Artykuły

Na szkielecie Ajschylosa

ZNACIE bardziej krwawą, bardziej wstrząsającą historię? Żył sobie - można przypuszczać - szczęśliwie Agamemnon, król Argosu z piękną żoną Klitaimestrą. Królowa powiła troje dzieci: Ifigenię, Elektrę i Orestesa. Były to czasy, w których z kobietami nie liczono się wiele, a cena córek kształtowała się na takim poziomie, że można je było bez większej męki sumienia ofiarowywać bogom. Agamemnon niewiele zważał na łzy Klitaimestry, gdy ofiarował Ifigenię Artemidzie, co zapewniło mu pomoc bogini na polach bitewnych, zapewne wtedy utracił miłość żony. A potem było tak: Agamemnon wyruszył na wieloletnią woje, gdzie wyżywał się tak na polu walki, jak i w ramionach branek. Klitaimestrą odpłaciła mu podobną monetą: wzięła sobie sprawnego kochanka - Aigistosa. Gdy wrócił mąż, sprawa musiała się wydać. Klitaimestra ubiegła męża w zemście: okazała się szybsza i ona pozostała przy życiu, nie Agamemnon. Zbrodni tej nigdy jej nie darowała Elektra. Gdy jej brat Orestes dorósł i przybył z wygnania do Argosu, wsparła go moralnie i pomogła w zemście. Orestes z zimną krwią zamordował Aigistosa, a po wewnętrznej walce - także rodzoną matkę, ojcobójczynię. Dokonał miłego bogom (niektórym, ale znacznym) dzieła zemsty i... stał się wrakiem człowieka. Osądźcie, obywatele, kto miał rację, który czyn był słuszny albo przynajmniej powiedzcie, gdzie zaczęła się ta straszna historia, fatum, które zniszczyło ród cały?

Obywatele, powołani na sędziów w ostatniej części trylogii Ajschylosa, nie umieli się jednoznacznie wypowiedzieć: Orestesa rozgrzesza w końcu Atena, ale co warte jest rozgrzeszenie bogini, która nigdy matki nie miała? Rozstrzyganiem o podziale win w rodzie Atrydów, a zwłaszcza sądem nad Orestesem zajmuje się teatr od 2,5 tys. lat; powstało wiele wersji dramatu, wysnutego z dzieła Ajschylosa, wiele rozmaitych interpretacji, każda epoka dopisuje do sędziowskich sporów swoje racje - żadne nie są wszakże jednoznaczne i do końca przekonywające.

Ostatnio - chyba po raz pierwszy - do licznych wypowiedzi dodał swój głos także teatr wrocławski. Przemówił on tekstem Ajschylosa, nie pokazał jednak pierwotnej "Orestei". Przedstawił tak daleko idący skrót trylogii ("Agamemnon", "Ofiarnice", "Eumenidy") że można tu jedynie mówić o "Orestei" według Ajschylosa. W intuicjach twórcy adaptacji, wybrane i ze znajomością rzeczy montowane fragmenty, miały ułożyć się w nową jakościowo wartość. Czy tak się stało? Jestem skłonny sądzić, że w scenariuszu tak, na scenie - nie bardzo. Dlaczego? To dosyć proste. Przy obcowaniu z tekstem, możemy smakować w lekturze i przemyśliwać każde słowo. W obcowaniu z teatrem, ciesząc się - prawda - że nie mamy do czynienia z gadulstwem, nie zawsze jesteśmy w stanie złapać słowo, wiersz jeden czy zdanie, co za długą tyradę ma nam widzom, starczyć. Szkielet Ajschylosa miał na scenie obrosnąć mięsem. Widziałem jednak przeważnie tylko szkielet. Zyskałem, że w jeden wieczór mogłem przeżyć całą historię Atrydów, straciłem, bo nie było to przeżycie intensywne. Były sceny, w których powstawał nastrój (wejście Kasandry-Fediuk, scena udziałem Elektry-Dobrzańskiej i Orestesa-Galii), narastały napięcia, ale nie uzyskiwały naturalnego rozładowania. Imieliński twierdzi, że to - co prawda w innej dziedzinie sztuki - jest szkodliwe. Wracając do teatru, nie kupiłem wiele z tego, co miało być nowe w warstwie ideowo-interpretacyjnej.

O korzyściach, płynących z wrocławskiej "Orestei", należy chyba rozważać w innych kategoriach. Wydaje się, że widz wrocławski, mający o teatrze antycznym - z wyjątkiem prof. Łanowskiego (ale to nie widz, to koneser i znawca) - mgliste pojęcie, może tu się niejednego nauczyć. Para - na ile się na tym znam - nie okaleczył konstrukcji starego oryginału, a zrobił niejedno, by uprzystępnić współczesnym to, co w innej postaci byłoby trudniej strawne. Przedstawienie może być użyteczne dla młodzieży szkolnej, której - jak pamiętam sam z dawnych czasów, a miałem nauczycieli przedwojennych, a więc bliższych kultury antycznej, niż obecni - wcale nie tak łatwo przychodzi rozumienie funkcji chórów w starożytnej tragedii, relacji chór-postać tragedii i innych subtelności. Dla tych zaś, którzy niepokoją się trudną sytuacją kadrową Teatru Współczesnego, przedstawienie może być pewnym pocieszeniem. Mianowicie - sądzę, iż chyba będziemy mieć pociechę z młodzieży aktorskiej, którą tu obserwowaliśmy. Z drugiej strony - bądźmy poważni i mówmy sobie prawdę - nie ma chyba tych talentów dość, by pozatykać wszystkie luki w zespole aktorskim, choć Para - reżyser zrobił sporo, by różne braki zatuszować. Myśląc o przyszłości, trudno oprzeć się sugestii, że zespół Teatru Współczesnego wymaga z jednej strony wzmocnienia, z drugiej - musi poważnie pracować nad sobą (niektóre indywidualne wypowiedzi członków chóru były dla mnie nie do przyjęcia), czego nie stwierdzam z intencjami moralizowania czy mądrzenia się. Żyjemy w czasach, w których mówi się o konieczności permanentnego kształcenia i nie ma się czego wstydzić, tylko uczyć się, uczyć się, co powiedział nie Ajschylos, ale inny, wielki i mądry człowiek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji