Artykuły

Wobec dziedzictwa

Krótka historia Drugiego Studia Wrocławskiego od początku biegnie dramatycznymi zakrętami. Gdy dwa lata temu pisałem o pierwszej premierze - "Fedrze" - używałem przede wszystkim trybu przypuszczającego, jasne było, że długa droga przed nimi. Potem przyszedł, naturalny w każdej grupie artystycznej, konflikt między doświadczonym przewodnikiem a młodymi adeptami, później nagła śmierć Zbigniewa Cynkutisa, praca części zespołu w teatrze jeleniogórskim, różne projekty przejęcia sali i wydawało się, że ostatecznie zostały zakończone dzieje niekonwencjonalnych poszukiwań teatralnych we wrocławskim Ratuszu.

Jednak grupa kierowana przez Mirosława Kocura powróciła do siedziby Studia, Ośrodek Dokumentacji przygotował wystawę "Teatr Laboratorium - kres 25-letniej wędrówki", a w listopadzie 1987 zespół wystąpił z premierą "Anhellego". Zarówno to przedstawienie, jak i premiera z ubiegłego sezonu - "Prometeusz", zostały pokazane w sali Teatru Stara Prochownia, w sali związanej - dla bardzo wielu - z jednym wydarzeniem: "Apocalypsis cum figuris" w październiku roku 1971. Porównania musiały więc być nieuchronne, tym bardziej że poetykę obydwu przedstawień można uznać za próbę kontynuacji drogi aktorów Laboratorium. Aktorów, gdyż tradycja, do której odwołuje się dziś młody zespół, to tradycja poszukiwań aktorskich owocująca w "Księciu Niezłomnym" i "Apocalypsis".

Zasada przedstawień DSW jest podobna. Wielkie mity literackie stają się tematami gry aktorskiej. Wykonawcy próbują wchłonąć je i poprzez ekspresję fizyczną wyłożyć w całym bogactwie wobec widzów. Widziałem jeleniogórską wersję "Prometeusza" i już wtedy grupa wydała się dobrze przygotowana do ślizgania się po wąskiej i niepewnej ścieżce tego rodzaju teatru. Występy warszawskie przekonanie to potwierdziły. Bardzo dobre przygotowanie wokalne i ruchowe, niezłe rozumienie istoty zespołowych działań scenicznych rozwijających się wedle aleatorycznej gry indywidualnych impulsów aktorskich - to wszystko może sprzyjać szybkiemu odnalezieniu własnej formuły teatralnej. Mówię o przyszłości, bowiem to, co dobre, interesujące, w scenicznym zachowaniu młodego zespołu, ukazało się na tle ściany potężnego dziedzictwa, któremu DSW ulega, miast walczyć, zmagać się o to, by mogła ukazać się własna prawda grupy. W świadomości zespołu dziedzictwo Laboratorium nie jest naturalną postawą wobec specyficznego stylu pracy i zachowania, DSW podejmuje próbę wejścia w środek fascynującego i groźnego mitu artystycznego.

"Prometeusz" jest przedstawieniem bardziej oryginalnym, swobodniejszym wobec owego mitu. Oparty na muzycznej zasadzie przeciwstawiania "arii" bohatera (Janusz Stolarski) chórowi głosów przyjaciół (bardzo sugestywna Io Jolanty Cynkutis) i wrogów, nie skrywa swego rodowodu ćwiczenia aktorskiego. Reżyser potraktował zdarzenie jako "pograniczne" - między kantatą, teatrem rapsodycznym i teatrem ekspresji cielesnej. Natomiast "Anhelli" to, w moim rozumieniu, próba rozpoczęcia pracy tam, gdzie zakończyła się teatralna działalność Laboratorium - czyli w poetyce i tematyce "Apocalypsis cum figuris". Autorzy nie wzięli jednak pod uwagę faktu, że ostatni spektakl zespołu Grotowskiego nie był prostą realizacją pewnego założonego programu estetycznego, wynikał z wieloletniej wędrówki i poszukiwań. "Apocalypsis" mówiło przede wszystkim o ludziach, którzy je stworzyli, a nie o awangardowym teatrze. Natomiast "Anhelli", mimo widocznego zaangażowania wykonawców, nie wciąga widzów w głąb emocji spajającej dynamicznie działającą grupę. Jest tylko teatrem, a my - zimnymi obserwatorami. Uwydatniają się zewnętrzne podobieństwa do "Apocalypsis", można nawet odnajdywać identyczne sposoby rozwiązań scen czy koncepcji postaci. I nie byłoby to najcięższym grzechem (w moim przekonaniu "Apocalypsis" stanowiło na tyle bogatą, uniwersalną i pojemną strukturę, że odtwarzanie tych czy innych elementów nie jest, równoznaczne z replikowaniem dzieła), gdybyśmy jednocześnie otrzymali od twórców "Alhellego" znaki składające się na ich własny, niezależny od wielkiej tradycji, przekaz. Niestety, amorficzną rzeczywistość tego przedstawienia rozjaśnia w pewnym stopniu dopiero artykuł w programie. Spór literacki jest jednak czymś innym niż spór teatralny.

Niewielu już obserwatorów wierzy w artystyczną siłę spektakli inspirowanych kanoniczną postacią "metody Laboratorium". Prawdziwy i żywy teatr wyrastający z tego korzenia jest nadal możliwy pod warunkiem, że będzie teatrem naprawdę współczesnym, a nie muzealnym. Że energia twórców skieruje się nie tylko ku sobie, ale i ku światu, ku widzowi. Że autorzy nie będą padać na twarz przed blaskiem mitu, lecz spróbują dialogować z nim może na niższym, za to pewniejszym - na razie - poziomie. Jestem przekonany, że młodzi twórcy wrocławscy są w stanie zbudować teatr naprawdę własny. I choć to spotkanie z publicznością Warszawy nie było udane (podobnie jak spotkanie Teatru 13 Rzędów w 1960), będę pierwszym, który uzna ich pracę za wartościową kontynuację dziedzictwa Laboratorium, jeśli rzeczywistość sceniczna zbliży się choć o krok do wzniosłego marzenia o teatrze uczciwym, mówiącym naprawdę w imieniu jego twórców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji