Artykuły

Jesteśmy "osobni"

- Jeszcze niedawno artystę ze Śląska traktowano trochę jak dziecko specjalnej troski, teraz jest po prostu artystą ze Śląska - mówi ROBERT TALARCZYK, dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Henryka Wach-Malicka: Na ekranie jest pan niejako "etatowym" Ślązakiem. Jeśli powstaje film o naszym regionie, to w ciemno można założyć, że pan w nim zagra. Dzięki talentowi aktorskiemu, to oczywiste, i dobrej znajomości gwary. Ale nie tylko; reżyserzy mówią, że pan ma w sobie jakieś "dodatkowe, śląskie coś".

- Bo "z niczego nie ma nic" - jak mawia pani Świętkowa, bohaterka "Cholonka". Jestem Ślązakiem z dziada pradziada, a to oznacza, że z pokolenia na pokolenie przekazywano w naszej rodzinie określone tradycje, wzorce. Czasem mam wrażenie, że nawet sposób gestykulowania mamy trochę inny; bardziej powściągliwy, jednoznaczny w odbiorze. No i oczywiście gwara, której nie tak łatwo się nauczyć poza własnym środowiskiem; zwłaszcza gdy idzie o intonację. Tak, jesteśmy "osobni", ale to nie oznacza, że skoszarowani w jakimś skansenie. Nasza odrębność to tylko wzbogacenie naszych możliwości.

No właśnie. Studiował pan we Wrocławiu, pracą reżyserską zajmuje się min. w Warszawie. Co pan mówi, gdy ludzie pytają "jak ci się tam, na tym Śląsku, żyje".

- Rzeczywiście, tak pytają. Wydaje mi się jednak, że coraz rzadziej z ukrytą ironią czy jakimś protekcjonalnym podtekstem. Śląsk - w najszerszym pojęciu, a więc nie tylko okołokatowicka metropolia - zaczyna coraz bardziej interesować mieszkańców innych regionów Polski. Także za sprawą sztuki i nauki. Kiedyś taką dobrą robotę wykonywały filmy Kazimierza Kuza. Teraz dołączają inni artyści. Książka Małgorzaty Szejnert "Czarny ogród", sztuki Ingmara Villqista, filmy Macieja Pieprzycy, znakomite środowisko kompozytorów muzyki poważnej i dobrze radzące sobie rozmaite festiwale muzyki młodzieżowej. No, nie chciałbym naszej rozmowy zmieniać w jakąś wyliczankę, ale na własnej skórze doświadczyłem tej zmiany. Jeszcze niedawno artystę ze Śląska traktowano trochę jak dziecko speqalnej troski, teraz jest po prostu artystą ze Śląska. Ocenia się to, co zrobił, a nie skąd pochodzi

To mamy zrezygnować z odwoływania się do śląskich tradycji? Prezentować je tylko na lokalnym, źe tak powiem, rynku kulturalnym?

- Nie, nie, nie! Gdy katowicki Teatr Korez zaprezentował na scenie warszawskiego Teatru Polonia przedstawienie pt. "Cholonek" - publiczność była zachwycona. Nawet ci, którzy "ni w ząb" nie rozumieli gwary śląskiej, podkreślali, że ten spektakl powiedział im więcej o historii Ślązaków niż jakikolwiek inny przekaz. To było budujące, ale i zaskakujące. Przed występem mieliśmy potężne obawy, czy w ogóle kogoś nasz "Cholonek" zainteresuje. A tu taka budująca niespodzianka.

Jest pan autorem scenicznej adaptacji "Cholonka" i współreżyserem przedstawienia. I to był strzał w dziesiątkę, bo książka Janoscha powoli zaczynała być zapominana. Teraz wznawia ją krakowski "Znak", podobno będzie też ekranizowana. Jak długo przygotowywał się pan do inscenizacji?

- Bardzo długo, bo nie wiedziałem, czy ten pomysł w ogóle chwyci. Teraz myślę, że trochę się nawet spóźniliśmy. Zainteresowanie jest ogromne, także poza naszym regionem.

Potwierdzają się więc pana słowa, że Śląsk może zafascynować twórczością artystyczną. Pozostaje pytanie, czym jeszcze?

- Parę lat temu myślałem, że pora odejść od naszej specyficznej historii i pokazywać, że region się zmienia, że się rozwija. Dziś zmieniłem zdanie. Potrzebne jest jedno i drugie spojrzenie. A nawet sądzę, że to, co nazywamy czasem magicznym Śląskiem jest naszą kartą przetargową. Bo jest jedyne, niepowtarzalne i naprawdę dobrze się sprzedaje, w najlepszym tego słowa rozumieniu. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, tak jak kiedyś mieliśmy magiczny świat w literaturze iberoamerykańskiej, tak samo nośny może być temat magicznego Śląska.

Śląsk jest nie tylko magiczny, ale także wielokulturowy.

- Ależ oczywiście, w tym też tkwi jego siła. W mojej rodzinie krzyżowały się życiorysy krewnych, pochodzących z Czech, z Niemiec, z innych regionów Polski. Ja urodziłem się w Katowicach, w dzielnicy Załęska Hałda, a od kilku lat jestem dyrektorem Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Tb są miasta w tym samym województwie, ale mające bardzo różną historię. Mam wrażenie, że ich mieszkańcy też nie do końca znają swoją wzajemną historię. A ponieważ jest o czym opowiadać, zaś sztuk o tej tematyce - mało, więc mój teatr zamawia po prostu napisanie nowych tekstów. I to się sprawdza.

Wracając zaś do pana ekranowych wizerunków typowego Ślązaka...

- ...to czasem zaczyna mi doskwierać fakt, że często jest to człowiek poczciwy, ale bez większych ambicji. Filmowcy jakoś nie mogą zaskoczyć, że na Śląsku mieszkają też ludzie wykształceni i pełni polotu. Tu jest spory obszar do zagospodarowania. Teatralny i frekwencyjny rekord

Spektakl "Cholonek" miał premierę w Teatrze Korez 14 października 2004 roku! Od tamtej pory nie tylko nie schodzi z afisza, ale bilety na przedstawienie trzeba kupować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Katowicka inscenizacja - w reżyserii Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka - jest adaptacją powieści Janoscha "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny". Obsypana nagrodami i uwielbiana przez widzów, stała się też początkiem wielkiej dyskusji o śląskiej tożsamości.

- W wymiarze osobistym dedykowałem "Cholonka" mojemu ojcu, babciom, dziadkom, ciotkom... Tym, co już są po tamtej stronie, ale gdyby żyli, to by w moim widzeniu świata Janoscha i Śląska czuli się całkiem dobrze. Rodzinne wspomnienia zabarwiły ten spektakl liryzmem, którego w oryginale właściwie nie było. Ale mam prawo do takiego widzenia i takiej interpretacji...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji