Artykuły

Milczący krzyk

HENRYK TOMASZEWSKI - ur. w 1919 roku. Reżyser, choreograf, dyrektor i kierownik artystyczny Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Najważniejsze przedsięwzięcia: "Gilgamesz" (1968), "Odejście Fausta" (1970), "Sen nocy listopadowej" (1971), "Menażeria cesarzowej Filissy" (1972), "Przyjeżdżam jutro" (1974), "Sceny fantastyczne z legendy o Panu Twardowskim" (1976), "Spór o Marivaux" (1978), "Rycerze króla Artura" (1980)

- Słowo "pantomima" jest dziś w powszechnym użyciu. Wszyscy wiedzą, że tak nazywa się widowisko, którego treść bywa wyrażana w sposób mimiczny. W odniesieniu do współczesnej pantomimy jest to określenie mało precyzyjne. Czym była i czym jest pantomima dzisiaj? Czy rzeczywiście - jak twierdzą znawcy przedmiotu - historia pantomimy, to historia ludzkości?

HENRYK TOMASZEWSKI - Nie wiem, czy aż ludzkości, ale niewątpliwie u kolebki teatru była pantomima. Jest to prototyp teatru i aktorstwa. Pantomima jest to tworzenie na żywo, identyfikowanie się aktora ze wszystkim, co go otacza - z ludźmi, z naturą, z przyrodą, z żywiołami. Przechodziła rozmaite zmiany, mamy o niej wiadomości już w starożytnym Rzymie, w średniowieczu ma postać widowiska plebejskiego, ulicznego. Potem komedia dell'arte wprowadza element aktorski już na podstawie literackiego pierwowzoru. Swój szczyt osiąga w okresie romantyzmu francuskiego, ze sławnym Jeanem Gaspardem Deburau, jako Pierrotem - aż do Chaplina, który jest przecież mimem XX w. W latach 20. powstała w Paryżu szkoła Etienne Decroux, która dała początek nowoczesnej pantomimie, obowiązującej obecnie. Jest to baza mima współczesnego, tzw. mima czystego, polegająca na kreacji samego aktora, na gołej scenie, bez rekwizytów, bez innych pomocniczych komponentów scenicznych.

- Kiedy pan rozpoczynał swoją działalność w 1956 roku dominowała ta właśnie francuska szkoła pantomimy oparta na wielkich gwiazdach - Jean Louis Barrault, Felicien Marceau, Etienne Decroux. Pan poszedł w innym kierunku.

- Tak, ja tej linii nie kontynuuję. Interesuje mnie pantomima jako widowisko teatralne, nie uciekające od literackiego pierwowzoru, będące połączeniem wielu komponentów - muzyki, światła, kostiumu, nawet rekwizytu, który u purystów jest wręcz wyklęty. Myślę, że pantomimę trudno ująć w jakąś jedną syntezę. Każdy, kto się nią zajmuje tworzy ją jakby od nowa, kreuje jej nowe warianty.

- Ale w ten sposób bardzo daleko odchodzimy od owej starej pantomimy, zrodzonej z komedii dell'arte, widowisk jarmarcznych, ducha ulicy, tej pantomimy, która była bezpretensjonalnym, popularnym widowiskiem z łatwością nawiązującym żywy i bezpośredni kontakt z widzem. Teraz w pantomimie ważna jest geneza, cele twórców, rodzaj publiczności, zasięg i środki wyrazu, słowem stała się czymś dla wtajemniczonych. Czy ta zmiana wyszła jej na dobre, skoro - może właśnie dzięki tej nowej formule - żyje trochę na peryferiach właściwego teatru, odeszła od swojego powołania - zaspokajania potrzeby widowiskowości?

- Tak bym tego nie widział, choć wiele jest racji w tym, co pan powiedział. Pantomima nie odeszła od swojej popularności, w każdym razie moja. Nie zwracam się do elitarnej grupki wtajemniczonych. Gramy w dużych teatrach, dla wielkiej widowni. Nie jest to sztuka dla sztuki. Prawdą jest natomiast, że jej zasięg nie jest tak wielki. No cóż, jest to sztuka specyficzna. Proszę pamiętać, że ludzie dzielą się na wzrokowców i słuchowców. Pantomima bliższa jest tym, którzy wyczuleni są na optykę. Widz w pantomimie nieustannie atakowany jest obrazem, dzianiem się i to powinno wywołać u niego ciąg wyobrażeń, skojarzeń. Nie każdy widz ze sobą taką gotowość przynosi i może dlatego zasięg pantomimy jest mniejszy niż teatru dramatycznego, w którym słowo jest podstawowym i bardziej powszechnym środkiem komunikowania się z widzem.

- Wyznał pan przed laty, że jego zainteresowanie teatrem pantomimy było rezultatem: "jałowości pracy w balecie i dewaluacji słowa w teatrze". Ale właśnie w wielu pana spektaklach na początku było słowo. Że wymienię choćby: "Płaszcz" - Gogola, "Woyzeck" - Buchnera, "Legenda" - Wyspiańskiego, "Peer Gont" - Ibsena, "Hamlet", "Sen nocy letniej" - Szekspira.

- Dzisiaj widzę te sprawy trochę inaczej. Nie neguję wartości słowa i nigdy przeciwko słowu nie walczyłem, ale widzę sztukę pantomimy jako suwerenną sztukę, która potrafi wypracować swoje własne środki wyrazu. Oczywiście, na początku było słowo, bo na czymś się trzeba oprzeć.

Proszę pamiętać, że kiedy rozpoczynaliśmy naszą działalność modny był egzystencjalizm, cała fala moderny, która przychodziła z Francji. To właśnie Ionesco, Sartre mówili o dewaluacji słowa.

- Rozmawiamy w kilka dni po pana nowej premierze - "Peryklesie" - Szekspira. Słowo jest tu równie ważne, jak pantomima.

- Tak, bo po prostu Teatr Polski wystawił tę sztukę Szekspira i pantomima bierze w niej udział. Dzieło Szekspira samo z siebie wytwarza pewien ruch, obrazy i stąd połączenie tych dwóch dyscyplin - aktora dramatycznego i mima. "Peryklesa" wystawiano już bez pantomimy. Nie robimy tutaj pantomimy jako takiej, nie ma arii pantomimicznych. Działania i obrazy są częścią spektaklu. Nie jest to więc pantomima ze słowem, ani słowo z dodatkiem pantomimy. Chciałbym, by był to spektakl, który tworzy monolit w swoim warsztacie twórczym.

- "Perykles" przypomina baśń pełną przygód nieprawdopodobnych i okrutnych, klęsk, jakie spadają na tytułowego bohatera, by zakończyć się szczęśliwie - triumfem cnoty i dobra. Co zadecydowało o wyborze tej sztuki? Pytam o to, gdyż niekiedy słyszy się opinie, że tematy przez pana podejmowane obracają się wokół spraw oddalonych nieco od dzisiejszej rzeczywistości, od naszej współczesności.

- Myślę, że "Perykles" nie jest bajeczką, ma w sobie gorzką mądrość doświadczenia. Zafascynowała mnie postać narratora-kreatora wszystkich wydarzeń w tej sztuce. Stojąc na zewnątrz stwarzanego przez siebie świata istnieje na pograniczu między iluzją teatralną a życiem, między sceną a publicznością. Jest dzięki temu bliski mojej idei teatru, nie skrywającej swej natury. Nie mogę się zgodzić z tym, że w tematach, które podejmuję jestem oderwany od współczesnych spraw i myśli. Gdyby tak było, to do naszego teatru nikt by nie przychodził, nie przyciągałby widza, gdyby nie miał mu nic do powiedzenia poza tym, że pokazuje na scenie, iż aktorzy potrafią się ruszać ładnie czy ciekawie. Wiele spośród tematów podejmowanych przeze mnie, czy to będzie "Hamlet" czy "Rycerze króla Artura" - zawierają także doświadczenia współczesnego człowieka. Nie wydaje mi się, że teatr powinien w sposób bezpośredni reagować na to, co się wokół dzieje. Teatr jest miejscem, gdzie sprawdzają się pewne wartości ponadczasowe, które pod wpływem chwili mogą oczywiście zabrzmieć mniej lub bardziej aktualnie. Na tym polega głównie wartość klasyki, do której często sięgam.

- J. L. Barrault w swoich "Wspomnieniach dla jutra" opowiada o pewnej kobiecie, pięknej, inteligentnej, bogatej, u której odkrywał w miarę rozmowy - jak pisze - "uwięzione w klatce stworzenie, cierpiące i nieszczęśliwe". W pewnej chwili owa kobieta powiedziała: Proszę mnie opowiedzieć. Barrault odmówił, bo jak stwierdził, nie poznałaby siebie. Ale czy właśnie pantomima, w ogóle teatr, nie jest takim opowiadaniem "nas", nawet jeśli ten obraz nie zawsze bywa dla nas sympatyczny?

- Oczywiście. Jeśli aktor identyfikuje się z typami, charakterami ludzi, to właśnie w nas się identyfikuje i odbiór widza polega na tym, że on się w tym obrazie widzi, odbija jak w soczewce. Jest to więc podwójna percepcja - aktora i widza. To, że niekiedy obraz jest krytyczny jest rzeczą normalną, nie ma bowiem prawdziwej sztuki, która nie wychodziłaby z momentu krytycznego i nie jest to wymysł ostatnich lat, lecz prawda stara jak sama sztuka. Sztuka zawsze istniała, niezależnie od tego, jakie są czasy. Nic nie wskazuje na to, że przestaliśmy być widzom potrzebni. To nie my wymyśliliśmy sztukę, tylko widz wymyśla sztukę. Troski i rozterki towarzyszą ludziom tak długo, jak żyją i nie jest tak, że sztuka ma być lekarzem, koić ból - to nie jest jej rola. Jej rolą jest przynoszenie ze sobą wiedzy i doświadczenia, które jest doświadczeniem i wiedzą widza. Teatr jest sztuką, która zdaje egzamin swej wartości we wspólnym przeżywaniu. Jeśli nie umie zbudować swoim przedstawieniem emocjonalnej wspólnoty ludzkiej na widowni - nie jest teatrem.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji