Artykuły

"Bo nie urodziłem się dziesioniarzem"

Według danych Służby Więziennej w 2010 roku w polskich jednostkach penitencjarnych - zakładach karnych i aresztach - działało dwadzieścia sześć teatrów więziennych. Na pytanie po co więźniom teatr odpowiada Łukasz Orłowski w Teatrze

Michał ma dwadzieścia sześć lat i trzeci wyrok. Pierwszy przez astmę i nadwagę, które nie pozwoliły mu biec tak szybko jak inni. Drugi właśnie przez tych innych, bo na powrót zgotowali mu poważniejszą robotę - niespodziankę. Na trzeci wyrok postanowił uczciwie zapracować sam. Właściciel sklepu okazał się myśliwym, który pod ladą trzyma broń, i Michał znowu miał pecha. Tak mówi. - Jak w słabym filmie o gangsterze, co ściąga na siebie wszystkie nieszczęścia świata.

Michał ma niezłe maniery i dowcip. Kiedy zaklnie, przeprasza, kiedy użyjesz słowa "sztuka", powie, że miał do niej blisko od dziecka. - Najpierw sztuka była, jak przechodziłem trzy razy z rzędu do kolejnych klas. Później sztuka polegała na tym, żeby tak wszystko rozplanować, by nie musieć uciekać. Do sztuki przekonywał też innych. - Kiedy gdzieś wjeżdżaliśmy, każdy wiedział, co ma robić. Ja byłem od fantów nieoczywistych. Płyta Milesa Davisa za tysiąc euro, jakieś ręcznie zdobione pióro. Kiedy raz na plecach wyniosłem stary żyrandol, który później odsprzedaliśmy za naprawdę dobrą kasę, nikogo już nie musiałem przekonywać.

Wychowawca mówi o nim, że ma dryg do teatru. Roli uczy się szybko, tekstu nie zapomina. I jeszcze czasami jakąś uwagą błyśnie. Wizytówka zakładu i grupy. Michał o tym wie i dobrze potrafi to wykorzystać. Zalety chodzenia na próby po kilkugodzinnej pracy w kuchni? Wylicza bez problemu: jedna przepustka w marcu, dwie w maju, dłuższe widzenie z dziewczyną dwa tygodnie później, uścisk dłoni dyrektora, który też przełożył się już na kilka codziennych spraw. - No i to, że jak graliśmy ostatnim razem, to babcia mogła przyjść i uwierzyć przez chwilę, że ze mnie jeszcze nie takie zło - dodaje. Minusy więziennego teatru? - Byłby jeden, gdybyśmy spektakle musieli pokazywać tutaj innym osadzonym. Ale nie musimy.

Co różni Michała od większości jego kolegów - aktorów zza krat? Bez kokieterii przyznaje, że z więziennego teatru dobrze można wyżyć, że tutaj nie chodzi o nic innego, że jak wyjdzie, to kolegom nawet się nie przyzna.

Jedziemy z teatrem

Takich Michałów wśród członków więziennych grup teatralnych jest sporo. Ukrytych gorzej, lepiej, albo na tyle dobrze - nawet przed reżyserem-opiekunem - że z roli wychodzą dopiero na wolności. I każdy, kto nad teatrem więźniów pieje, powinien sobie z tego zdawać sprawę. Ale są też inni.

Świetlica zakładu karnego dla recydywistów przy ulicy Hetmańskiej w Białymstoku. Kilka dni po premierze spektaklu Z krwi i nadziei, w którym siedemnastu osadzonych przypomniało losy podlaskiego Żyda Samuela Pisara, wybitnego prawnika, doradcy wielkich polityków, pisarza, w młodości nie najlepiej rokującego cwaniaczka.

Na salę wchodzi opiekun aktorów Dariusz Szada-Borzyszkowski. Rozkłada na stole do ping-ponga dyplomy i kolejno ściska ręce podopiecznym. Sam dostaje nieostre zdjęcie swoich aktorów na scenie, włożone w ręcznie zrobioną ramę. Paskudne, ale nie o to chodzi. Następnego dnia kilku aktorów staje na komisji, która zdecyduje, czy można wypuścić ich już na wolność.

- To jedziemy coś z tym Pisarem dalej, czy tylko tak na raz? - dopytuje Jacek, siedem razy przed komisją, za chwilę kolejny.

- Przecież wy się za moment rozejdziecie.

- No i co? Jak mielibyśmy grać spektakl, to ja na pewno przyjadę. I Heniek z Suwałk też by przyjechał. Przecież był na premierze - odpowiada Marek, w Białymstoku po odwieszeniu kar za oszustwa, wyłudzenia i jazdę po pijanemu na rowerze.

"Jest taki żart: resocjalizacja"

Według danych Służby Więziennej w 2010 roku w polskich jednostkach penitencjarnych - zakładach karnych i aresztach - działało dwadzieścia sześć teatrów więziennych, czyli dokładnie tyle, ile rok wcześniej (trzy zostały zlikwidowane, ale powstały trzy nowe). Najwięcej teatrów za murami jest w Poznaniu, Białymstoku i Krakowie. - To całkiem przyzwoity wynik, który lokuje nas w europejskiej czołówce - mówi dyrektor Biura Penitencjarnego Centralnego Zarządu SW podpułkownik Luiza Sałapa.

A my czołówkę chcemy gonić, bo pomysł resocjalizacji poprzez sztukę - jak określa go nauka - to wzór już sprawdzony i przynoszący wielkie korzyści. Dwa lata temu zakpili sobie z niego członkowie grupy Extremis Malis z zakładu karnego w Chojnicach, która nie figuruje już w danych SW jako zespół teatralny. Aktorzy-osadzeni przygotowali spektakl "MeTwóR", na podstawie książki "Metody twórczej resocjalizacji" profesora Marka Konopczyńskiego, i nazwali go "absurdalną opowieścią o rozbieżności teorii z praktyką resocjalizacyjną". Konopczyński pisze, że swoją wiedzę czerpie przede wszystkim z "badań empirycznych i zweryfikowanej praktyki". - Z badań empirycznych to ja mogę powiedzieć, jak się u nas resocjalizuje przez sport: świetlica, stół do ping-ponga, rakietki, piłeczka. "Mata i grajta" - mówi Krzysztof, jeden z osadzonych, który pracował nad spektaklem.

Dyrekcja Służby Więziennej chwali się "ogromnymi walorami resocjalizacji przez sztukę". - Poznanie siebie, przepracowanie swoich problemów poprzez wchodzenie w rolę, swobodna ekspresja tłumionych uczuć w akceptowalnych warunkach i bez krzywdy dla innych, przeżycie sukcesu związanego z uczestniczeniem w ważnym wydarzeniu oraz odczucie aprobaty ze strony innych ludzi - wylicza podpułkownik Sałapa. Krzysztof: - Weź mi to przeczytaj jeszcze raz, tylko wolniej, bo chcę wejść w rolę i rozpoznać siebie w tych wyrazach.

Mądrze zarządzanego i nadzorowanego systemu zajmowania więźniów kulturą w Polsce nie ma. Chyba że nazwać nim pojedyncze wyskoki zapaleńców. - Ciekawe wydarzenia nie mają na ogół reguły systemowej. Tutaj poruszamy się dodatkowo w bardzo szorstkiej materii systemu karnego, w rzeczywistości, która jest obca materii wielkiego ducha, umysłu, wrażliwości świata sztuki - tłumaczy generał Paweł Nasiłowski, były dyrektor generalny SW, a przez wiele lat pracownik zakładu karnego w Siedlcach, gdzie - jak podkreśla - już w połowie lat osiemdziesiątych, za namową pracującego tam psychologa, próbował z więźniami "terapii teatrem".

Przyznaje, że przez lata pracy spotykał się z przeróżnymi zarzutami, łącznie z takimi, że łobuzów nie można rozpieszczać kulturą, tylko trzeba "tłuc metrową pałą po czaszkach, dawać jedną marchewkę rano, pół wieczorem i niech zasuwają z kulą u nogi". - A to są konkretne liczby. W zakładach, w których takie kulturalne działania się rozpoczynały, spadały przypadki samookaleczeń, agresji, pobić - zapewnia Nasiłowski. Ale czy wypadki, o których mówi, stawały się częstsze po tym, jak kulturalne działania przerywano? - Nie odnotowujemy wyraźnych różnic - odpowiada kierownictwo Służby Więziennej.

Przez dwie dekady w polskim systemie penitencjarnym zmieniło się prawie wszystko, ale scenariusz rozpoczynania teatralnej pracy z więźniami ciągle jest taki sam. Reżyser dopiero po szkole, albo taki, który finansowo może sobie pozwolić na pracę społeczną. Wychowawca, któremu jeszcze chce się coś więcej niż "mata i grajta". Ambitny dyrektor więzienia z niedługim stażem. - Budżet na kulturę już w tym roku wykorzystałem. Wystarczyło na bilety do teatru dla grupy osadzonych. Ulgowe na szczęście - tłumaczy szef zakładu karnego na Hetmańskiej, podpułkownik Tadeusz Kaczyński. Nam nie chodzi o to, żeby z tych naszych panów zrobić aktorów. Idzie o to, żeby innym i samym sobie nie kojarzyli się tylko z tym zbójem, który gdzieś tam z workiem na plecach kradł z ogródków działkowych słoiki z dżemem - dodaje.

Z "walorów resocjalizacji", o których wspomina kierownictwo Służby Więziennej, osadzony nie wymieni żadnego, poza tym o chęci pokazania się od innej strony, niż jako zbój z powidłami albo żyrandolem na plecach.

Nie zapomnieć, jak się rozmawia

Ryszard, trzy lata do końca wyroku za oszustwa bankowe, recydywista: - Ja tym teatrem niczego sobie załatwiać nie musiałem. Pracuję w bibliotece, prowadzę radiowęzeł i gazetę, na przepustki chodzę, bo układy już mam wyrobione. Dla mnie ważne jest, żeby ci, dla których gramy, zobaczyli, że my też potrafimy w drzwiach przepuścić albo zapytać: "Czy napijesz się herbaty?", a nie: "Drynisz czaj?".

- Ja się dziesioniarzem nie urodziłem ["dziesiona" - w słowniku więziennym przestępstwo z artykułu 210 starego kodeksu karnego, czyli kradzież z pobiciem - przyp. red.] i kończyć też tak nie zamierzam - wtrąca więzienny aktor Bartek, trzydziestodwulatek spod Inowrocławia, gdzie przed dwoma laty "dał się złapać na pobiciu". - My wiemy, za co siedzimy, i nie bawimy się w ofiary. Z niewinnymi nie rozmawiasz. Ale głupim złodziejem, durniem też nie jestem i do jednego worka z innymi wrzucić się nie dam.

W polskich zakładach karnych 11,5 tysiąca osadzonych odsiaduje dzisiaj kary od miesiąca do roku. - Czasami to są czyny tragikomiczne. Taki przykład z wyroku. Cytuję: "W sposób szczególnie zuchwały oddał mocz pod kioskiem". W pierwszej instancji była grzywna, później zamieniona na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Albo ostatnio: "Za czterdzieści pięć złotych zaboru mienia sąd orzekł czterysta dwadzieścia dni kary zastępczej" - przytacza Nasiłowski.

Jednym z tych 11,5 tysiąca jest Adam. "Uporczywe uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego". Wyrok: dziewięć miesięcy pozbawienia wolności. - W więzieniu nie ma miejsca dla ludzi rozsądnych. Wyobraź sobie, że siedzisz z typem, który dostał "siódemkę", bo napadł dziesięć razy na babcie i zabrał im portmonetki. "No, debil" - myślisz. I siedzisz z nim dwadzieścia trzy godziny na dobę. A takich debili obok jeszcze sześciu - opisuje. - Myślisz, co robić, żeby się wyrwać chociaż na chwilę. Wiesz, że jak się ciebie nie będą bali, to się będą z ciebie śmiali. Wtedy klawisz otwiera celę i mówi, że przyszedł jakiś gość z zewnątrz, który pozwoli ci pomyśleć i jeszcze cię o coś zapyta. Idziesz.

Kiedy siedzisz, a chcesz coś robić, możliwości masz niewiele. Jak jest, to praca. Albo kursy. Kursy są zawsze. - Na przykład: jak napisać ładne CV. A tu co trzeci, kiedy ma napisać cokolwiek, to od razu opór. No i to CV. Do noszenia kielni, się pytam? Albo kursy: antyagresja, pijani na drodze, uzależnienia i inne złe rzeczy, rodzaje ściegów. Cię wpiszemy, co? Śmiech - denerwuje się Radek (kolejny wyrok za rozbój). Między przedostatnim a ostatnim wyrokiem wytrzymał dwa lata i trzy miesiące. Jak poszedł ze swoim ładnym CV na kolejną rozmowę i usłyszał, że karanym dziękują, "znowu coś się w nim ugięło".

Radek zagrał w Z krwi i nadziei studenta z Niemiec i doktora, bo wszystkie kursy już zrobił. - Pytasz, czy poszedłem dla korzyści. Jasne. Wyjazd do Tykocina, na festiwal, spektakl na mieście, z którego wracaliśmy bez strażników, rozmowa teraz. Jak miałbyś siedzieć i słyszeć dwadzieścia cztery godziny na dobę: "Ty, kurwa, tamto, kurwa", to byś nie poszedł? Ja miesięcznie wydaję sto pięćdziesiąt złotych na telefon, bo dzwonię do ludzi, kogokolwiek, żeby nie zapomnieć, jak się rozmawia normalnie.

Kiedy pracowali nad spektaklem, na próbach zawsze był komplet. Raz sufler nie przyszedł, ale kolega od razu usprawiedliwił: "Wczoraj przepakował. Ale na następnej już będzie".

"Żeby najebać Chudego za teatr"

Odtwórca roli Pisara przy okazji spektaklu wyszedł za mur po raz pierwszy od siedmiu lat. Siedzi za to, że "wykorzystał kruczek prawny i nie oddał kilku kredytów".

- Za sprytny byłem. Kiedy świadkowie przychodzili zeznawać, jak mi dawali pieniądze, to sędzia mówił, że jak dwadzieścia lat pracuje, to czegoś takiego nie słyszał - chwali się Marek. Po spektaklu też miał ochotę porozmawiać, ale się wystraszył. Uśmiechały się dwie dziewczyny, ale "po tylu latach to człowiek wypłoszony". - Żeby zaraz jakiejś głupoty nie powiedział, żeby się śmiać nie zaczęły. Lęk jakiś, że wyśmieją albo coś. Ze śmiechami strażników to sobie radzę, ale tu - inna sytuacja.

Strażnicy rzadko należą do fanów. A i z tymi przepustkami za zasługi teatralne ponoć bywa różnie. Radek: - Raz powiedzieli komuś, że przecież był na spektaklu, to mu niepotrzebna. Ja kilka dni po premierze chciałem pojechać do domu, żeby dzieci od byłej żony wziąć na chwilę. Tak mi dzisiaj napisali: "Utrudniony kontakt z bliskimi jest naturalną kwestią odbywania kary pozbawienia wolności".

Przynależność do "teatrzyku" splendoru nie przynosi też wśród współwięźniów. Zbyszek Kusio, jeszcze do niedawna jeden z liderów Teatru Pod Celą z Aresztu Śledczego w Lublinie, przypomina sobie początki.

- W 2007 roku przyszedł Łukasz Witt-Michałowski i powiedział, że chce zrobić z nami "Lizystratę" Arystofanesa w tej przestrzeni. Popatrzyliśmy po sobie. Część od razu wiedziała, że to nie dla nich. Ale druga część została.

Po pierwszych próbach już mieli problemy z grypsującą połową więzienia. - Chodziło o to, że jak to: my - też grypsujący - poddajemy się administracji? Ale wyjaśniliśmy tym ćwiarom umysłowym, że będziemy to robić, i tyle - opowiada Kusio.

Po kilku próbach szef ochrony wzywa Kusia do siebie:

- Czy pan się obawia tego człowieka? Kusio nie wie, o kogo chodzi.

- I pokazują mi gryps taki zwinięty: "[...] i żeby najebać Chudego za to, że bierze udział w teatrze".

- To co, boi się pan pójść razem z nim na przykład na widzenie?

- Nie, boks trenowałem. - Może chce pan zrezygnować z tego teatru? Albo chociaż z grypsowania?

- Nie, nie, nie.

Na jakiś czas się uspokoiło. Ale kiedy dyrektor więzienia zgodził się na wprowadzenie do spektaklu trzech funkcjonariuszy ochrony, znowu się zaczęło, że "grają z klawiszami". Jeszcze gorzej było po popremierówce "Lizystraty".

- W niedzielę koło dwunastej przychodzi klawisz i wywołuje: "Kusio! Idziecie na świetlicę na trzecie piętro, do dyrektora". Wchodzimy, a tam zastawione stoły: pizze, śledziki, ciasta. I dwóch dyrektorów. "Proszę, siadajcie. Chciałem wam podziękować" - opowiada Kusio. - Dyrektor rozdaje dyplomy i wyciąga notes: "Czegoś wam potrzeba?". Najpierw nieśmiało, ale jak widzę, że inni mówią, to ja też. "Uczę się angielskiego, przydałby mi się discman". Dyrektor pisze: "discman + słuchawki". No to ja jeszcze: "I może lepszy podręcznik". "Pod-ręcz-nik" - zapisuje.

Jedzeniem, które wyniósł ze stołówki, Kusio kłuł w oczy współwięźniów przez następnych kilka dni.

Bez planu co dalej

Teatr Pod Celą to obok uchodzącego za najstarszy w Polsce Teatru Po Drodze Krzysztofa Papisa najlepszy przykład tego, jak rozwija się u nas projekt teatru więziennego. Lublin skupia wszystkie jego bolączki.

Dopóki areszt miał przychylnego grupie dyrektora, a reżyserowi udawało się znajdować czas na pomaganie za "dziękuję", wszystko kręciło się w najlepsze. Teatr najpierw awansował z piwnicy (pierwsza sala) do odremontowanej widzeniówki na parterze, a później nawet na świetlicę z miękkimi fotelami i czarnymi ścianami. Więźniowie jeździli po festiwalach, do zakładu przyjeżdżał szef Służby Więziennej i ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. Były uściski dłoni, pochwały i kolejne premiery. "Zielony Kapturek", "Siedem twarzy" (ze scenariuszem Kusia) i w końcu "Rozmowy z katem" z 2010 roku. Były tygodnie, że więźniowie grali po trzy spektakle. Na ogół przy nadkompletach.

- Zmienił się dyrektor, kilka osób - w tym ja - przeniosło się do innych "Pensjonatów Pod Różą" i nie było komu tego pociągnąć - przyznaje Kusio. Teatr Pod Celą przestał istnieć. Został profil na Facebooku i dobrze zarchiwizowane materiały z jego trzyletniej działalności.

"Teatru nie ma, bo nowa dyrektor pozbyła się z placówki pracowników zajmujących się tego rodzaju działalnością. Jeśli dyrekcja znów stworzyłaby nam warunki do pracy, jestem gotowy" - napisał w liście do mnie Witt-Michałowski. A w jednym z wywiadów przyznał, że gdyby któryś z byłych osadzonych przyszedł do niego z oczekiwaniem jakiejś propozycji współpracy na wolności, poczułby się dziś bezradny.

- Wiem o wielu takich, dla których teatr to była najpierw wielka iluminacja. Ale jak każda - szybko zgasła i te osoby wróciły już do poprzedniego rzemiosła. Nie ma we mnie romantycznego podejścia, że teatr to jest uniwersalny, zbawczy środek na wszystko - zastrzega Nasiłowski.

Jakiś czas temu jeden z aktorów, którzy brali udział w "Lizystracie", po wyjściu z zakładu stwierdził, że nie ma do czego wracać, i powiesił się na bramce stadionu Czarnych Dęblin.

Szefowie Służby Więziennej nie wiedzą, ilu osadzonych bierze udział w ich nowatorskim projekcie i ilu już przez niego przeszło. Czy mają plany, by więźniom, którzy podczas odbywania kary zetknęli się z teatrem, pomóc w jakikolwiek sposób w kontynuowaniu tej pracy? - Nie ma takich planów

- odpowiada podpułkownik Sałapa.

***

Łukasz Orłowski - absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Pracuje w portalu internetowym tvn24.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji