Artykuły

Warszawa. Powstaje musical o "Solidarności"

Ojciec - Maciej Wojtyszko, i syn - Adam Wojtyszko, reżyserują wspólnie musical o miłości pod bramą Stoczni Gdańskiej - "Nie ma Solidarności bez miłości". Trwają próby w Teatrze Palladium, premiera 21 stycznia.

Rok temu twórcy spektaklu ogłosili konkurs na scenariusz oraz obiecali udział Eltona Johna i Bono. Konkurs wygrał Andrzej Ozga - reżyser, aktor, niegdyś kierownik literacki Teatru Roma. Próby nawiązania współpracy z Eltonem Johnem i Bono jak na razie nie doszły do skutku i już raczej nie dojdą. Ale twórcy podkreślają, że to może i dobrze, bo udział gwiazd naruszyłby integralność muzyki skomponowanej przez Krzesimira Dębskiego. Odpowiedzialny za choreografię Augustin Egurrola inspirował się zapamiętanymi z dzieciństwa "ruchami tanecznymi, które wykonywali na ulicach zomowcy". W obsadzie "Nie ma Solidarności bez miłości" znaleźli się m.in.: Katarzyna Groniec, Cezary Żak, Agnieszka Matysiak czy Natalia Rybicka, odtwórczyni jednej z głównych ról w nagradzanym filmie "Chrzest", ale też energetyczni młodzi wyłonieni z ogromnej grupy chętnych podczas trwających kilka tygodni castingów.

Mateusz Pacewicz: Producent spektaklu Jerzy Gudejko powiedział, że przygotowujecie "uniwersalny spektakl o miłości, a traf chciał, że wybucha ona pod bramą Stoczni Gdańskiej". Czy realia historyczne: rok '80, Gdańsk, "Solidarność", to tylko dekoracje?

Adam Wojtyszko: O ile nikt za bardzo nie wie, jak naprawdę wyglądała Werona w czasach Romea i Julii, o tyle tu wszyscy mamy świeżą - pośrednią lub bezpośrednią - wizję tego, co się stało. Wizję, która wciąż nie jest dla wszystkich oczywista.

Maciej Wojtyszko: Od początku pracy, od castingów rozmawiamy z aktorami. Zauważyłem jedną rzecz. Jest w ludziach potrzeba mitu tamtych lat. Filmy, spektakle z tamtego czasu stają się dla nas baśniami.

A w każdej baśni jest wyraźny podział na dobrych i złych. W waszym spektaklu też pojawi się bohater uosabiający całe zło - funkcjonariusz SB?

A.W.: Próbujemy walczyć z takimi łatkami, oczywistościami. Cała walka między "czarnym" a "białym" toczy się w głównym bohaterze. To prawdziwa oś spektaklu. Ważne, żeby takich jednoznacznych odpowiedzi nie udzielać, bo Polska do tej pory jest z tamtymi czasami nierozliczona. Jednoznaczna odpowiedź jest zawsze krzywdząca.

M.W.: Nie jest to wszystko zupełnie czarno-białe. Podziały czasami przebiegały przez dom. Pamiętam, jak oficer SB sprowadzał mnie po przesłuchaniu po schodach. Objął mnie ramieniem: "Proszę pana, nikomu nie można ufać. Nawet we własnym domu". "Ciocia zakapowała?" - myślałem. Oczywiście nie zakapowała. Ale nasze przedstawienie nie jest smutne, martyrologiczne. Wtedy były miłości, tańce, kabarety. Było ciężej, inaczej. Chodzi o złapanie tego "inaczej". Mam nadzieję, że młodzi ludzie są ciekawi, jak to było, kiedy się rodzili. Bo większość aktorów to przecież młodzi śpiewający o świecie swoich rodziców.

Czy ten świat był rzeczywiście "musicalowy"?

A.W.: Każda rzeczywistość może być musicalowa. Pokazują to takie musicale jak "Hair" czy "Skrzypek na dachu". Musical to uniwersalny język.

M.W.: Ale lata 80. na pewno o tyle sprzyjają tej formie, że wtedy wszystko było tak śmieszne, że aż straszne. Mamy numer początkowy "Skowroneczku, śpiewaj wesoło i szczerze dla naszej młodzieży, dla naszych żołnierzy". Oficjalny przekaz był groteskowy. Młodzież z partią Moja koleżanka opowiada, że w napisie "Młodzież z partią" ustawionym z uczniów zawsze była literką "i".

A główny bohater "Nie ma Solidarności bez miłości"? Buntuje się?

A.W.: Nie jest z partią, ale nie należy też do "Solidarności". Wolałby się w nic nie wikłać.

M.W.: Z "Solidarności" jest jego dziewczyna, która przyjechała do Gdańska z Warszawy, żeby zmieniać świat. Ruch "Solidarności" nie był taki męski, patriarchalny. Nie sposób przecenić roli kobiet "Solidarności", np. Heleny Łuczywo czy Barbary Toruńczyk. To były fantastyczne osoby, często najwięcej ryzykowały.

Jak to jest pracować w duecie ojciec - syn?

A.W.: Dopełniamy się. To muszą być dwie półkule. Spektakl, film to nie jedno zagadnienie do rozszyfrowania, tylko setki, tysiące decyzji.

Eksperymentujecie ze scenariuszem?

A.W.: Scenariusz został wyłoniony w konkursie. Andrzej Ozga napisał najciekawszy. Mówię o tym bez cienia wątpliwości - sam popełniłem własną wersję i wiem, że była gorsza. Ale scenariusz ewoluuje - z próby na próbę się zmienia.

M.W.: Andrzej pojawia się na próbach (występuje jako aktor), więc obserwuje ewolucję na bieżąco.

A co z tytułem musicalu? Wciąż jest roboczy?

M.W.: Była o niego wielka wojna. Dziś "Solidarność" nie kojarzy się tak jednoznacznie pozytywnie, nazwa została wyświechtana. Solidarni 2010 Jak to Polacy - wszystko potrafimy sobie sami zepsuć. Ale tytuł zostanie. Można by uprościć: "Miłość i Solidarność", "Miłość w czasach Solidarności", "Miłość w czasach zarazy". Ale to już Márquez wymyślił.

Z jednej strony musical świetnie pasuje do opowieści o miłości w trudnych czasach, z drugiej - dla wielu osób "musical o miłości" jest z definicji skażony komercją...

A.W.: naiwnością, banałem. Ale na szczęście powstało parę produkcji, które udowodniły, że nie musi tak być. To równie szlachetna, głęboka i subtelna forma jak każda inna.

M.W.: Gwarancji nie dajemy. Ale się staramy. Jak to mówi Wiktor Zborowski, trzeba mieć serce do walki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji