Artykuły

Czerwony książę

O teatrze wiedział wszystko, ale nie teatr był dla niego najważniejszy w teatrze, a treść jaką niesie. Umarł, mając zaledwie lat 60, tuż po wyborze Mazowieckiego na premiera. Nie dane mu było nacieszyć się wolnością. Ale co by w niej robił? - KONSTANTEGO PUZYNĘ, wybitnego krytyka teatralnego, przypomina Anna Schiller.

Redaktor "Dialogu", kierownik literacki wielu teatrów, a przede wszystkim numer jeden krytyki teatralnej w powojennej Polsce. Dziś, kiedy wielu pyta, dlaczego nie mamy żadnego autorytetu w tej dziedzinie, warto z perspektywy lat przyjrzeć się, dlaczego właśnie Konstanty Puzyna [na zdjęciu] był tym najwybitniejszym.

Odebrał solidne wykształcenie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był - obok Jana Błońskiego, Luwika Flaszena i Andrzeja Kijowskiego - jednym z wielkiej czwórki uczniów Wyki. Miał wszechstronną wiedzę o sztuce, przenikliwy umysł i świetne pióro. Czy to jednak wystarczyło?

Ze zbiorów jego recenzji publikowanych w "Polityce" wyłania się wyrazisty światopogląd. Puzyna uznawał teatr za sztukę społeczną, cenił teatr walczący, czyli w latach 60. - studencki, alternatywny, kontestujący. Nie wierzył w teatr instytucjonalny, uważał go za skostniały, niezdolny stworzyć niczego nowego, chociaż doceniał poszczególne przedstawienia. Najpierw pytał kto i po co robi teatr, a dopiero potem jak.

Tępił w teatrze kicz. Wyszydzał sztukę dla inteligenckich drobnomieszczan, "takich, co chcą jedynie pójść z żoną w niedzielę na coś kulturalnego". Propagował antytradycyjne "pisanie na scenie" rodem z teatrów alternatywnych. Głosił, że "teatr polityczny to wcale nie ten teatr, który posługuje się tekstem, gdzie mowa o problemach politycznych, o polityce i politykach. (.) Że najważniejszy jest tu problem kontaktu między sceną a widownią".

Toteż pisząc o "Umarłej klasie" Kantora daje interpretację własną, poszerzającą i polityczną, mówiącą o klęsce wieku dojrzałego. "Już nawet nie chcemy mówić prawdy ani myśleć, jaka ona jest. (...) Chcemy nie myśleć o tym, co było. I tracimy dojrzałą biografię, ponieważ jest n i e t a k a. Pamiętamy tylko swój krótki zryw z lat młodości - jedyny fakt, który był naprawdę. (...) Oto gdzie tkwią najgłębsze, choć niejasne i nie w pełni świadome, powody powszechnego entuzjazmu dla >Umarłej klasy<. Rozpaczliwie usiłujemy zawrócić w przeszłość, w >tradycję<, w cokolwiek, o czym sądzimy, że było, bo nie mamy ani teraźniejszości, ani przyszłości".

Umiał rozpoznać wielkość i inna była tonacja, bardzo osobista, gdy pisał o wielkich. Jeden z najpiękniejszych tekstów poświęcił Swinarskiemu, jego inscenizacji "Sędziów" i "Klątwy" Wyspiańskiego. Wybrańcem Puzyny był także Grotowski. Dzięki jego literackiemu opisowi "Apocalypsis cum figuris" po latach można po części wyobrazić sobie to dzieło jako żywe, czego nie dają teksty teatrologiczne czy recenzje. Wysoko cenił festiwale studenckie w Łodzi i Wrocławiu. Tam pił wódkę i tańczył po nocach, podobnie jak Grotowski: poważny krytyk i szaman bratali się z młodzieżą.

Kiedyś znalazł się w domu starszego arystokraty, który zagadywał go na temat wysokich koligacji. Puzyna zniecierpliwiony usiadł na podłodze wśród młodych. Z urodzenia był księciem, z czym się nie obnosił, przeciwnie, zacierał. Jego społeczne przekonania pozwalają raczej mówić o nim "czerwony książę". Nie uchroniło go to jednak od utraty pracy w "Dialogu" po 1968 roku. Był człowiekiem niezależnym, choć nie opozycjonistą czy buntownikiem.

Jak znalazłby się Puzyna w dzisiejszej rzeczywistości teatralnej? Wobec dzisiejszego Współczesnego, Powszechnego, Ateneum? Wobec Rozmaitości? Wobec obu Narodowych? Czy taśmowa produkcja młodych dramaturgów i teatr brutalistyczny, moda na nagość i patologię rodem z kroniki wypadków znalazłyby uznanie w jego oczach? Znakomity tekst pod tytułem "Wiosna w konfekcji", w którym wylicza w punktach sztampowe chwyty teatralne, będące wówczas w obiegu, i dziś byłby na czasie, wystarczyłoby podłożyć inne teatralne "numery".

O teatrze wiedział wszystko, ale nie teatr był dla niego najważniejszy w teatrze, a treść jaką niesie. Pod koniec życia, w latach 80., kiedy teatr wyjałowiony brodził w miejscu, niechętnie go odwiedzał. Umarł, mając zaledwie lat 60, tuż po wyborze Mazowieckiego na premiera. Nie dane mu było nacieszyć się wolnością. Ale co by w niej robił? Nie zechciałby raczej zostać ministrem kultury czy ambasadorem, a czas dla teatru był jeszcze długo marny. Nie znosił hucpy, komercji, bulwaru, kiczu, reklamiarstwa, grania pod publiczkę, nieszczerości, sięgania lewą ręką za prawe ucho. Szukał w teatrze autentyczności i więzi z życiem. Ktoś powie "inne dziś Hamlety", czas teatru Puzyny po prostu przeminął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji