Artykuły

"Instrument pragnienia i pożądania"

Próbujemy pokazać coś, co jest czystą pozytywnością erotycznego doświadczenia i prowadzącej do niego sztuki - z Weroniką Szczawińską, reżyserką oraz Bartoszem Frąckowiakiem, dramaturgiem o spektaklu "Kamasutra. Studium przyjemności" rozmawia Mona Branicka z Nowej Siły Krytycznej.

Mona Branicka: "Kamasutra" to "Studium przyjemności" zbudowane z wielu postaci i z wielu głosów. W jaki sposób postanowiliście podejść do tematu? Poddajecie go do dyskusji czy może, i tym razem, dekonstruujecie?

Weronika Szczawińska: Zgodnie z linią programową sezonu "Wolimy, wolimy" tak naprawdę w jakiś sposób oddalamy się od klasycznej dekonstrukcji. Oczywiście, pewne jej elementy zawsze będą obecne w pracy nad tekstami kultury, które są dobrze znane lub funkcjonują jako takie. To przypadek hinduskiej "Kamasutry". Mało kto ją czyta, ale wszystkim się wydaje, że doskonale wiedzą, czym jest. Na potrzeby wałbrzyskiego spektaklu napisaliśmy jednak rodzaj swojej "Kamasutry" współczesnej. Nie tyle chcemy obnażać pewne wątki, kryjące się w historycznym tekście i jego recepcji, ile zachęcić ludzi do innego spojrzenia na erotykę i w życiu, i w teatrze. Na reprezentację ciała i seksualności. Nasza propozycja jest tym razem z gruntu afirmatywna, przynajmniej tak lubimy o niej od początku myśleć.

Bartosz Frąckowiak: Afirmatywność jest kluczowa w tym projekcie. Wspólnie zauważyliśmy, że cielesność i seksualność zazwyczaj jest przedstawiana w teatrze na dwa skrajne sposoby. Z jednej strony farsowy i realistyczny - paradoksalnie nie ma pomiędzy nimi aż tak wielkiej różnicy - w którym obecne są wszystkie najgorsze stereotypy: seksistowskie, szowinistyczne... Towarzyszą im klisze związane z uwodzeniem, przeżywaniem rozkoszy, realizacją seksualności poprzez relacje władzy. Z drugiej strony, istnieje ciało przedstawiane jako dotknięte przez traumę, przesycone bólem, poddane mrocznym instynktom i siłom, nad którymi się nie panuje i które spychają człowieka w somatyczną otchłań bez dna. To ciało w stanie transgresji lub ciało naszpikowane traumatycznymi symptomami. My stawiamy sobie utopijny cel odnalezienia takiej sztuki erotycznej, która nie byłaby ani jednym, ani drugim. Próbujemy pokazać coś, co jest czystą pozytywnością erotycznego doświadczenia i prowadzącej do niego sztuki. W tym spektaklu nie chodzi o mnożenie seksualnych transgresji, nie chodzi o erotyzm, który działa poprzez szok i skandal, ale o to, żeby w kontemplacyjny sposób skupić się na zmysłowym detalu i spróbować pokazać go za pomocą środków teatralnych inaczej, z innej perspektywy, z ukosa. To jest, w pewnym sensie, praca na dwóch obszarach: percepcji i pamięci. Chodzi o rodzaj pamięci kulturowej związanej z erotyką, którą przetwarzamy odwołując się do wielu tradycji i tekstów. Przede wszystkim jednak zależy nam na poszerzeniu pola percepcji tej konkretnej sfery.

Wasz poprzedni projekt, spektakl "W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza z i innych" powstał jako efekt wspólnych zainteresowań kulturoznawczych. Skąd pomysł na realizację tego przedstawienia?

Weronika Szczawińska: Między innymi z obserwacji teatralnych, z naszego doświadczenia jako widzów. Mamy wrażenie, że coś, co uznajemy za estetyczną politykę ciała, bywa w teatrze dojmująco nieobecne. Oczywiście, wspomniana dyskusja o ciele transgresyjnym jest potrzebna, my zauważyliśmy po prostu pewną lukę. Jesteśmy przekonani, że nie musimy przywiązywać się do tragiczno-nihilistyczno-egzystencjalnych diagnoz. Do ciała, które wciąż funkcjonuje w ramach pewnej propozycji quasi-religijnej.

Bartosz Frąckowiak: Poza doświadczeniem teatralnym skłoniło nas do zainteresowania tym tematem również doświadczenie kulturowe. Wydaje się, że erotyka jest dzisiaj wszechobecna, że mamy do czynienia z rozmnożeniem dyskursu o seksualności, a tak naprawdę obserwować możemy znaczne zawężenie pola widzenia tego tematu. Wystarczy spojrzeć na języki, które o seksualności mówią, na obszary takie jak pornografia czy psychoanaliza. W przypadku tego pierwszego obszaru sfera zmysłowości praktycznie uległa zniesieniu, zastąpiona kilkoma gimnastycznymi pozycjami wielokrotnie powtarzanymi, wyuczonym operowym jękiem, maskami rozkoszy dość okrutnie wdrukowanymi w twarze upokarzanych kobiet. A wszystko to reprodukowane w setkach filmów i gazet. To bezwład i jałowość erotycznej wyobraźni. Erotyka sprowadzona do gimnastyki, czyli coś, co jest antyzmysłowe i nie ma w sobie sensualności. Z drugiej strony dyskurs psychoanalityczny, oczywiście też w pewnym uproszczeniu, opowiadający o seksualnym instynkcie, energiach, obsadzeniu libido, symptomach, które trzeba cały czas tropić, nazywać, interpretować. Istnieje jeszcze dyskurs religijny, zmuszający do wyznawania grzechów i win, rozmnażania seksualności poprzez nakaz nazywania jej, kategoryzowania, zakreślania granic. Stąd w naszym spektaklu pojawia się scena "gry w granice", w której bierze udział para Katolików. W naszym spektaklu chcemy odejść od scientia sexualis, nauki seksualnej, która jest wszechobecna, i podjąć próbę stworzenia erotycznych sytuacji jako elementów estetycznego, zmysłowego stylu życia, czegoś, co zbliża nas do ars erotica, trybu charakterystycznego dla kultur starożytnych: indyjskich, rzymskich czy greckich.

Weronika Szczawińska: To, o czym mówi Bartek jest szalenie ważne. Proszę zauważyć, jak radykalna seksualizacja sfery publicznej - wizualnej, reklamowej, gazetowej - produkuje pruderię. Umacnia poczucie, że to co erotyczne, jest grzeszne, bo sprzedajne. Nadmierne "wyzwolenie" ikonografii wzmacnia system stereotypów, zwłaszcza płciowych, wpływa na głębokie tłumienie tematu, ponieważ seks staje się czymś komercyjnym. Jesteśmy tu bardzo daleko od erotyki, której zasadą jest różnorodność. Ludziom odbiera się prawo do indywidualnego sposobu przeżywania ich zmysłowości. Zorientowałam się, że te dwa terminy, seksualizacja i erotyka, w dyskusji publicznej funkcjonują jako synonimy. Poza tym, fascynują nas, przynajmniej mnie, przejawy właśnie pragmatyzowania ciała, tzn. uczynienia z niego instrumentu rozkoszy, dobrego życia, czegoś, co mamy od początku i będziemy mieli do końca i nie ma w tym zupełnie nic niezwykłego. Niewiele jest takich aktywności w polu polskiej kultury. Istnieje np. interesująca, pionierska audycja w radio TOK FM, "Kochaj się długo i zdrowo", którą prowadzi dziennikarka Ewa Wanat z seksuologiem Andrzejem Depko. Odpowiadają tam na różne pytania, te przyziemne i te dość fantazyjne, traktują temat seksualności w sposób figlarny, zmysłowy, ale też głęboko ludzki, pragmatyczny. Te dwie rzeczy nie są sprzeczne.

Z jednej strony jesteśmy atakowani tematem seksualności, z drugiej - nadal funkcjonuje jako pewnego rodzaju tabu. Wy postanowiliście poruszyć go otwarcie. Jakich spodziewacie się reakcji?

Bartosz Frąckowiak: Żadnych konkretnych. Spektakl jest skonstruowany jako swoisty "instrument pragnienia, pożądania, nie pragnienia" - na początku mówi o tym Kurtyzana - ma być maszyną przyjemności. Dla widza również. Natomiast tego, z jaką postawą, jaką wrażliwością, jaką otwartością, wreszcie, z jakim problemem przyjdzie widz, tego już nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Na pewno zależy nam na tym, żeby przedstawienie pobudziło w nim dyskusję na temat tego, co własne, osobiste i intymne. Nie jest nastawione na prosty skandal, bo nie w tę stronę je prowadzimy. To spektakl zarazem głębokiego i radosnego hedonizmu, zakładającego, że czerpanie przyjemności, namiętności jest w życiu dużą wartością. Wbrew temu, co się powszechnie myśli, nie jest czymś prostym do osiągnięcia, bo stanowi też aspekt pewnej sztuki i stylu. Wymaga określonych narzędzi, nie jest bezpośrednio dane.

Weronika Szczawińska: Zgadzam się z tym. Ja też nie spodziewam się konkretnych reakcji z tego względu, że to nie jest spektakl, w którym mówimy o ciele, seksualności i erotyce w sposób utarty, oswojony. Mam wrażenie, że w trakcie pracy z aktorami wytworzyliśmy rodzaj takiego specyficznego, momentami bardzo ekscentrycznego kodu opowiadania o pewnych aspektach życia, pewnych fantazjach, fetyszach, układach międzyludzkich. Trudno zatem przewidzieć odzew. Gdybyśmy robili spektakl obliczony na szok - na trzy, cztery cały zespół się rozbiera i wykonuje szalony balet nago do muzyki - to pewnie byśmy wiedzieli. To propozycja stworzenia jakiegoś języka, który będzie na tyle ekscentryczny, że nie wywoła kontrowersji albo, właśnie dlatego, je wywoła.

Kluczowym elementem spektaklu ma być przyjemność

Weronika Szczawińska: Przyjemność to strasznie ważna i zapomniana kategoria związana z samym odbiorem kultury, artystycznego tekstu, przyjemność widza czy czytelnika. My właśnie takiej radości chcielibyśmy doświadczyć. Bardzo ważne jest to, o czym mówił Bartek, tworzenie projektu radosnego hedonizmu. Należy to jednak dobrze wyjaśnić. Oczywiście, cała współczesna kultura jest nastawiona na generowanie przyjemności, ale raczej pod kątem apolitycznej propozycji "wytwarzaj przyjemność, usypiaj się tym". Staramy się odciąć od takiej postawy, zakładamy sobie pewną trudność w realizacji tematu. Opieramy się na kategorii wyboru strategii erotycznej, która może być wbrew wszystkim przyzwyczajeniom i pragnieniom społecznym. To jest dość subtelna różnica. Powszechny popęd życia, które ma być przyjemne i tyle, kontra projekt życia dobrego, proponującego świadome wybory i konstruowanie erotyki zgodnie z własnym, zrewoltowanym modelem nowego ciała. Podoba mi się, że wcześniej Bartek użył kategorii "utopijne", bo ten projekt, który mamy w głowach jest w dużej mierze nierealizowalny ze względu na sam opór materialności teatru. Jest też, na pewno, utopijnym projektem życiowym w kontekście takiego otumanienia, zaczadzenia seksualizacją i przyjemnością, która nie wiadomo, do kogo ma należeć.

Bartosz Frąckowiak: Ta pozorna przyjemność sfery publicznej, o której mówi Weronika, jest bardziej nastawiona na generowanie nienasycenia niż na stan zaspokojonej, kontemplatywnej przyjemności. Istotniejsza wydaje się zatem w niej ciągła pogoń za zadowoleniem, która wynika z braku, niż sama wartość spełnienia. I to jest zupełnie inny rodzaj dynamiki niż ten, który proponujemy w naszym spektaklu.

"Don Juan", "Klaudyna" i, oczywiście, "Kamasutra' to baza dla powstania "Studium przyjemności". Co jeszcze można dopisać do tej listy?

Weronika Szczawińska: Źródeł było dużo, jak zwykle. Takie bazowe to oczywiście: "Kamasutra" Watsjajany, ale także "Kamasutra i inne rodzaje miłości zebrane przez P.E. Lamairesse'a byłego naczelnego inżyniera w Koloniach Francuskich w Indiach". Oczywiście powieści Colette, a poza tym "Niebezpieczne związki" Choderlosa de Laclos, poezja Philipa Larkina, dawne i nowsze powieści erotyczne, poradniki i podręczniki...

Bartosz Frąckowiak: "Czarodziejska Góra" Thomasa Manna...

Duża liczba odniesień literackich determinuje różnorodność postaci. Jak scharakteryzowalibyście bohaterów swojej "Kamasutry"?

Bartosz Frąckowiak: Każda z tych postaci reprezentuje albo trochę inny mit kulturowy, jak np. Don Juan czy Koneser, któremu blisko do postawy Casanovy, albo wiąże się z jakąś konkretną tradycją, jak hinduska, orientalna Kurtyzana. Obecnie, postrzegamy ją zupełnie inaczej niż funkcjonowała ona kiedyś w świecie hinduskim. Była osobą o dosyć wysokiej pozycji społecznej, która mogła się przemieszczać pomiędzy różnymi kastami i żyła blisko rzeczywistości świątynnej, bramińskiej. Nasza Kurtyzana jest taką dziwną hybrydą hinduskości oraz badawczej postawy antropologicznej, zapisanej już w "Kamasutrze" jako swoisty relatywizm kulturowy: Watsjajana zebrał odmienne praktyki seksualne i erotyczne z różnych rejonów Indii, nie wartościując ich, zostawiając otwarte pole możliwości. Mówi: "Niech każdy czyni jak chce". Z jednej strony Kurtyzana przedstawia tradycje kamasutry, z drugiej - posiada aspekt obcego-antropologa, który bada, w jaki sposób do tematu seksualności podchodzą pozostali bohaterowie. Jeśli chodzi o postaci z powieści Colette, to stanowią one efekt poszukiwań. Szukaliśmy pozytywnego i osobliwego zarazem języka mówienia o rozkoszy i przyjemności. Znaleźliśmy go w cyklu o Klaudynie: język zmysłowy, realny, a zarazem metaforyczny, oparty na detalicznej, nieomal filmowej obserwacji. Interesująca była również postawa ludzi z powieści Colette. Swoisty libertynizm wpisany w ich życie. To, że pewne doświadczenia można przyjmować jako pozytywne poza utartym kodem zachowań, że możliwe jest np. życie bez zazdrości. Włączając w spektakl parę Katolików nie zależało nam na pokazaniu represji czy niemożności realizacji własnej seksualności, ale tego, w jaki sposób budują swoją własną kamasutrę, tworzą swoją własną zmysłowość, opierając się na konkretnym systemie etycznym i stosując się do reguł swojej wiary. Jest też Don Juan, który w przeciwieństwie do Casanovy stawiającego na jakość, wyznaje religię liczby, religię ilościową.

Jak przebiegała praca nas spektaklem z założenia sylwestrowym? Czy określenie gatunku w jakiś szczególny sposób determinuje myślenie o przedstawieniu?

Weronika Szczawińska: Oczywiście tak, skoro prowadzimy tu pewną grę z konwencją. Postanowiliśmy zabrać się do tematu przewrotnie, czyli - rezygnując z gali, która w oczywisty sposób nas nie interesuje, postawić na afirmatywność, która w zabawę sylwestrową jest wpisana, pozbawiając ją jednak radosnej bezmyślności. Wiele spektakli sylwestrowych traktuje o seksie; my postanowiliśmy wystąpić ze swoją propozycją, jakkolwiek ekscentryczna by nie była. W samej materii spektaklu też pojawiają się ślady naszej gry: nawiązania scenograficzne, songi przypisane większości postaci etc.

Bartosz Frąckowiak: Na próbach często strzelały korki od szampana...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji