Artykuły

Varsaviana w Kamienicy

"Czarne serca" Domana Nowakowskiego w reż. Roberta Walkowskiego w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Andrzej Lis, juror Komisji Artystycznej 18. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Emilian Kamiński realizuje swoje dyrektorskie marzenie. W każdym sezonie wprowadza do repertuaru spektakl poświecony Warszawie. Były adaptacje "Pamiętnika z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego (2009) i "Wrońca" Jacka Dukaja (2010). Oba przedstawienia w adaptacji i reżyserii Jerzego Bielunasa. Oba przyniosły teatrowi słowa uznania. Zadowoleni byli krytycy i widzowie. W tym sezonie dyrektor zamówił u Domana Nowakowskiego (autora między innymi "Ketchupu Schroedera" i "Ust Micka Jaggera") sztukę na stulecie Klubu Polonia Warszawa. I dokładnie w setną rocznicę rozegrania przez polonistów pierwszego meczu, czyli 19 listopada, odbyła się w Kamienicy prapremiera.

Nowakowski wykorzystał tę okazję, aby opowiedzieć o życiu czterech pokoleń rodziny Sobieckich, kibicujących od stu lat swojemu klubowi. O kamienicy, w której mieszkali, powstałej w tym samym co klub roku, w której dziś mieści się teatr. I o dawnym właścicielu tej kamienicy Mosze Rogu, który "żył pięćdziesiąt lat, a nie żyje od siedemdziesięciu". Czyli od II wojny. Jego duch podobno do dziś ukazuje się w murach Kamienicy ubolewając, że dzisiejszy adres Solidarności 93 nie jest tak dobry handlowo jak przedwojenny Leszno 13. Może jest to zarazem także duch starej Warszawy, tej, której już nie ma. Autor pisząc o klubie, piłce i kibicach miał zapewne także większe aspiracje. Spróbował spleść historię rodziny i zaprzyjaźnionego z nią żydowskiego właściciela kamienicy, z dziejami Warszawy i Polski. W tle, niczym w przyśpieszonym filmie, pojawiają się kadry z okresu założycielskiego klubu, kiedy Warszawa była pod zaborem rosyjskim. Potem wspomnienie walk o Lwów, plebiscyt śląski, przewrót majowy, a także pamiętny mecz z najsilniejszą wówczas żydowską drużyną z Wiednia, podczas którego doszło do awantur i bijatyk, a krewkich oponentów rozdzieliła w przerwie ulewa, która zakończyła niefortunne spotkanie. I dalej wojna, gomułkowszczyzna, gierkowszczyzna, aż do czasów Solidarności i współczesności. I w tym ostatnim momencie autor najbardziej się zawahał. Na dobrą sprawę uniknął dotykania czasów transformacji. Bo trzeba by pewnie na stulecie najbardziej warszawskiego z warszawskich klubów powiedzieć coś o tym, że w ostatnich latach właścicielem klubu stał się przedsiębiorca z Wybrzeża, zabudowujący stolicę domami pozbawionymi urody. Że właściwie dzisiejszy klub powstał z wykupienia w ekstraklasie innego, bardzo ambitnego klubu z małego Grodziska Wielkopolskiego. Że w dzisiejszej radzie nadzorczej zasiada były marszałek i były premier urodzony w Nowym Sączu. A na "toi-toi arenie" nie zasiada zapewne wybitny historyk literatury prof. Roman Loth. Trzeba by coś opowiedzieć o mieście przechodzącym nieustanne transformacje, w którym wszystko ciągle się zmienia, za to starzy warszawiacy są w zdecydowanej mniejszości i pewnie czasem z lękiem myślą o swoim mieście i o swoim w nim miejscu. I tylko, po staremu władze bardziej przychylne są innemu warszawskiemu klubowi, któremu wybudowały stadion. A przecież "święta wojna" między klubami, o której też jest mowa, nie zaczęła się u zarania historii obu klubów, kiedy to wojskowym patronował Marszałek Piłsudzki, a w Polonii wieloletnim prezesem był generał Sosnkowski.

Zielonogórski warszawiak Doman Nowakowski opowiada swoją historię przywołując wiele znamienitych nazwisk. Poczynając od ojców założycieli klubu: Wacława Denhoffa-Czarnockiego (żołnierza, poety, autora dopisanych zwrotek do popularnego "Rozmarynu"), Tadeusza Gebethnera -legendarnego piłkarza kojarzącego się ze sławną rodziną wydawniczą, a także braci Lothów. Trzech z nich grało przez pewien okres razem w drużynie, dwóch zrobiło reprezentacyjną karierę. Jan był piłkarzem nietuzinkowym, bramkarzem albo napastnikiem w zależności od potrzeb, Stefan po zakończeniu kariery piłkarskiej został selekcjonerem reprezentacji narodowej. Przypomina się wiele nazwisk z rozmaitych okresów, w tym Emmanuela Olisadebe, który z szeregów Polonii trafił do reprezentacji Polski jako jeden pierwszych obcokrajowców z polskim paszportem, aż po piłkarzy z dzisiejszej drużyny. Przypomniane zostały nazwiska przywódców, najbardziej rozpoznawalnych kibiców, mówiono o tym, że przed wojną na trybunie widywano Adolfa Dymszę, nie wspomniano dzisiejszych artystów i celebrytów z kręgu Radka Majdana. Ale i tak wszystkie rozmowy w sztuce kończyły się na piłce. Nawet te małżeńskie, bowiem najważniejszym testem dla żon wszystkich pokoleń Sobieckich była znajomość przepisu o "spalonym", a także wyrecytowanie nazwisk z aktualnej kadry klubowej. Autor relacjonując dzieje klubu na tle dziejów miasta i kraju próbował uargumentować pogląd, że "im lepiej działo się w kraju, tym lepiej działo się klubie". Pogląd ryzykowny, ale autorowi wolno go głosić i bronić. Przedstawienie zrealizowane jest dość sprawnie, w nieco archaicznym stylu. Podstawowym problemem przed którym stanęli aktorzy to swoista walka o zsynchronizowanie dynamiki opowieści o własnych dziejach, z postaciami, które w danym momencie wypada im w opowieści grać. Historia toczy się błyskawicznie. Wielu aktorów gra po kilka ról. Nie zawsze wiadomo, czy dziadek to już wnuczek, czy odwrotnie, albo czy żona wnuczka była matką dziadka, czy tylko żoną taty. Jedynie Mosze Róg, grany przez Grzegorza Wonsa, ma ten niewątpliwy komfort, że czy żywy, czy jako duch, może zawsze spokojnie, dowcipnie, ciepło skomentować to co się wokoło dzieje. I wprowadzić trochę dystansu w rozgorączkowany świat rodziny Sobieckich. Mimo, że wyścigi postaci z opowieściami nie zawsze uwieńczone są sukcesem, to i tak przedstawienie emanuje życzliwością, pogodą ducha, przypomnieniem tego co warszawskie. I choć artystycznie nie dorównuje dwóm poprzednim to ma szansę stać się od nich bardziej oglądanym. Dyrektor Kamiński dokłada zatem kolejne przedstawienie o Warszawie. I poszerza krąg swojej publiczności o zwolenników klubu Polonia. O kibiców. A, że jest to grupa bardzo aktywna, oddana swojemu klubowi nie trzeba nikogo przekonywać. Najbardziej oddani kibice, tacy, którzy dla drużyny mogą nieomal "oddać życie", są naprawdę gotowi na wszelkie wyzwania i poświęcenia w imię szczytnego celu. Mogą nawet pójść do teatru!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji