Artykuły

Wielka "Zielona Gęś" Wyspiańskiego z bardzo polskim finałem

Wyzwolenie zagrało. Trafiło na swoje miasto, na swój teatr i na reżysera. Trafiło przede wszystkim na swój czas. Czas okazał się tutaj reżyserem niezwykłym i nieprzewidzianym. Jestem przekonany, że jeszcze rok, jeszcze pół roku temu "Wyzwolenie" byłoby nadęte, sztuczne i płaskie, tak jak nadęte, martwe i puste były dwa ostatnie wznowienia "Wesela" w Warszawie i Krakowie. Aż tutaj nagle "Wyzwolenie" bardzo teatralne i soczyste; aktualne, chociaż nie aktualizowane; współczesne, chociaż historyczne; nowoczesne, chociaż secesyjne; bardzo krakowskie i wcale nie prowincjonalne; przejrzyste, jasne i klarowne, chociaż bardzo wyspiańskie; tradycyjne, a zarazem bardzo przewrotne.

Konrad wchodzi na pustą scenę. Nie ma nic bardziej teatralnego od pustej sceny. Ale tutaj pusta scena jest na miejscu. Jest gotowa. Gra z całym teatrem, z kurtyną Siemiradzkiego. I na miejscu jest Konrad. Ma na sobie czarny, szeroki, romantyczny płaszcz i pod spodem czarny, obcisły, egzystencjalistyczny sweterek. Właśnie wyszedł z seminarium Wyki lub Kubackiego, nasłuchał się marksizmu od Markiewicza, a potem poszedł wszystko wyparskać do piwnicy "pod Baranami". Nawet piwnica musi być w tym mieście upupiona. Nie można po prostu pokazać języka, od razu pokazuje się go murom i tradycji. Nie można po prostu szydzić z życia, szydzi się od razu z literatury, bo ciągle jeszcze życie jest nią bardziej przerośnięte niż w każdym innym mieście. Wszystko jest tutaj od razu i w jakiś naturalny sposób teatrem, i dlatego każdy gest, każdy śmielszy ruch ręki, każdy protest staje się w równie naturalny sposób anty-teatrem.

Sesja historyków literatury poświęcona Wyspiańskiemu odbyła się w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego. Gdzież indziej mogłaby się odbyć? Aula jest nowa, udaje stary gotyk i zawieszona jest wielkimi płótnami Matejki. Jest dostojna i ma fatalną akustykę, zaprasza do retoryki, do fałszywych i patetycznych gestów, ma w sobie także coś z narodowego teatru. Jeszcze dzisiaj wszystko w Krakowie się teatralizuje i patynuje. Za czasów Wyspiańskiego ta niemożność odróżnienia literatury od życia musiała być o wiele bardziej dławiąca. Boy opisał genialnie ten ucisk murów i teatru. Wszystko było narodową sceną i na niej Wyspiański rozgrywał swój anty-teatr. Ale anty-teatr Wyspiańskiego, gorzki i drwiący, wrósł w Kraków i prawem mimikry upatetycznił się, zmtejczał i rozwieszczył sam z kolei stał się nową narodową sceną.

Warszawa jest oporna wszelkim literackim tradycjom. Pamięć o pisarzach nie przerasta w legendę, przechowuje ją raczej kąśliwa anegdota. Nawet literackie nazwy ulic nie pasują do tego miasta. Brzmią fałszywie albo już za dobrze. Jest w Warszawie ulica Kubusia Puchatka. Bardzo piękny pomysł. Ale na ulicy Kubusia Puchatka jest Narodowy Bank Polski. Wyobraźcie tylko sobie w Londynie Bank of England na ulicy Mickey-Mouse albo Alicji w krainie czarów.

Teatr Wyspiańskiego tak wrósł w Kraków, że już nie bardzo dobrze wiadomo, czy naprzód było wesele w bronowickiej chacie, czy też na scenie Teatru Słowackiego. Odwiedzaliśmy, wędrując "szlakiem Wyspiańskiego" tę bronowicką chatę. Życie się już doszczętnie przemieszało z literaturą i teatrem. Autentyczne kapoty Jaśka i Czepca z weseliska wiszą w muzeum, Rydlówna pokazuje alkierzyk, a potem z ganku nie istniejący już trakt, którym spod Krakowa przybyć miało chłopskie wojsko. Nawet pejzaż staje się tutaj scenerią; ziemia zmarznięta na grudę, szare niebo, gołe pałki wierzb i po ogródkach ogromne nastroszone chochoły.

I może dlatego nikogo nie dziwi, kiedy Zaczyk zjawia się na pustej scenie Teatru Słowackiego w romantycznym płaszczu i egzystecjalistycznym sweterku. Jest Konradem i rozkuwają go z niewidzialnych kajdan robotnicy. W każdym innym mieście, w każdym innym teatrze scena ta byłaby patetyczna, symboliczna i prawdopodobnie nieznośna. Tutaj jest zupełnie naturalna. W końcu w tym mieście wszyscy są trochę przebrani i noszą brody rzeczywiste lub imaginacyjne. Nawet na uniwersytecie, cóż dopiero w literaturze i teatrze. Przebrani są za mężów stanu i za uczonych, za marksistów i za katolików, za rewolucjonistów z 1905 i za pozytywistów z 1957, nawet kociaki przebierają się od czasu do czasu za muzy. Genialnością Wyspiańskiego było rozegranie narodowego dramatu w garderobie teatralnej. W tej garderobie teatralnej dostrzegł naprzód Kraków, a potem całą Polskę.

Garderoba teatralna jest nie tylko groteskowa. Ma w sobie coś z liryki i patetyki. Lady Makbet trzyma w ręku skrawioną chustkę ale możesz . podać jej papierosa i umówić się z nią na kawę. Jest w tym jakiś przewrotny urok, żeby na kawie spotkać się właśnie z Lady Makbet. Cień jej ze sceny powlecze się do kawiarni.

Wyspiański był szczególnie uczulony na to przemieszanie fikcji i rzeczywistości, które tak często stwarzają kulisy teatru, na ten szok artystyczny, który rodzi się z niespodziewanego zderzenia postaci rzeczywistych z osobami dramatu. Wystarczy przypomnieć strony poświęcone aktorom w studium o Hamlecie albo też zadziwiającą analizę szekspirowskiego teatru w teatrze. Albo "Wesele", którego drugi akt równie dobrze mógłby dziać się za kulisami po którymś z uroczystych patriotycznych żywych obrazów. Rudolf Starzewski mógłby wtedy doskonale uciąć dysputę polityczną ze Stańczykiem, Rydel szukałby swojego Czarnego Rycerza, Nos błąkałby się pijany po scenie, a młode panny Parzeńskie szeleszcząc halkami zaglądałyby ciekawie do garderób teatralnych.

Wyczucie przewrotnej urody teatru w teatrze i poezję kulis dzieli Wyspiański z innymi nowatorami początku wieku. Ale ten jego swoisty "pirandellizm" był jednocześnie bardzo szekspirowski, polski i krakowski. Był piekielnie na serio. Garderoba teatralna znajdowała się nie tylko za kulisami; Kraków był garderobą teatralną całej Polski. I dlatego modernistyczny antyteatr Wyspiańskiego stawał się nowym narodowym dramatem. Jeśli wszystko było teatrem antyteatr stawał się z konieczności rozprawą o duszę narodu. Anty-teatr to w tym wypadku szopka narodowa, ale narodowa szopka bardzo specjalna, szopka, która musi zmierzyć się z "Dziadami", która chce przerosnąć "Dziady", która niepostrzeżenie sama staje się nowymi "Dziadami". W tym jest wielkość i nieszczęście Wyspiańskiego. Polityczna szopka odegrana ze kulisami teatru z postaci narodowego dramatu, polityczna szopka, która przemienia się w narodowe misterium. W całym teatrze światowym nic podobnego nie istnieje. Jest w tym po równi coś z obłędu, i coś z genialności. Ale cokolwiek by się powiedziało, jest to przede wszystkim teatr.

Na pustej scenie obok Zaczyka zjawia się Malicka. Ma dykcję o jakiej dawno już zapomnieliśmy w polskim teatrze. Słychać każdą spółgłoskę, każde słowo trzepoce jako ptak. Ma pełną naturalność gestu. Jest romantyczną Muzą i młodopolską kabotynką. Jest przede wszystkim wielką aktorką. Malicka podaje ton przedstawieniu. Odrobinę wyżej, a wszystko się uwzniośli, upatetyczni, umityczni i będzie nieczytelną abrakadabrą, odrobinę niżej, a urwie się struna poezji. Ale już zjeżdżają dekoracje i zaczyna się komedia dell'Arte pierwszego aktu: żywy obraz pt. Polska współczesna.

Już na scenie są wszyscy. Jeden wielki Matejko, paru Styków (...)

[brak dokończenia artykułu]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji