Artykuły

Karlejemy...

,,W tym dniu na znak sąsiedzkiej

przychylności

herbatki dostąpiłem u staruszek.

Za stołem skromnie zastawionym

gościł

duch jakiś naturalnej wytworności

cudownie ocalały w zawierusze.

O bohaterach czasu, który minął,

więcej mówiło mi od oschłych kronik

niedbałe zdanie, zaprawione kpiną

i nagle w oczach błyskający

płomyk..."

Ten wiersz Eugeniusza Jewtu­szenki przypomniał mi się na­gle na dalekim Targówku, pod­czas przedstawienia "Cabaretro" w Teatrze Rampa. Tutaj, być może, potrzebne jest małe wyjaśnienie: Teatr Rampa to dawny Teatr na Targówku, obecnie pod artystycz­nym kierownictwem Andrzeja Strze­leckiego. Trzon zespołu stanowią aktorzy, z którymi Strzelecki przed laty zrealizował głośne "Złe zacho­wanie", zresztą wciąż obecne w re­pertuarze Rampy. Pamiętamy, jak po sukcesie tego przedstawienia podniósł się chór głosów postulują­cych, by ta grupa zdolnych ludzi nie została skazana na rozproszenie, lecz by Strzelecki i jego aktorzy uzyskali szansę dalszej wspólnej działalności. Postulat ten zdawał się słuszny i logiczny, nie było też sły­chać głosów sprzeciwu, a jednak musiało minąć parę lat, wypełnio­nych z jednej strony zagranicznymi wojażami zespołu a z drugiej - bo­rykaniem się Strzeleckiego ze wszel­kiego rodzaju przeciwnościami, biu­rokratycznymi i nie tylko, by ta idea mogła się wreszcie urzeczywi­stnić, właśnie w postaci Teatru Rampa. Tych kilka lat dreptania w miejscu i niemożności, przeszkadza­jącej reżyserowi i jego młodym aktorom rozwijać się i samorealizować, wpisujemy do opasłej księgi pod tytułem "Dzieje sukcesu w Pol­sce".

Wszystko to jednak ani trochę nie tłumaczy, dlaczego właśnie w Teatrze Rampa przypomniał mi się cytowany na wstępie wiersz Jewtuszenki. Niewiele pomoże rów­nież informacja, że "Cabaretro" to wieczór przedwojennych piosenek kabaretowych, zaaranżowany inteli­gentnie i dowcipnie (nie tylko w muzycznym sensie). W tym kontek­ście ważniejszy od samych brawurowo wykonywanych piosenek jest to, co pomiędzy nimi mówi ze sce­ny Andrzej Strzelecki. Jego "słowo wiążące" (zdaje się, że tak się to kiedyś nazywało) - a rozumiem je także jako wyjaśnienie źródeł in­spiracji spektaklu - traktuje o zja­wisku, które dziś obserwujemy z zadumą i troską, a którego praw­dziwe skutki dadzą znać o sobie do­piero jutro: jest to zjawisko zmia­ny pokoleniowej, powolnego od­chodzenia tych, którzy pamiętają jeszcze "czasy przedwojenne". To tylko skrót, bo naprawdę chodzi o pewną formację kulturową i du­chową, także obyczajową, którą ci ludzie w sobie przechowali, a która wraz z nimi bezpowrotnie odejdzie w nicość. Zgadzam się ze Strzeleckim: strach pomyśleć, co będzie kiedy już zostaniemy sami, we własnym pokoleniowym gronie. Kiedy już nikt nie będzie pamię­tał pewnych form zachowania, pew­nych sposobów formułowania myśli, kiedy rozmowy na pewne tematy staną się niemożliwe a pewne żarty - niezrozumiałe. Reżyser "Cabare­tro" w finałowej piosence określa to zjawisko słowem, "malejemy". Ja wyrażę to inaczej: karlejemy.

Rosyjski poeta, w swym wierszu opisującym wizytę u staruszek, uosabiających wszystko to, co naj­lepsze i najwartościowsze w rosyj­skiej tradycji a co cudem ocalało przez dziesięciolecia "czasu marne­go" tak powiada o sobie i swoim pokoleniu: "ja, którego mowa tak uboga jak pusty, okradziony dom o zmroku...". Nie tylko mowa stała się uboga, ale ubóstwo mowy to może najgroźniejszy rodzaj ubóstwa, wiedzie bowiem nieuchronnie ku ubóstwa myśli, A tuż za nim trop w trop, postępują: zdziczenie oby­czajów, degeneracja humoru spro­wadzonego do najprymitywniejszych form, degrengolada gustu i smaku. Ale tak długo, jak długo byli wśród nas ci, którzy własnymi oczami wi­dzieli inny czas, którzy w nim ucze­stniczyli, współtworzyli wartości z nim się kojarzące, istniał punkt od­niesienia, istniały wzorce, do któ­rych można się było odwołać. Jest ich jeszcze paru, ale co będzie, kie­dy i ich zabraknie?

Ze sceny Teatru Rampa Andrzej Strzelecki przypomina nazwiska kil­ku wspaniałych artystów polskiej sceny i estrady, którzy - ostatni z ostatnich - potrafili pokazać nie tylko jak się nosi frak, ale jak się podaje kabaretowy żart bez "du­szenia" pointy i natrętnego, czeka­nia na reakcję publiczności, jak się z tą publicznością nawiązuje żywy kontakt bez schlebiania jej najniższym instynktom, jak się - na estradzie i w życiu - zawsze, niezależnie od sytuacji, zachowuje dy­styngowaną godność, będącą od­wrotnością skarlenia. To wszystko i znacznie więcej, potrafił na przy­kład nieodżałowany i niezapomnia­ny pan Kazimierz Rudzki. Może po­trafi to jeszcze kilku artystów z jego pokolenia. I co dalej?

Za szczęśliwców mogą uważać się ci z młodszych pokoleń, którzy, jak bohater wiersza Jewtuszenki "herbatki dostąpili u staruszek", mieli okazję - zaszczyt, honor - zetknąć się bliżej z ludźmi, mogą­cymi dać świadectwo prawdzie minionego, czasu, albowiem byli tej prawdy aktywnymi współtwórcami.

Ja miałem takie szczęście..Przed laty (nie tak wieloma, ale zdaje się, że minęła cała epoka) mia­łem wielokrotnie możność: zasiada­nia przy restauracyjnym stoliku, przy którym wiedli rozmowy mię­dzy innymi panowie Janusz Minkie­wicz i Adam Ważyk, czasem, pan Antoni Słonimski, że wymienię tyl­ko tych, których nie ma już wśród żywych. I ten stolik, którego też już nic ma i nie będzie, był dla mnie niezapomnianą okazją do zetknięcia się z ucieleśnionym czasem, z ludźmi, z których każdy mógł po­wiedzieć "byłem przy tym", gdy mowa była o rzeczach i sprawach dla mojego pokolenia będących już tylko historią. I znów jak w cytowa­nym wierszu, "niedbałe zdanie za­prawione kpiną", jakich wiele pa­dało w tych rozmowach, mówiło więcej o świecie, którego nie dane mi już było zobaczyć, o ludziach, o których mogłem tylko czytać w książkach i o sprawach, o których w książkach przeczytać nie mogłem, niż jakakolwiek lekcja historii czy literatury. Nie wspomną o tym, cze­go nie ma w żadnej książce: o for­mach towarzyskich, sposobach pro­wadzenia rozmowy, gatunku humo­ru - jakże odległych od tej pospo­litości, udającej swobodę, jaka ce­chuje wzajemne kontakty przedsta­wicieli pokoleń skarlałych.

A teraz zostajemy sami, coraz bardziej sami. Ale może to i lepiej, bo cóż mielibyśmy im do powiedzenia? Jeszcze raz wracam do Jew­tuszenki i jego spotkania z rosyj­skimi staruszkami:

"Słuchałem wątków, czczej wyzbytych chwalby,

myśląc, że one od nas - cóż usłyszą?

Ja dla staruszek takich pisać

chciałbym.

Niech sobie inni dla panienek piszą."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji