Świat bankrutów
Józef Bliziński (1827 - 1893) odznaczał się doskonałym zmysłem spostrzegawczym i dlatego dobrze widział zmiany, jakie w drugiej połowie XIX wieku zachodziły w życiu społecznym Polski. Ekonomiczne położenie szlachty, zrujnowanej nie tyle wzrostem kapitalizmu przemysłowego, ile własną lekkomyślnością, pogarszało się z dnia na dzień. Według świadectwa współczesnych tak zwane gospodarowanie na roli składało się z szeregu polowań, zabaw i odwiedzin sąsiedzkich, wreszcie z wypadów do miasta na nocne, często rozpustne hulanki. Nic więc dziwnego, że przy takim trybie życia majątki szlachty szybko topniały i w końcu przechodziły za długi w ręce zbogaconego na handlu mieszczaństwa. Najszybciej rujnowały się nawykłe do życia nad stan rody arystokratyczne, a później naśladujący ich hreczkosieje. Kto jednak ze szlachty dbał o gospodarstwo i poprzestawał na swoim, mimo zmian ekonomicznych żył spokojnie. Takim jest w "Rozbitkach" Władysław Czarnoskalski, który, jak twierdził jego kuzyn Maurycy, w dworku pod słomianą strzechą dorabiał się, orał, siał i żył podobno szczęśliwie. U Fredry był takim Major w sztuce "Pan Geldhab".
PAŃSTWOWY TEATR POWSZECHNY zagrał "Rozbitków" po "Panu Geldhabie", stwarzając nam mimo woli właściwą perspektywę historyczną dla wnikliwszej oceny twórczości Blizińskiego. Geldhab wobec zrujnowanego księcia był jeszcze pokorny, uległy, łaszący się niemal jak pies. Jego odpowiednik w "Rozbitkach" Dziendzierzyński, wobec zubożałego arystokraty, szambelanica Czarnoskalskiego, zachowuje się już śmiało, z góry wiedząc, że dla pieniędzy wszystko będzie mu przebaczone, nawet jego śmieszność. A Jan Strasz, inny przedstawiciel miasta (choć pochodzenia szlacheckiego) nieraz pozwoli sobie w ,,Rozbitkach" na zuchwalstwo i grubiaństwo; wiedział on bowiem i akcentował to kilkakrotnie, że w sferach, w których przebywał, pieniądze były wszystkim.
I z drugiej strony posiadano to samo przekonanie. Zgniłek, zupełny już bankrut Kotwicz - Dalberg Czarnoskalski, który jedną wieś przehulał, a drugą przegrał w karty, nie znał żadnej ceny moralnej, jakiej nie mógłby zapłacić za upragnione ruble. Jest to w dramacie największy z rozbitków szlachetczyzny i autor nie szczędził mu ani barw ciemnych, ani oznak obrzydzenia. Gabriela Czarnoskalska, córka Szambelanica, poluje na Strasza, jego pieniędzmi pragnąc ratować majątek rodziców; w polowaniu tym czynny udział bierze również jej matka, a w pewnym sensie nawet jej ojciec, darzący wszystkich dorobkiewiczów głęboką wzgardą.
W "Rozbitkach" mamy więc całkiem odwrotną sytuację niż w "Geldhabie". Fredro pokazywał jak zbogacony kupiec ubiegał się dla swej córki o męża z arystokracji, a Bliziński przeciwnie, narysował nam sytuację, w której arystokraci dla uratowania się od ruiny sami usidlają zbogaconego przez spadek urzędnika adwokackiego, Strasza. W tej zmianie ról znajdujemy najsilniejszy wyraz przemian społecznych, jakie zaszły w polskim społeczeństwie od lat dwudziestych ubiegłego stulecia (czas akcji "Pana Geldhaba") do lat osiemdziesiątych (czas akcji "Rozbitków")
Wymowa faktów, pokazanych przez Blizińskiego na scenie, nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Zgniła arystokracja ustępowała miejsca bogatej burżuazji, szlachta - mieszczaństwu. Jeden z krytyków przerażony tym obrazem zapytywał: "Czyż już w tej klasie społecznej, która kiedyś naród reprezentowała, nie ma nic dodatniego... Tak być nie może, bo gdyby tak rzeczy stały, nie byłoby już dla rozbitków żadnego ratunku". Jakoż i nie było, Bliziński zdawał się to rozumieć, mówiąc o "konieczności dziejowej" i o panującym "wietrze demokratycznym".
"Rozbitki" są sztuką do grania trudną. Autor z konsekwentnym realizmem pokazał kilka przenikających się nawzajem środowisk i z podziwu godną bezwzględnością obnażył mechanizm psychiczny u-padających i upadłych już arystokratów, nowobogackich i służby, zdemoralizowanej zepsuciem swych chlebodawców. Postacie Blizińskiego wymagają też w odtwarzaniu bogatych środków artystycznych, którymi rozporządzają jedynie aktorzy bardzo już w swym zawodzie doświadczeni. Pod tym względem Państwowy Teatr Powszechny nie miał szczęśliwej ręki, zwłaszcza w obsadzie ról kobiecych. Dobre były jedynie: Helena Zahorska jako Szambelanicowa i Maria Garbowska jako Zuzia; poprawna - Eugenia Podborówna w roli Łechcińskiej. Natomiast Halina Jabłonowska (Gabriela) i Ewa Pachońska (Pola) zawiodły z wielką szkodą dla przedstawienia. Czyżby Państwowy Teatr Powszechny nie mógł zdobyć się na szczęśliwszą obsadę? W "Gastello" widzieliśmy Jolantę Skowrońską, dobrą, młodą aktorkę, pełną wdzięku i ekspresji. Czyż nie mogłaby zagrać jednej z tych ról?
Wśród mężczyzn na czoło wybił się Juliusz Łuszczewski, stwarzając konsekwentną, ciekawą i głęboką postać Kotwiczą Dalberg Czarnoskalskiego. Inne dwie główne role męskie: Szambelanica (Janusz Dziewoński) i Dziendzierzyńskiego (Tadeusz Chmielewski), jakkolwiek grane dobrze, ujęte były za płytko, zbyt zewnętrznie, szczególnie nie odczuwało się na widowni śmiesznego tragizmu Szambelanica.
Jeszcze więcej budzi zastrzeżeń gra Jerzego Tkaczyka w roli Jana Strasza. Tkaczyk jest niewątpliwie aktorem o dużych możliwościach, lecz widocznie rola ta nie odpowiada jego uzdolnieniu. Strasz w intencjach Blizińskiego jest szczwanym lisem, który dobrze uświadamia sobie, że arystokracja łapie go, aby wyssać z niego pieniądze. W przeciwieństwie do Dziendzierzyńskiego nic nie robi sobie z tytułów, drwi z arystokratycznych nędzarzy i sam korzysta z uciech życia, pamiętając jednak, że istnieje pewna granica, której nie wolno mu przekroczyć.
W pozostałych rolach występowali: Jerzy Michalewicz (Maurycy), Tadeusz Kosudarski (Władysław), Aleksander Piotrowski (Michałek), Józef Zejdowski (doskonały lokaj) i Fabian Krebicz (chłopiec z cukierni).
Dekoracje i kostiumy bardzo staranne.