Artykuły

Zaufać sobie

Z Henrykiem Tomaszewskim rozmawia Anna Leszkowska

ANNA LESZKOWSKA - Należy przypuszczać, że powstanie Pana zespołu związane było z przekonaniem o wyższości ruchu i gestu nad słowem. Wiele razy definiował Pan już pantomimę i definicje te nieznacznie zmieniały się w ciągu 30 lat Pana pracy twórczej. Jak Pan ją widzi dzisiaj?

HENRYK TOMASZEWSKI - Kiedy 31 lat temu zakładałem zespół, byłem o 31 lat młodszy, a kiedy jest się młodym i kiedy się coś zaczyna, to się jest czupurnym i kontestuje się przeciwko czemuś. Dzisiaj na tamte swoje postawy patrzę już z uśmiechem, niemniej wydaje mi się, iż były one wówczas konieczne i potrzebne. Musiały przekonać mnie o słuszności wyboru. Dzisiaj już wiem, że pantomima jest sztuką autonomiczną, samodzielną, wypowiadającą się sama dla siebie. Jest pewną formą przekazu.

W mojej pantomimie - poza tańcem, muzyką i plastyką - korzystam ze sztuki teatralnej. Od początku wybrałem drogę pantomimy teatralnej, scenicznej.

A. L. - Ale nie pełnospektaklowej...

H. T. - Początkowo jeszcze nie, choć zaczynałem już od małych anegdot jak np. "Płaszcz" Gogola. Korzystałem wówczas z tekstów literackich, które były dla mnie inspiracją, ale nigdy nie starałem się przełożyć słowa dokładnie na język ruchu, czyli tego, co robiła pantomima XIX i początków XX w.

A. L. - Czy to oznacza, że teatr może istnieć bez literatury?

H. T. - Myślę, że chyba się bez niej nie obejdzie. Nie możemy stworzyć teatru bez opowiadania pewnych zdarzeń. Uważam, że aby przekazać jakąś myśl, przekonać drugiego człowieka, najlepiej jest opowiedzieć mu jakąś przypowieść. To stosowali już wszyscy filozofowie od Platona począwszy, stosował także Chrystus. I wydaje mi się, że teatr od początku swego istnienia nic innego nie robił tylko - chcąc przekazać pewną ideę, pewną wiedzę - ukazywał anegdotę. W tych opowieściach były fikcyjne zdarzenia z fikcyjnymi postaciami - i tak to się już przyjęło. Wydaje mi się, że taka forma przekazu jest formą najmądrzejszą i każde odejście od niej jest odejściem od teatru.

A. L. - Ale przecież był czas, kiedy Pan tworzył afabularne spektakle...

H. T. - Tak, ale też był to krótki okres pewnych poszukiwań formalnych, które szybko porzuciłem i powróciłem do anegdoty.

A. L. - Zwykle zabiegi formalne są przygotowaniem do pójścia w zupełnie inną stronę...

H. T. - Tak, jednak w sztuce odbiorca chce się zawsze identyfikować z tematem. Jeżeli patrzę na coś i zupełnie siebie tam nie widzę, nic nie czuję, to pozostaję na to obojętny. Mogę to tylko podziwiać, ale to mnie nie wzrusza. Ja chciałbym, aby widz oglądając moją pantomimę doznawał wzruszenia. Chcę go porwać ruchem, barwą, muzyką. A działając na zmysły liczę, że w ten sposób dotrę do intelektu, który jest w odbiorze sztuki sprawą wtórną, wynikiem wzruszeń. Bo spektakl nie kończy się przecież z opadnięciem kurtyny.

A. L. - Nie zawsze jednak przywiązywał Pan jednakową wagę do scenografii, kostiumów i oprawy muzycznej. Widać to dopiero w pełnospektaklowych programach. Czy to wynikło z potrzeby uczynienia z pantomimy teatru totalnego?

H. T. - Reżyserowi, który chce przekazać jak najwyraźniej swoją myśl, łatwiej jest odziaływać na widza wieloma elementami sztuki. Ruch, barwa i muzyka to trójdźwięk, trzy współgrające elementy, które powinny wywoływać u widza określone spostrzeżenia i skojarzenia. Więcej nawet: teraz myślę o doborze kolorów. Interesują mnie zwłaszcza barwy tęczy jako przejaw harmonii, przenikania. One dopowiadają, współtworzą symbolikę ostatniego mojego przedstawienia "Akcja - sen nocy letniej". Równie ważna jest dla mnie muzyka, która w dużym stopniu ułatwia pracę reżyserską, pozwala porwać widza. Muzyka - jak chyba żadna ze sztuk - najbardziej potrafi wzruszyć. Ona też bardzo często wprowadza w epokę, w styl, ale szczególną rolę odgrywa w scenach emocjonalnych.

A. L. - Jak dalece interesują Pana w pantomimie idee, a jak dalece człowiek, który je wyraża?

H. T. - Człowieka współczesnego odbieram jako uwikłanego w idee. Dzisiejszy człowiek znajduje się w jakimś straszliwym chaosie ideowym. I właściwie jest zmuszany nieustannie do pewnego wyboru, do opisania się, względnie do wycofywania się ze wszystkiego i zamknięcia w sobie. I to jest tragedią współczesnego człowieka. W dawniejszych czasach, np. w średniowieczu, kiedy istniała jedna idea chrześcijańska człowiek wiedział jak postępować. Dzisiaj tych idei jest mnóstwo. Mało tego - nawet w obrębie każdej z nich istnieją różnice, które dzielą ich wyznawców. I to jest właśnie nasz kryzys.

A. L. - Ale przecież różnorodność wzbogaca?

H. T. - Boję się, że dzisiejszy człowiek nie ma rozeznania w tej wielości idei. Zagubił się choćby przez tę ogromną liczbę informacji, jaką otrzymuje. Jesteśmy nimi tak przytłoczeni, że tracimy zdolność krytycznego ich selekcjonowania. Nie potrafimy spostrzec, gdzie jest prawda, bądź droga do niej.

A. L. - Widać te problemy w Pana ostatnich programach. Czy "Akcja - sen nocy letniej" też jest kontynuacją tych idei?

H. T. - W tym programie zawarłem moje przemyślenia dotyczące stosunku współczesnego człowieka do przyrody, ale oczywiście wskazują one także na kryzys współczesnych społeczeństw, które nie dostrzegają pewnych rzeczy, zjawisk. Wydaje mi się, że zerwał się nasz związek z naturą. Mnie mniej interesuje ruch ekologiczny, ale bardziej to, że człowiek przerzucił miłość z natury na przedmioty, na wytwory techniki. Moi młodzi w tym przedstawieniu nie mogą już żyć bez różnych aparatów. Ich miłość wiąże się poprzez słuchawki, druciki, maszyny. Natomiast kiedyś ludzi wiązała miłość, ale przez naturę. Ta kosmiczna więź nadal istnieje, ale my nie chcemy jej dostrzegać i na tym chyba polega nasz wielki kryzys. On nie powstał zresztą nagle, ale narastał, zwłaszcza od kilkudziesięciu lat. Już od zaczątków myślenia racjonalnego, kiedy myśliciele i konstruktorzy zobaczyli człowieka jako doskonałą maszynę, zaczęliśmy tracić naszą więź z naturą. Zapomnieliśmy w końcu, iż jesteśmy częścią wielkiej całości i podzieliliśmy siebie i świat, w którym dotąd nie możemy się ze sobą zgodzić.

Natura jest dzisiaj dla nas do spożytkowania, do ujarzmienia, do posiadania. Dziś człowiek chce władać wszystkim. Dawniej był skromniejszy, wydaje mi się, że to, czym się dzisiaj tak chlubimy, tj. postępem naukowym, technicznym, inteligencją, to nie jest znowu takie konieczne szczęście. Natura, a w moim przedstawieniu - las, jest taką Arkadią, miejscem, gdzie w człowieku wyzwalają się namiętności, miłość i inne potrzeby, a przede wszystkim, gdzie znajduje ukojenie, rytm, harmonię. Pantomima, a ruch w szczególności związany jest z harmonią. Można go podzielić na chaotyczny, dysharmonijny i harmonijny, jak w muzyce. Dysonans między tymi ruchami obrazuje odwieczną walkę, jaka się w nas toczy. My ją mamy zakodowaną choćby przez poczucie swojej śmierci.

Świat współczesny, cała technika i nasze z nią obcowanie polega na ruchach "krótkich", tzn. dostosowanych do urządzeń cywilizacyjnych, na naciskaniu guzików, pokręcaniu śrubek, uderzaniu w klawisze. Przeciwstawieniem ich są ruchy harmonijne, wypływające z naszego wnętrza. Chciałbym, aby dla widza było to zaskoczeniem, że takie ruchy mamy w sobie. Bo ostatecznie my na scenie nie robimy nic innego jak ukazujemy ruch, który każdy człowiek w sobie nosi. Nie jesteśmy przecież ekwilibrystami cyrkowymi. Przez pantomimę chciałbym wzbudzać u widza pewne refleksje i spostrzeżenia dotyczące harmonii ruchu, który każdy w sobie ma i którym można wyrazić wszystko.

Oczywiście, pokazanie idei, myśli za pomocą ruchu wymaga pewnej umowności.

A. L. - Czy zasady harmonii dotyczą także Pana pracy z zespołem?

H. T. - Młodzi ludzie, którzy przychodzą do mnie i których zawsze potrzebuję w Studiu Pantomimy muszą zaufać mojej koncepcji przedstawienia, moim przemyśleniom, wiedzy i doświadczeniu. Bo ja mogę mówić dużo, ale jeśli nie będę potrafił przekazać tego ruchowo, to cała moja filozofia nie będzie nic warta.

A. L. - Przyciąga Pan jednak ciągle swoją osobowością i talentem młodych, którzy swoje życie wiążą z Pana teatrem na dobre i na złe. Mimo tych surowych wymagań...

H. T. - Nasz teatr jest modelem teatru dawniejszego, kiedy jeden mistrz skupiał wokół siebie uczniów. Ci, którzy akceptują moją koncepcję, ulegają mojemu widzeniu - a nie dotyczy to jedynie ćwiczeń cielesnych, związane to jest także z wspólnym światopoglądem - zostają w zespole. W pantomimie nie da się bowiem pokazywać czegoś, w co się nie wierzy.

A. L. - Czyli inaczej niż w teatrze dramatycznym, gdzie aktor nie musi wierzyć w to, co przedstawia?

H. T. - W teatrze dramatycznym jest przede wszystkim ogromna różnorodność - repertuarowa; sztuki współczesne przeplatają się z klasycznymi i dziecięcymi. U nas jest inaczej. Nasz repertuar to ciąg układających się logicznie programów, wiążący pewne myśli w spójną całość.

A. L. - Czy formuła Pańskiego teatru jest już ustabilizowana, czy zmienia się wraz z nowymi przedstawieniami?

H. T. - Nie widziałbym sensu swojej pracy, gdybym nie myślał o rozwoju. Chcę stale odkrywać się na nowo. Sam jestem ciekawy. I dopóki będę w sobie miał tę ciekawość świata, to będę chciał poznawać nieznane i swoje doświadczenia pokazać w nowych spektaklach. Nie wyobrażam sobie, żeby człowiek, który tworzy, mógł spocząć na laurach, tzn. nagle jakiś swój okres uznać za zamknięty i nic już potem nie powiedzieć. Gdyby sztuka miała zamknąć się w jakiejś formule artysty, bądź okresu, to moglibyśmy odtwarzać tylko muzea. Nie mówię tu o muzeach jako o czymś negatywnym, ale będzie to muzeum, skoro będziemy pokazywać jedynie pierwowzory, nie wnosząc do tej twórczości nowych elementów, które są wynikiem nowszych przeżyć i doświadczeń.

A. L. - Czy Pan się nie obawia niezrozumienia swoich sztuk?

H. T. - Mam duże zaufanie do siebie samego. Wiem, że jestem człowiekiem dość naiwnym, a to jest człowiek przeciętny, taki jak każdy. I ponieważ szybko wierzę we wszystko, ufam światu i jestem wobec niego szczery, to sądzę, że moja twórczość powinna być przez innych zrozumiała. Bo mówię szczerze, nie posługuję się jakimś niedosięgłym intelektem, nie zamulam swojego przekazu jakimiś sztucznymi formami, tylko pokazuję to tak, jak czuję. I stąd wierzę, że widz to zaakceptuje. Być może, że ci, którzy potrzebują jakiejś intelektualnej formy wzruszą ramionami i powiedzą, że nie jest to dla nich odpowiednie, nie zaspokaja ich oczekiwań. Trudno. Nie oczekuję, aby każdy widz wychodził zadowolony z moich pantomim.

A. L. - Pantomima, którą Pan tworzy, wywodzi się z kręgów kultury europejskiej. W jakim stopniu Pana teatr jest uniwersalny?

H. T. - Pantomima, która zajmuje się wyłącznie człowiekiem jest najbardziej humanistyczna ze wszystkich sztuk, ale nigdy nie była tak popularna jak teatr dramatyczny, balet, czy opera. Przyczyną tego był i jest brak repertuaru, literackiego podłoża. Nie ma to jednak znaczenia, w odbiorze sztuki, gdyż ruchy i gesty są właściwe każdemu człowiekowi.

I jeśli są one prawdziwe - zawsze są zrozumiale. Ostatecznie jesteśmy tylko ludźmi jednej, coraz bardziej kurczącej się Ziemi.

A. L. - Dziękuje za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji