczeń, tak jak dawniej tropieniem aluzji. Przedstawienie nasycone jest ozdobnikami inscenizacyjnymi, paradoksalnie osłabiającymi autorską ironię. Zwinna jolka Erdmanowskiego humoru zostaje ożaglowana jak fregata i grozi jej zatopienie. W natłoku pomysłów inscenizacyjnych można przegapić takie perełki, jak plastyczna alegoria pogoni człowieka za rozrywką, inspirowana malarstwem Breugla.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyserka nie ma zaufania do siły komicznej utworu i poczucia humoru widzów. Nie ufa także aktorom, krępując ich wymogami konwencji. Postacie podporządkowane stylistyce komiksu (sugerującej podobieństwo konsumentów kultury masowej do bohaterów kreskówek?) są schematyczne i papierowe. Zyskują na sile, kiedy temperament aktora pokona ograniczenia gatunku (interesująca rola Zygarlickiej) lub jeśli aktor sportretuje współczesnego odpowiednika Erdmanowskiej postaci (przebojowy, niedouczony żurnalista - w zabawnej interpretacji Niczewskiego). W pierwszej części spektaklu liczne grepsy poddają utwór Erdmana próbie wytrzymałości. Widownia reaguje przede wszystkim na pomysły reżysera. Ironiczna wymowa modlitwy Teściowej zostaje zbanalizowana przez groteskową gestykulację.

Ciekawszy jest drugi plan, w którym na wysokim podeście, ukryty za szybą, gra tercet aktorów Teatru Współczesnego. Tak jak muzyka, żywe są również postacie, bo aktorzy nie dość, że grają na instrumentach, to jeszcze tworzą udane pastisze scenicznych póz muzyków. Zespół w tle, a na pierwszym planie kontenery do transportu urządzeń nagłaśniających i instrumentów przypominają, że spektakl musi trwać. Przedstawienie przekonuje mnie w sferze intelektualnej, ale niesforna pamięć, z sentymentem (który mnie - jak udowodniono - kompromituje, ustawiając w roli obiektu manipulacji emocjonalnych) przywołuje sceny i postacie ze spektakli z lat osiemdziesiątych: kreacje Mariana Kociniaka, Wiktora Zborowskiego, Janusza Gajosa, Geny Wydrych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji