Artykuły

Polski Książę światowej sceny

Osiągnął wszystko, o czym marzyć może śpiewak. Nie ma jeszcze czterdziestki, a już od 12 lat śpiewa na deskach najsłynniejszej sceny świata - Metropolitan Opera w Nowym Jorku. MARIUSZ KWIECIEŃ, ulubienic publiczności: polski baryton rodem z Krakowa!

Nazywają go polskim księciem sceny, choć gra głównie czarne charaktery. Jak mało kto umie oczarować niezwykle pięknym głosem i aktorskim temperamentem. Potrafi uwieść uśmiechem i zafascynować charyzmą nie tylko publiczność Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Lyric Opera of Chicago czy teatrów w Tokio, Wiedniu, Londynie i Genewie, ale także widzów Warszawy czy Krakowa. Co chwilę zachwyca nowymi wcieleniami aktorskimi i barwą głosu, który uważany jest za najbardziej seksowny w świecie opery. Ma w sobie tupet, siłę, trochę arogancji i wiele uroku. Mariusz Kwiecień, gwiazda Metropolitan Opera w Nowym Jorku, ulubienic publiczności: polski baryton rodem z Krakowa!

Talentowi polskiego księcia nie mogą się też oprzeć krytycy. W "Seattle Times" czytamy: "Mariusz Kwiecień, trudno wypowiedzieć, ale łatwo podziwiać. To jest baryton, który opanowuje scenę tak kompletnie, że wydaje się pochłaniać cały tlen w McCaw Hall" albo: "Kwiecień ma wszystko, co chciałoby się w barytonie: dźwięk jak aksamit, ogromną siłę ekspresji i wysokie nuty tenora", "The Atlanta Constitution-Journal" zaś zauważa: "Mariusz Kwiecień to baryton, który zdarza się raz na pokolenie".

*

Osiągnął wszystko, o czym marzyć może śpiewak. Nie ma jeszcze czterdziestki, a już od 12 lat śpiewa na deskach najsłynniejszej sceny świata - Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Znany jest na całym kontynencie, zwłaszcza jako najlepszy na świecie Don Giovanni, w którą to rolę wcielił się w kilkunastu inscenizacjach, m.in. w Houston, Santa Fe, Tokio, Bilbao, Londynie, Wiedniu, San Francisco, Warszawie oraz Krakowie. Za każdym razem na inny sposób czaruje, uwodzi, kocha i porzuca. Nie ma skrupułów. Każda piękna kobieta wzbudza jego zainteresowanie. Najpierw jest Donna Elwira, później Donna Anna, którą aby zdobyć, musi zabić Komandora. Potem wpada mu "w oko" Zarlina, piękna wieśniaczka. Wydaje przyjęcie, bawi się, zaprasza nawet do pałacu z zaświatów Komandora. Gdy ten przychodzi i wyciąga do niego rękę, Don Giovanni ujmuje ją, nie przypuszczając, że za chwilę wraz z nim zapadnie się w piekielne otchłanie.

Mariusz Kwiecień nie ukrywa, że to jego ulubiona rola. Mawia: "W tej operze dużo jest miłości, flirtu i seksu. A do tego jeszcze piękna, lekka muzyka Mozarta. Ta rola bardzo do mnie pasuje. Ona została dla mnie stworzona". Dla niego Don Giovanni to pasja, energia, młodość, ciekawość, cynizm, degeneracja i - co najważniejsze - miłość; ale to postać, którą można rysować na milion sposobów. W Covent Garden w Londynie, jako Don Giovanni zmagał się z wspinaczką po ścianach, a także spadającym na niego prawdziwym ogniem; niemal płonął na oczach widzów. W Seattle w inscenizacji z 2007 roku, za którą otrzymał nagrodę "Artysta Roku", był młodzieńcem zepsutym, cynicznym, szukającym coraz to nowych zdobyczy seksualnych, ale też obdarzonym ogromnym dystansem do siebie i ciekawością świata, uroczym romantykiem. W tym spektaklu wyreżyserowanym przez Amerykanina Chrisa Alexandra udało się połączyć nowoczesną inscenizację, pełną pięknych kostiumów i ciekawej scenografii z basenem i palmami na scenie, z dość tradycyjnym ujęciem opowieści. W Houston jako Don Giovanni przez cały spektakl umierał na syfilis, gubił kawałki skóry, łysiał na oczach publiczności. W Santa Fe kończył życie w kredensie, bo Komandor wciągnął go do piekła właśnie poprzez kredens. W Krakowie, w inscenizacji Michała Znanieckiego, pokazał się publiczności w okularach i w garniturze z lat 60., niczym bohater filmu Felliniego; świadomy swoich możliwości, lecz już znudzony podbojami, sukcesami, niemal bierny.

Na sztukę nigdy nie pozostawał obojętny. Jako kilkuletni malec malował, rysował, śpiewał i tańczył. Nauczyciele -najpierw ze Szkoły Podstawowej nr 34 w Krakowie, później krakowskiego liceum nr IX - namawiali rodziców, aby zaczął się uczyć w szkole muzycznej.

Tak się jednak nie stało. Mimo to Mariusz Kwiecień rozpoczął śpiewanie, ale... w chórach.

Najpierw był Chór Politechniki Krakowskiej "Kantata", w którym wykonał pierwszą w życiu solówkę, w słynnej pieśni Piechota. Pamięta do dziś te słowa, które śpiewał solo: "Lecz w pierwszym szeregu podąża na bój piechota, ta szara piechota". Później pojawił się w zespole znanego w Krakowie Chóru Organum. Tam spotkał Jolantę Szmigielską, która stała się niebawem jego akompaniatorem w krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie rozpoczął studia. Po trzech latach nauki w klasie śpiewu u prof. Szubert-Słysz zdecydował się przenieść do Warszawy, do klasy prof. Zalewskiego. Uważał, że lepszym nauczycielem dla niego będzie mężczyzna, a w Krakowie wtedy takiego nie było. Wiedział także, że stolica daje więcej możliwości, jest bliżej świata. Miał rację.

Zadebiutował w Poznaniu, w partii Figara w "Weselu Figara" Mozarta, co zostało przyjęte z dużym zainteresowaniem. Miał już na swoim koncie nagrody na Konkursie Moniuszkowskim, słynnym konkursie Belvedere w Wiedniu, a także w Barcelonie. Występował już m.in. w Staatsoper w Wiedniu i w Hamburgu. W kieszeni miał następne kontrakty, m.in. do mediolańskiej La Scali. To dużo, jak na 25 lat. Uważał się za szczęściarza.

Po spektaklu Potajemnego małżeństwa Cimarosy w Wiener Kammeroper, gdzie śpiewał rolę Hrabiego Robinsona, do garderoby przyszedł mężczyzna z Columbia Artists Management i zapytał, czy Mariusz przyjąłby zaproszenie do Metropolitan Opera w Nowym Jorku. "Oczywiście" - odpowiedział Kwiecień, przypuszczając, że ktoś mu robi okrutny żart. Był zdziwiony, gdy dwa dni później w jego garderobie leżał faks, z pisemnym zaproszeniem do Metropolitan Opera.

Mariusz nadal nie wierzył, dopiero dyrektor wiedeńskiej opery kameralnej rozwiał obawy: "To jest list, na który czekają tysiące śpiewaków przez całe życie i którego większość z nich nigdy nie dostaje. Dlatego jedź tam jak najszybciej". Nie czekał więc ani chwili. Spakował się i kupił bilet do Nowego Jorku, wydając na niego wszystkie oszczędności.

Po przesłuchaniach, na których wykonał kilka arii, zaproponowano mu udział w programie Metropolitan Opera przeznaczonym dla młodych artystów. Była to regularna dwuletnia szkoła, w której młodzi pracują z najlepszymi pedagogami, uczą się kilku języków, bo jak wiadomo opery wykonywane są w oryginale, a także występują w drobnych rolach na scenie. Jednak szkoła stawia warunki: trzeba zrezygnować z kontraktów oraz z dotychczasowych agentów. To było dla Mariusza trudne, bo już zaczął międzynarodową karierę, a oferty występów w Europie ciągle napływały. Jednak zdecydował się porzucić wszystko i dziś uważa to za najlepszą decyzję w życiu.

Już na początku nauki w szkole MET przylgnęła do niego etykieta bardzo dobrego śpiewaka, ale trudnego we współpracy. Mariusz należał bowiem do tych krnąbrnych uczniów, którym gdy coś nie pasowało, natychmiast o tym mówili i to prosto z mostu. W szkole MET pracował z Renatą Scotto, Joanem Sutherlandem, Robertem Lloydem, a przede wszystkim z Billem Schumanem. Już po roku nauki wynegocjował zgodę dyrekcji na realizację propozycji, jakie zaczęły do niego napływać. Wyjeżdżał, aby zaśpiewać w Genewie i Glyndebourne.

Paradoksalnie, etykieta trudnego śpiewaka bardzo mu pomogła. Dyrektorzy innych teatrów ciekawi, jak wygląda trudny śpiewak z Polski, zaczęli go zapraszać na przesłuchania. Spodziewali się chimerycznej gwiazdy, tymczasem przychodził i do nich uśmiechnięty, wesoły, energiczny, i wysportowany, przystojny chłopak, zawsze punktualny, zawsze przygotowany. I do tego śpiewał wyjątkowo pięknie. Na czym więc polegała "trudność" Mariusza? Na tym, że od zawsze wiedział, czego chce. Umiał ocenić sytuację i sam wybierał role dla siebie, dbając o rozwój swojego głosu.

Metropolitan Opera, najważniejszy teatr operowy na świecie, nie może sobie pozwolić na odwołanie spektaklu. Dlatego każdy z występujących na scenie śpiewaków ma dwóch zastępców, którzy są specjalnie opłacani za to, że siedzą w trakcie przedstawień w operze, przygotowani, aby w każdej chwili wejść na scenę. Dlatego Mariusz, podobnie jak inni wielcy tej sceny, zaczynał jako dubler siedzący na "ławce rezerwowych".

Na scenie w Metropolitan Opera debiutował 3 stycznia 1999 roku partią Kuligina w "Katii Kabanovej" Janaćka. Od tego czasu śpiewa w MET dość regularnie. Początkowo w rolach drugoplanowych, później w głównych. Przez ostatnie lata na scenie MET można go było zobaczyć w "Cyganerii" Pucciniego, jako Silvia w "Pajacach" Leoncavalla, Malatestę w "Don Pasquale" i Enrica w "Łucji z Lammermoor" Donizettiego, Almavivę w "Weselu Figara", Guglielma w "Cosi fan tutte" Mozarta i Escamilla w "Carmen" Bizeta, a niedawno pokazał się także jako tytułowy uwodziciel w swoim "firmowym" "Don Giovannim" [na zdjęciu] Mozarta.

*

Pracując w różnych teatrach na świecie, zawsze podkreśla, że jest z Polski. Namawia zagranicznych przyjaciół na odwiedzenie najpiękniejszego miasta, Krakowa, opowiada o Polsce, o kulturze i tradycji. Może właśnie dlatego w Nowym Jorku zdecydował się zamieszkać na Greenpoincie, czyli w "polskiej" dzielnicy. Ma niewielkie trzypokojowe mieszkanie, z ogródkiem i z widokiem na Manhattan. Wkoło sklepy, gdzie słychać język polski i gdzie można kupić twaróg, kiełbasę wiejską i ogórki kiszone. Nieopodal mieszkania znajduje się restauracja pani Krystyny, która po jego mamie jest mistrzynią w przygotowywaniu potraw kuchni polskiej.

Jego życie to ciągłe podróże, z kontynentu na kontynent. To ciągłe pakowanie walizek, posiłki w hotelowych restauracjach. Mimo bycia w permanentnej podróży, ma czas na realizację swoich pasji. A interesuje go wiele. Maluje i rysuje; zaprojektował kilka kostiumów, a także meble dla siebie: szafy, stoły, łóżka, krzesła, fotele. Pisze wiersze, fotografuje, świetnie gotuje i w wolnych chwilach... podróżuje.

Do Krakowa wpada często. Tu ma swój dom, rodzinę, przyjaciół. Pewnie dlatego chętnie przyjmuje zaproszenia występów od dyrekcji Opery Krakowskiej. Mawia, że dzięki graniu w spektaklach w swoim rodzinnym mieście może pokazać przyjaciołom i rodzinie, czym się tak naprawdę zajmuje. Łatwiej mu zaprosić swoich najbliższych do Krakowa, niż ściągać ich do Nowego Jorku.

W Operze Krakowskiej zadebiutował sześć lat temu partią lorda Ashtona w "Łucji z Lammermoor" Donizettiego. Specjalnie na ten spektakl wykupił siedemnaście biletów dla rodziny i przyjaciół. Na widowni zasiedli m.in. rodzice oraz wówczas 80-letnia babcia, która po raz pierwszy zobaczyła wnuka na scenie. Potem mieliśmy okazję zobaczyć go w Krakowie w "Don Giovannim", a także w tytułowej roli w "Eugeniuszu Onieginie", o której to postaci Mariusz Kwiecień mówił: "Eugeniusz Oniegin jest z krwi i kości liryczny i romantyczny. To przepiękna muzyka i piękne śpiewanie. Charakterologicznie ta postać nie jest aniołem; nie będę więc uosobieniem mężczyzny, o którym marzy każda kobieta. Ale postać ta daje mi wiele możliwości, by pokazać samego siebie. (...) Oniegin jest bohaterem, który w ostatnim duecie musi się wywnętrzyć, odsłonić duszę i serce, pokazać tragedię, jaką przeżywa. Nie umiera, ale traci miłość swojego życia, wiedząc, że wybranka go kocha, ale nigdy z nim nie będzie. Oniegin musi żyć ze świadomością, że jego miłość się nie spełni". W grudniu Mariusz Kwiecień znowu wystąpi na deskach Opery Krakowskiej, ale tym, razem w "Halce" Moniuszki. Wcieli się w rolę Janusza, drania, który choć z Halką ma dziecko i zapewnia ją o swojej miłości, żeni się z inną.

Taki już los barytonów, że ciągle przypadają im postacie będące czarnymi charakterami. Ale Mariusz lubi negatywnych bohaterów, bo uważa, że są ciekawsi. Przynajmniej na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji