Artykuły

Matka Courage i jej dzieci

Na afisz Teatru Nowego weszła niedawno sztuka Bertolta Brechta "Dobry człowiek z Seczuanu", a teraz z kolei Teatr Powszechny zaprezentował brechtowską "Matkę Courage i jej dzieci". Czy aby nie za wielka to dawka sztuki jednego autora? Na pewno nie! Autora "Kariery Artura Ui" określa się już wprawdzie jako "klasyka" - niemniej epicki teatr jego nadal pozostał atrakcyjny i niezmiennie aktualny dzięki swoim treściom, tendencjom i tej gorącej pasji z jaką atakuje on kapitalizm i imperializm, których pochodnymi są: niesprawiedliwość społeczna, nędza i wojna.

"Matka Courage i jej dzieci" to sztuka ostrzegająca przed wojną i potępiająca ją. Że jednak Brecht wygłasza nieustannie pewne prawdy, w obawie, ażeby swoją monotonnością nie znużyły one widzów, lubi demonstrować je w otoczce całkiem odmiennego, często egzotycznego sztafażu. Tak więc fabułę "Dobrego człowieka z Seczuanu" umiejscowił w dalekich Chinach, natomiast akcji "Matki Courage" każe toczyć się w czasie wojny 30-letniej w Niemczech: z tym, że podteksty i tendencje jej są niezwykle współczesne.

Nie wprowadza tu Brecht efektownych scen batalistycznych, bohaterskich generałów, którzy zdobyli sławę, walcząc do ostatniej kropli krwi swego... ostatniego żołnierza. Ten wstrząsający, okrutny w swojej prawdzie moralitet opowiada o losie przeciętnej jednostki wplątanej bezwolnie w niemiłosierne tryby maszyny wojennej, która ją niszczy. Markietanka Matka Courage - co pogłębia jeszcze plebejski nurt sztuki - nie ma heroicznej wielkości Joanny D'Arc, ani romantyzmu naszej Emilii Plater: jest małym człowiekiem, jednym z tych, których najbardziej krzywdzi wojna. Nie stworzono jej do wielkich czynów. Gdyby w czasie ostatniej wojny mieszkała w Warszawie, nie walczyłaby chyba na barykadach, ale handlowała boczkiem, kaszanką i słoniną. Ojczyzną jej jest wóz kramarski, na którym - w otoczeniu dzieci - wozi swój towar, swoje nadzieje i swoje szczęście. Dzieci giną kolejno w czasie zawieruchy wojennej, towary wyczerpują się, kończą się wielkie nadzieje starej kobiety. Wstrząsający jest też finał, kiedy zupełnie już osamotniona, sama zaprzęga się do pustego wozu, ażeby kontynuować dalszą drogę prowadzącą do nikąd.

Kim jest Matka Courage? Kapelan nazwał ją w pewnej chwili "hieną wojenną" - jest to jednak może określenie zbyt ostre. Istotnie żyje ona z wojny, czerpie z niej zyski, chce się dzięki niej dorobić, tymczasem staje się ofiarą. A właśnie jednym z głównych założeń sztuki jest wykazanie,

że na wojnie nie bogacą się ani ludzie, ani narody...

Jest tu zresztą wiele innych znaczących scen. Na przykład ta, kiedy niemowa - Katarzyna (bodaj jedyna istotnie pozytywna postać!) biciem w bęben alarmuje ludność miasta Halle, że wróg nadchodzi. A taki werbel ostrzegawczy rozbrzmiewać powinien zawsze i wszędzie, kiedy zagrożony jest pokój: I to jest jeszcze jeden sens tej napisanej w latach 1938/39 sztuki, która dziś, przy zmienionej sytuacji politycznej, nie straciła nic ze twej aktualności...

Teatr Powszechny nie zrobił teraz konkurencji Teatrowi Wielkiemu, wystawiając w zupełnie innej wersji "Opowieści Hoffmanna". To znaczy, że reżyser Jerzy Hoffmann nie fantazjował tu dowolnie na tematy brechtowskie, ale pokazał nam istotnie teatr Brechta z jego charakterystycznymi rekwizytami, chwytami inscenizacyjnymi, łącznie z songami (nie podawanymi zresztą bezbłędnie). W sumie oglądamy naprawdę ciekawe widowisko, którego pewne chropowatości z pewnością wygładzi czas.

"Muter Courage" to sztuka o wielu problemach, z jedną zasadniczą rolą. Niektórzy z nas mieli możność zobaczyć w niej słynną Helenę Weigel, Idę Kamińską, Irenę Eichlerównę, przy czym każda z nich, stosownie do swych warunków, budowała i tę postać odmiennie. Inaczej też ujęła ją w Teatrze Powszechnym Jadwiga Andrzejewska.

Jej Matka Courage jest przecie wszystkim niezwykle autentyczna w swojej ludowości - postaci raczej drobnej, przy której tym bardziej zadziwia jej wola przetrwania. Kojarząc tragizm i rubaszny chwilami humor demonstruje, że w życiu jej istnieją dwie miłości: handel i dzieci, a może raczej, wbrew pozorom - dzieci i handel. Jest rezolutna, pyskata i czupurna, po chłopsku skąpa i chciwa, często nieledwie cyniczna w swoich kramarskich spekulacjach. Ale pod warstwą tego kupieckiego wyrachowania i zachłanności stuka serce człowieka. I właśnie te sceny, kiedy dochodziło ono do głosu, rozgrywała Jadwiga Andrzejewska najpiękniej, najbardziej wzruszająco.

Pokaz świetnego warsztatu aktorskiego, znakomita kreacja, serdecznie oklaskiwana przez widzów.

Trudno wyliczyć wszystkich bohaterów tego spektaklu. Wymieńmy więc tylko najważniejszych: Katarzynę zagrała Hanna Molenda (udany debiut aktorski!) Ailifa - Bogdan Wiśniewski, Schweizerkasa - Michał Szewczyk, werbownika - Aleksander Fogiel, wachmistrza - Marian Wojtczak, kucharza - Włodzimierz Saar, kapelana - Mirosław Szonert, człowieka z bębnem - Czesław Przybyła i inni. Starali się oni nawiązać styl swojej gry do specyfiki teatru brechtowskiego. Może jednak odbiegła od niej, niewłaściwie moim zdaniem obsadzona w roli Yvette Pottier, Wiesława Grochowska - zbyt uwspółcześniony wamp ze zgoła innego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji