Artykuły

Od „Tkaczy” do „Piątego lotu"”

Obserwujemy ostatnio pewne ożywienie w teatrach łódzkich. Kilka ich przedstawień zasługuje na uwagę i omówienie.

Teatr Nowy gra od dłuższego czasu Tkaczy Gerhardta Hauptmanna, prezentując to klasyczne już dzieło literatury społecznie zaangażowanej po raz pierwszy po wojnie na scenie zawodowej. Decyzję wystawienia Tkaczy właśnie w Łodzi przyjąć należy z uznaniem. Gdzież grać tę sztukę, jeśli nie w mieście Włókniarzy, mogących na scenie zobaczyć ważny rozdział z przeszłości walk tkaczy o ich prawa do ludzkiego życia? Tylko, że ryzyko wystawienia tej sztuki polegało na konieczności jej konfrontacji z odczuciami, myślami i konwencją artystyczną naszych czasów. Wydaje mi się, że w łódzkim przedstawieniu Tkacze przebyli wcale nieźle ten trudny egzamin. Przedstawienie jest czytelne, chwilami żywe i ciekawe. Konflikt między bogatym fabrykantem i robotnikami wciąż jeszcze pulsuje krwią, aczkolwiek realia mogą dziś wyglądać, zupełnie inaczej.

Na tle bardzo nastrojowych dekoracji Henri Poulaina akcja rozwija się ciekawie i utrzymuje przez pewien czas widzów w napięciu. Mój podstawowy zarzut pod adresem reżyserów tego przedstawienia Janusza Kłosińskiego i Wojciecha Pilarskiego polega na tym, że nie odważyli się oni na dalej idące skróty i cięcia w tekście. Należało też nadać chyba przedstawieniu żywsze, szybsze tempo, więcej dynamiki i ruchu.

Wśród aktorów pragnąłbym wyróżnić przede wszystkim Zygmunta Malawskiego za spokojnie i mocno, bez szarży czy przesady zagraną rolę fabrykanta Dreissigera. Bohdana Mikucia, jako jego pomocnika i totumfackiego Pfeifera, Wojciecha Pilarskiego (kowal Wittig), Ludwika Benoit (stary Hilse), Ewę Zdzieszyńską i Tadeusza Schmidta, (młodzi Hilsowie) i Zygmunta Zintla (trochę przerysowany, ale bardzo charakterystyczny szmaciarz Hornig). Wzruszający był w niewielkiej roli starego Baumerta — Stanisław Łapiński, wspomnienie lepszych czasów Teatru Nowego.

Teatr ten wystąpił także z prapremierą nowej sztuki Władysława Orłowskiego Piąty lot. Jej akcja rozgrywa się wśród pilotów odrzutowców i skonstruowana jest dość zręcznie, jako przesłuchanie prowadzone przez prokuratora, mającego ustalić przyczyny tragicznego wypadku, w którym zabił się jeden z najlepszych pilotów.

Próba podbudowy filozoficzno-politycznej problemu przez ukazanie groźby atomowej zagłady i sugerowanie psychozy lotnika, przerażonego taką wizją przyszłości jest w tej na wpół sensacyjnej sztuce nienaturalna i pozostawia pewien niedosyt, pewne rozczarowanie.

Przedstawienie jest zresztą starannie wyreżyserowane przez Krystynę Sznerr i grane nieźle przez Ludwika Benoit (którego dykcja ostatnio niestety coraz bardziej zawodzi), Bogusława Macha (zabawmy, trochę zawadiacki, ale bardzo sympatyczny porucznik Banach), Andrzeja Maya (prokurator Strzemień) i Jana Zdrojewskiego (major Stateczny). Gorzej jest w tym przedstawieniu a kobietami. Barbara Gołębiewska nie umie przekazać trudnej roli Elżbiety Koczarowej, jest histeryczna i denerwująca, sztuczna i niewiarygodna. Niewiele umie też jeszcze Aleksandra Krasoń.

I wreszcie jeszcze jedna sztuka współczesna: Apel jugosłowiańskiego pisarza V. Suboticia w Teatrze im. Jaracza. Sztuka porusza bardzo żywe i aktualne problemy. Jednym z nich jest demoralizacja dzieci wysokich urzędników państwowych i funkcjonariuszy partyjnych, dawnych partyzantów, spotykających się w 20-lecie bohaterskiej akcji. Drugim zaś — sprawa pozostawania w tyle ojców, którzy nie zdążyli podnieść swych kwalifikacji i nie umieją już poradzić sobie z trudnymi zadaniami gospodarczymi i administracyjnymi. Nie chcą odejść dobrowolnie, gdyż uważają, że dawne zasługi w walce o wyzwolenie Jugosławii uprawniają ich nadal do zajmowania odpowiedzialnych stanowisk.

Zygmunt Stoberski, tłumacz tej sztuki, wybrał ją zapewne nie przez przypadek. Niestety, jej walory literackie i artystyczne nie są duże, a problematyka jest także po części uproszczona i spłaszczona.

Nie pomogła sztuce reżyseria Jerzego Walczaka. Nie uratowali jej też aktorzy, choć Józef Zbiróg, Kazimierz Talarczyk, Kazimierz Iwiński, Jan Tesarz, Mirosława Marcheluk i Stanisław Kwaśniak grali naprawdę dobrze, a Henryk Staszewski był w roli chłopa Maszy bardzo zabawny.

W Teatrze Powszechnym idzie inscenizacja Baby-Dziwo Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, która wzbudza także w Łodzi wielkie zainteresowanie. Sztuka wymierzona była bezpośrednio w hitlerowski faszyzm, a zmiana płci dyktatora była tylko lekkim wyobcowaniem tematu, pełnego podówczas przejrzystych aluzji do spraw powszechnie znanych.

Jak brzmi ta sztuka dzisiaj? Oglądałem przed kilkoma tygodniami jej przedstawienie w Zielonej Górze. Szło ono wyraźnie w kierunku groteski, podkreślając powiązania Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej z dramaturgią Witkacego. Było to widoczne w stylu gry aktorów, scenografii i kostiumach. Reżyser łódzkiego przedstawienia Mirosław Szonert (który wykazał wiele inwencji w opracowaniu sztuki) i jego scenograf Henri Poulain poszli raczej w kierunku zbliżenia Baby-Dziwo do naszych czasów.

Zabiegi aktualizacyjne miały swe dobre i złe strony. Zbliżyły sztukę do odczuć współczesnego widza, to prawda. Ale spowodowały też pewne nieoczekiwane i nie zamierzone przez autorkę, a zapewne także przez reżysera, zamieszanie, które zaciemniło przejrzysty, antyfaszystowski sens utworu. I nie pomogły tu nawet kostiumy adiutantów Validy, nawiązujące wyraźnie do mundurów hitlerowców.

Tak mści się brak konsekwencji.

Niemniej podkreślić należy, że Jadwiga Andrzejewska stworzyła w roli tytułowej kreację dużej miary, powracając po latach na pozycję, jaką zdobyła sobie kiedyś pamiętnym przedstawieniem Dziewcząt w mundurkach. Dla niej samej przedstawienie to zasługuje na uwagę, trzeba zaś podkreślić, że i inni aktorzy grają dobrze. Może tylko w trzecim akcie są w spektaklu dłużyzny, które można było usunąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji