Artykuły

Artysta pyta, jak żyć

Bez ubezpieczeń, widoków na emeryturę i na zwykłe planowanie życia. Tak żyją w Polsce artyści, wyłączając szczęśliwą mniejszość, która żyje z uprawiania sztuki - pisze Dorota Jarecka w Gazecie Wyborczej.

W sztuce kariera finansowa nie pokrywa się ze sławą. We wrześniu Zbigniew Libera otrzymał półmilionowy grant na produkcję filmową w konkursie PISF, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Szkoły Andrzeja Wajdy. Dwa tygodnie temu Towarzystwo Przyjaciół MSN w Warszawie ogłosiło publiczną zbiórkę na zakup jego słynnej pracy "Lego. Obóz koncentracyjny". Wszystkie trzy jej edycje znajdują się za granicą i akurat jest szansa, by za 55 tys. euro kupić jedną z nich.

Artysta w ramach grantu chodzi na zajęcia do szkoły Wajdy, dlatego spotykam się z nim w warszawskiej kawiarni, a nie w czeskiej Pradze, z którą był związany od kilku lat i gdzie wykładał na ASP. Jednak jest jeszcze jedna przyczyna nagłego zerwania z Pragą.

- Musiałbym tam chyba chodzić na piechotę. Przyglądałem się niedawno mojej ledwo dyszącej pralce. Jeśli się zepsuje, następnej już nie kupię. To był słaby rok. Gdyby nie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które zaprosiło mnie na wystawę w Moskwie, nie zrobiłbym ani jednej nowej pracy. Jeśli nie dostanę stypendium z ministerstwa albo nie otrzyma go galeria, z którą współpracuję - klapa. Dodatkowo nie mam już 30 lat, a stypendia są w Polsce głównie dla młodych. Ostatnio mam poczucie, że najlepiej by było, gdybym przestał cokolwiek robić, tylko przeszkadzam.

Artysta mówi, że muszę sobie uświadomić podstawową rzecz: to, że prace artystów są sprzedawane na rynku wtórnym (np. na aukcji), nie znaczy, że oni na tym zarobią. A grant na film? - To pieniądze, które otrzyma firma producencka, która podpisze ze mną umowę. Będą uwalniane stopniowo, w miarę powstawania filmu, nie mogę ich wydać na życie.

Mechanizm niezarabiania Libera [na zdjęciu]tłumaczy mi na przykładzie swego plakatu do nowej sztuki Warlikowskiego: - Zamówił go u mnie Teatr Nowy w Warszawie. Honorarium wynosiło 4 tys. zł i było i tak dwa razy większe niż normalnie. Wynająłem sprzęt fotograficzny, zapłaciłem modelom i asystentowi, który jest w jeszcze gorszej sytuacji niż ja, a do tego ma dzieci. Zarobiłem na czysto 100 zł.

Prawdopodobnie gdyby wziął papier, farby i zrobił projekt, wyszedłby na tym lepiej. Ale czy lepiej wyszłaby na tym kultura?

Czy artystce wolno mieć dzieci?

Dlatego Zbigniew Libera jest współzałożycielem ruchu, który się właśnie formuje i obejmuje artystów wizualnych, którzy uznali, że mają dość takiej sytuacji. Podkreślają, że to nie żadna postawa roszczeniowa, ale walka o prawo do pracy, ubezpieczenia i opieki zdrowotnej. Bo rzeczywistość rynkowa co prawda dała im wolność, ale pozbawiła zabezpieczeń. W 1991 r. zniesiono ustawę o zaopatrzeniu emerytalnym twórców, która obejmowała m.in. członków ZPAP i dawała minimalne poczucie bezpieczeństwa.

Teraz w projekcie listu do premiera piszą: "Postulujemy stworzenie systemu prawnego uwzględniającego specyfikę zawodu artysty, umożliwiającego artystom pełne uczestnictwo w systemie ubezpieczeń społecznych i emerytalnych oraz osobnego sposobu naliczania podatku dochodowego dla przedstawicieli wolnych zawodów". Twierdzą, że ruch Obywateli Kultury, który się wziął z pospolitego ruszenia ludzi sztuki po Kongresie Kultury w 2009 r. w tej chwili nie uwzględnia ich postulatów. "Pakt dla kultury" zawarty z premierem w maju zapewnia lepsze niż dotąd finansowanie instytucji i prowadzonych przez nie programów, słynne "1 procent dla kultury". Jednak, twierdzą artyści, są to fundusze dla instytucji.

Drugim sygnałem alarmowym była zapowiedź premiera, że zniesione mają zostać 50-procentowe koszty uzysku przychodów dla twórców. W tej chwili połowa zarobionej przez nich kwoty jest wolna od podatku. Wielu z nich daje to szansę na przeżycie.

Argumentuję, że ma tak być dopiero wtedy, kiedy ktoś zarobi ponad 85 tys. zł rocznie. Zdaniem Libery to w przypadku artysty zupełnie nieżyciowe: - Przecież jednego roku zarabiam 100 tys. zł, a w następnym prawie nic.

Przepis, z którego korzystają w Polsce artyści, pisarze i wszystkie tzw. wolne zawody, nie jest dziedzictwem komunizmu. Został wprowadzony w II RP przez ministra skarbu po słynnym artykule Boya-Żeleńskiego, który napisał, że praca artysty jest wyjątkowa ze względu na to, ile trzeba w nią zainwestować, i nieporównywalna np. z pracą urzędnika.

- To nie jest żaden przywilej - mówi mi jedna z artystek, autorka filmów i instalacji. - Załóżmy, że sprzedaję pracę wideo na DVD za 20 tys. To się wydaje dużo jak na film, ale połowę tej sumy dostaje współpracująca ze mną galeria. Ja mam z tego 10 tys. i płacę podatek od połowy tej sumy. Jednak 5 tys. zł albo i więcej wcześniej inwestuję w wytworzenie i produkcję tej pracy - sprzęt, wynajęcie pracowni, montaż. Może być też tak, że artysta sprzedaje rzeźbę, którą stworzył dziesięć lat wcześniej, a przez ten czas trzymał ją w pracowni, by nie uległa zniszczeniu. To też powinno się liczyć w rozliczeniu podatku. Szczególnie zła jest sytuacja kobiet - dodaje. - Aktywnie pracujące w zawodzie kobiety nie decydują się na więcej niż jedno dziecko. A przeważnie dzieci nie mają. Trudno się dziwić, skoro obok walki o znaczenie w sztuce prowadzą walkę o byt.

Malarz w KRUS-ie

W ramach pojęcia "artysta" mieści się bardzo dużo. W lepszej sytuacji niż przedstawiciele "sztuki czystej" (malarze, rzeźbiarze, performerzy, autorzy wideo) są tacy, którzy mogą zarabiać swoimi usługami: designerzy, fotografowie. Wielu artystów wykłada na uczelniach i często traktują to jako swoją pasję.

Ilu jest takich, którzy żyją wyłącznie ze sztuki?

- Trudno powiedzieć, mnie się to akurat udało - mówi mi Mirosław Bałka, znany na świecie rzeźbiarz (wystawiał m.in. w londyńskiej Tate Gallery), od niedawna profesor ASP w Warszawie. - Jednak biorąc pod uwagę tysiące osób, które kończy w Polsce akademie, jest to znakomita mniejszość.

- Co to znaczy: żyć ze sztuki? Czy żyje z niej ten, kto ledwo wiąże koniec z końcem? Myślę, że z 40 tys. artystów, którzy działają w Polsce, jeden procent to ci, którzy żyją w miarę dobrze ze swojej sztuki - mówi marszand Andrzej Starmach. - To jest reguła we wszystkich zawodach artystycznych, czyli tam, gdzie trzeba się wybić. Jednak polska specyfika jest taka, że istnieje też spora grupa artystów, którzy są wysoko cenieni przez krytyków i jednocześnie mają duże trudności z przebiciem się na rynku.

Teraz ja robię ankietę. Kilka osób, z którymi rozmawiam, zarejestrowało działalność gospodarczą, płaci 850 zł składki miesięcznie. Ktoś ma kawałek etatu, inny firmę. Ktoś słyszał o artyście, który należy do KRUS. I są ludzie, którzy ubezpieczenia nie mają wcale. Jak Oskar Dawicki, artysta znany ze swoich performance'ów i instalacji, które często dotyczą samego systemu sztuki. W 2008 r. w galerii Witryna w Warszawie pokazał pracę "10 tys." - prawdziwe 10 tys. zł w banknotach leżących na szklanej paterze, dokładna suma dotacji przeznaczonej na jego projekt. Ukazywała absurd prac na zamówienie, uwikłanie artysty w łańcuch grantów, w którym sama sztuka przybiera postać końcowego produktu.

Pytam go, z czego żyje. - Z niczego - mówi Dawicki. - Jednak zaczynam się już niepokoić, bo widzę, że kolegom w moim wieku tu i tam zdrowie się sypie.

Podkreśla jednak, że to jego świadoma decyzja. Kiedyś chałturzył, dorabiał. Uważa, że stracił na tym jako artysta: - Być może to jest skrajnie romantyczne, ale ja uważam, że nie można tworzyć sztuki po obiedzie w sobotę, kiedy ma się akurat wolną chwilkę.

Solidarność w kapitalizmie

Bo przecież dzieło sztuki to sprawa wręcz metafizyczna - wymaga czasu i namysłu, który, wydawałoby się, jest nieprzeliczalny na pieniądze. Jednak na świecie funkcjonują rozwiązania, które te nieprzeliczalne wartości jakoś ważą, mierzą i przekładają na praktyczne rzeczy jak ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne.

Solidarność wobec tej grupy ludzi o najczęściej niskich i nieregularnych dochodach, która jednak wypracowuje wartości istotne dla kultury, nie jest PRL-owskim przesądem. Różne formy wsparcia artystów funkcjonują w krajach od dawna kapitalistycznych.

Adam Adach, malarz, wiele lat temu wyjechał do Francji i zapisał się do stowarzyszenia o nazwie "La Maison des Artistes" (Dom artystów). Funkcjonuje od 1952 r., od 1965 r. ma gwarancje państwowe, które pozwalają jego członkom otrzymać ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne. Na jej stronie czytam, że organizacja powstała w "duchu społecznej solidarności".

- Żeby przystąpić do Domu artystów, trzeba udowodnić, że się jest twórcą, ocenia to specjalna komisja też złożona z artystów - tłumaczy mi Adach. On przeszedł ten egzamin i został przyjęty, choć nie miał jeszcze wtedy obywatelstwa francuskiego. Przez pierwsze dwa lata jako mało zarabiający artysta w ogóle nie płacił składek, ale legitymacja członkowska uprawniała go już do leczenia się w publicznej służbie zdrowia, od początku odkładały się też niewielkie składki na emeryturę. Kiedy ktoś ma gorszy rok albo dwa lata, składka może zostać zawieszona, ale ubezpieczenie pozostaje. Kiedy się poprawi, do płacenia składek trzeba wrócić, jednak jeśli się okaże, że ktoś w ogóle odszedł od sztuki, może stracić członkostwo. Biurokracja nie jest nadmierna. Często wystarczy sama deklaracja.

Katarzyna Kozyra ubezpieczona jest w Niemczech, od kiedy była tam na stypendium DAAD. Tam działa Künstlersozialkasse, która jest częścią Unfallkasse des Bundes, największego niemieckiego funduszu ubezpieczeniowego nadzorowanego przez państwo. Künstlersozialkasse jest otwarta nie tylko dla malarzy i rzeźbiarzy, są tam także pisarze, filmowcy, twórcy teatru, publicyści.

Niemiecka artystka, autorka filmów dokumentalnych Minze Tummescheit mówi, że trudno tam się dostać. - Trzeba udowodnić, że naprawdę funkcjonuje się jako artysta, zarabiając na swojej sztuce co najmniej 5 tys. euro rocznie. Jednak dla początkujących jest mniejszy limit - 2,5 tys. euro przez dwa lata. To suma deklarowana, nie trzeba pokazywać faktur, choć czasem zdarza się kontrola.

Najniższa możliwa składka to 70 euro miesięcznie i taką właśnie płaci Minze. Ma za to ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne i tzw. opiekuńcze, czyli zagwarantowaną opiekę dla osób starych lub niedołężnych.

Do Künstlersozialkasse należą praktycznie wszyscy mieszkający w Niemczech artyści - biedni i bogaci, chociaż składka rośnie razem z dochodami. Ale składki to nie jedyne źródło redystrybuowanych środków. Każda instytucja sztuki - galeria, dom kultury, muzeum, teatr - odprowadza do Künstlersozialkasse 5 proc. od płaconych artystom honorariów. Do tego Kasa Ubezpieczeniowa Artystów ma zagwarantowane ustawowo, że otrzymuje rocznie z budżetu państwa 110 mln euro.

Zamiast paszportów

Postulaty polskich artystów są dwa. Pierwszy, krótkoterminowy: nie likwidować 50-procentowych kosztów uzysku, co jest wyjątkowym, występującym tylko w Polsce, ale ich zdaniem dobrym rozwiązaniem.

I drugi, długoterminowy: pomyśleć o takim systemie ubezpieczeń, który uwzględni specyfikę zawodu artysty, w tym nieregularność jego dochodów.

A ja myślę, że w obecnej sytuacji "Polityka" nie powinna już przyznawać artystom Paszportów. Ten dokument każdy ma w szufladzie, by pojechać za bliższą granicę wystarczy dowód osobisty. Polskim artystom przydałaby się nowa nagroda i niech się nazywa np. "RMUA". Ponieważ dziś Wigilia, powiedzmy to ludzkim głosem: chodzi o Raport Miesięczny Ubezpieczonego Artysty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji