Artykuły

Libido contra mizoginizm

W przedpremierowych wypowiedziach Edward Wojtaszek, reżyser lubelskich Dam i huzarów, zapowiadał, że realizacja sceniczna komedii ma wydobyć żywioł uniwersalny - erupcję męskiej próżności i rozhukanego feminizmu. Premiera w Teatrze im. Osterwy potwierdziła zamierzenia reżysera. Wojtaszek uruchomił wpisaną w utwór "sprężynę" dramatyczną i w rezultacie otrzymaliśmy widowisko dynamiczne, pełne komicznych starć, a także popisów akrobatycznych. Zarazem realizator Dam i huzarów nie pominął pulsującej pod żartobliwą fabułą drapieżności "poczciwego" komediopisarza. Lubelska widownia mogła dostrzec, że osią intrygi jest dążenie trzech podstarzałych sióstr do zdobycia majątku brata - zatwardziałego kawalera. Obawiają się one, i słusznie, że zdziwaczały wojskowy zapisze go w testamencie któremuś z kompanów. Dlatego też dostojne damy bez skrupułów zamierzają ożenić go z własną siostrzenicą. Rej wodzi matka osiemnastoletniej ofiary, nie przylegająca w żaden sposób do stereotypu Matki-Polki. Owa matrona przez ostatnie dziesięć lat zażywała swawolnych uciech za granicą, skąd powróciła dopiero po śmierci męża, by intratnie sprzedać córkę. Mamy więc stręczycielstwo i kazirodztwo pod przykrywką sakramentu małżeństwa.

Dobrze posłużyła interpretacji komedii zamiana miejsca akcji z salonu na obóz wojskowy, a właściwie żołnierską rupieciarnię, na którą składają się rekwizyty z różnych epok. Dzięki zabiegom scenograficznym otrzymaliśmy przestrzeń zamkniętą murem i wieżyczką strażniczą. Wyraża ona odseparowanie od świata kobiet, które chcą ją zniweczyć i odmawiają huzarom prawa uznania ich odmienności. Transformacja przestrzeni poprzez atrybuty kobiecości - porozwieszaną wszędzie damską bieliznę - zaznacza kapitulację wojaków. Charakter, a raczej typ postaci, podkreśla eklektyczny kostium, który sam w sobie jest znakomitym dowcipem. W przypadku huzarów otrzymaliśmy ponadczasową syntezę munduru wojskowego. Tworzą ją peleryny w panterkę, pilotki, epolety z frędzlami, huzarskie napierśniki, mieszki na genitalia... Kreacje pań, sugerujące powinowactwo z komedią dell'arte, eksponują ich drapieżność i niezwietrzały seksualizm.

Podtekst erotyczny jest elementem organizującym spektakl Edwarda Wojtaszka. W przełożeniu na język teatralny, otrzymaliśmy eksplozję nie tylko pikantnych gierek słownych, lecz również znaczących min, gestów, ruchów.

Być może niekiedy frywolność ociera się o trywialność, ale granica dobrego smaku nie została przekroczona. Znakomicie wypadła scena, kiedy w Majorze, otumanionym wcześniej przez siostrę, pod wpływem misternych gierek Zosi budzi się jurność i już jest gotów dzielić łoże z osiemnastoletnią siostrzenicą. Na oczach widza Major dostaje amoku, upewnia kilkakrotnie się w wierze, iż ma tylko lat 50, a metryka po prostu kłamie. Kreacja, w założeniu karykaturalna, potwierdza warsztat artystyczny Pawła Sanakiewicza, a chwile, kiedy rozbudzone libido czyni go impregnowanym na fakty, sprawiają publiczności niekłamaną radość. Zosia Anity Sokołowskiej, przestraszona reakcją Majora, stanowi tylko fragment tej roli. Młodziutka aktorka potrafiła wydobyć z niej i dramatyzm - rozmowa z matką - i zachować żartobliwy dystans.

"Damy" choć stanowią zgrane trio, zachowują rysy indywidualne. Drapieżna i nieco wulgarna w jaskrawo czerwonym kostiumie Orgonowa (Anna Świetlicka), dwuznacznie pochłaniająca banana Dyndalska (Anna Torończyk) i ujeżdżająca rumaka Aniela (Hanna Pater) przekonują, że zatwardziali kawalerowie mogli stracić rozsądek. Dzielnie sekundują im pokojówki: Zuzia (Anna Bodziak), Józia (Monika Brudkowska) i Fruzia (Aneta Stasińska). Aktorki zaprezentowały nie tylko wdzięk młodości, lecz również dobry warsztat, igrając z amorami starego wiarusa - Grzegorza. W jego rolę wcielił się Ludwik Paczyński, karykaturalnie przedstawiając rozanielonego wojaka. Rotmistrz Jana Wojciecha Krzyszczaka powtarza bezwolnie: "Co za kobita", obnażając słabość męskich postanowień. Bardziej jednowymiarowi są Porucznik (Szymon Sękowski)

i poczciwy Kapelan (Tomasz Bielawiec), chociaż jego desperacki kaskaderski skok przez mury obozowiska na długo pozostanie w pamięci widzów. Na tym tle najmniej przekonująco wypadł Zbigniew Sztejman (Rembo), ale też przypadła mu niewdzięczna funkcja moralizatora przywracającego rozum roznamiętnionym huzarom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji