Artykuły

Aktor z niespokojną duszą

- Widz wymaga prostoty i prawdy. Nie można go oszukać. Nie można sobie roli "pyknąć" i zlekceważyć. Z widzem trzeba rozmawiać. Nawet jeśli rola jest najmniejsza - mówi JERZY PAL, aktor Teatru im. Solskiego, animator Tarnowsich Obywateli Kultury.

Małgorzata Budzik: Aktorem Pan bywa, czy raczej nim jest?

Jerzy Pal: Aktorem się bywa. To co robię, traktuję jako zawód i pasję. To magia, praca na emocjach, ale staram się wyważać proporcje, by nie zwariować. I dlatego nie przenoszę emocji z pracy do domu, i dlatego nie gram w życiu. Celebryci grają, kiedy mówią, że żyją aktorstwem przez cały dzień. Pokazują to potem w różnych pisemkach. Pławią się

w skandalach, bywają na bankietach (ja nie bywam), pokazują zdjęcia dzieci - "gwiazdorzą". W środowisku aktorskim znane jest powiedzenie z lat 60. XX wieku. Przed wojną aktorki marzyły, żeby zostać gwiazdami. Teraz wszystkie gwiazdy marzą, żeby zostać aktorkami. Stąd liczne dowcipy w naszej branży, na przykład o śmierci w kartonach, czy o przejściu

z tvp2 do cartoon network. Byle się mówiło... Ja się nie nadymam. Kończy się spektakl, to staram się wygasić emocje. Ściągam kostium, zamykam garderobę i idę do domu. Pozostaję sobą, Jerzym Palem. Ale nie do końca. Aktorem się bywa na scenie. Wrażliwym twórcą jest się cały czas. I to podskórnie pulsuje, ale we mnie. Staram się nie epatować tym na ulicy.

Zdradzi mi Pan receptę na swój aktorski sukces?

- Szacunek do miejsca pracy, ludzi z którymi się pracuje i do widza. To wszystko wymaga poświęceń: w życiu osobistym też. Tydzień przed premierą nie ma życia. Aktor myśli tylko

o roli, pracuje nad nią intensywnie całym sobą. Myśli, żeby coś poprawić. Rola kiełkuje

w aucie, na ulicy. Ludzie czasem dziwnie się patrzą. Widziałem kiedyś, jak Jan Peszek mruczał rolę pod nosem. Pamiętam, że sam gadał do siebie, jadąc tramwajem. Premiera to nie koniec tej pracy. Świadomy aktor dalej poszukuje, szuka lepszych form wyrażenia się

w spektaklu. Oczywiście w ramach ustawionego zadania aktorskiego, by nie zburzyć kolegom i reżyserowi postawionego przedstawienia.

A więc Jerzy Pal schodzi ze sceny i nie ma mowy o żadnych rolach w przedstawieniu dnia codziennego?

- W życiu codziennym nie gram. Teatr, film, czy serial to magia, która przede wszystkim działa na emocje. Szczególnie zaś wzbudza namiętność u widza, zwłaszcza kobiecego. Wychodzi się zatem naprzeciw tym potrzebom. To jest poparte badaniami, rankingami i poziomem oglądalności. Jeśli postać grana przez aktora w TV przenoszona jest do życia realnego, to najczęściej czynią to sami widzowie. Na szczęście, nikt jeszcze nie zadzwonił na policję, widząc mnie na ulicy. Chociaż w serialu "Przeznaczenie" zagrałem seryjnego mordercę. Wielu kolegom zdarzały się takie sytuacje. Jako aktor jestem gościem w domach wielu ludzi, kiedy odpoczywają. Przyzwyczają się do mojej postaci, odnoszą do niej określone emocje. Stąd owe późniejsze przeniesienia. Na co dzień nie gram. Zdarza mi się tylko wtedy, kiedy śpiewam ballady - przy ognisku, grillu, z przyjaciółmi. Wykorzystuję też swoje umiejętności komediowe w spektaklach kabaretowych w Jamie Michalika, gdzie też okazjonalnie występuję. Kiedyś pisywałem piosenki, najwięcej to chyba o miłości. Potem bardzo chętnie przyznawało się do nich kilka osób.

Zatem szekspirowskie porównanie życia do teatru, a człowieka do aktora jest banałem?

- Szekspir jest ponadczasowy, pomimo wszelkich sporów i dyskusji. Banał wkrada się tam, gdzie spłycamy, udajemy prawdę. Prawdziwe wartości weryfikuje życie. Sztuka i literatura, które poruszają autentyczne problemy same się obronią. Szekspir to klasyka.

Wobec tego kim jest aktor?

- Ujmę to następująco: aktorzy generalnie dzielą się na dwie grupy. Jedną z nich tworzą perfekcyjni warsztatowo, "techniczni" aktorzy, drugą zaś przetwarzający swoją rolę emocjami "przeżywający". Jedni grają sposobem, a drudzy swoją wrażliwością. Ale jak w życiu, są też

i tacy, i tacy. Dla mnie przetrawienie roli przez siebie, to podstawa sztuki aktorskiej. Warsztat pomaga w wyrażeniu tego na scenie.

Skąd zatem poczucie, że można zrobić coś inaczej, lepiej?

- Uważam się za pracoholika. Nie kończę przedstawienia premierą. Nawet w trakcie eksploatacji spektaklu w sezonie nadal pracuję nad tekstem. To jest świadome aktorstwo. Trzeba żywo reagować na zachowanie widza. Nie ma jednakowego przedstawienia, nawet gdy gramy je po 40-70 razy, bo nie ma takiej samej widowni (która na każdym spektaklu jest sumą nastrojów, jakie mają w danym dniu wszyscy siedzący na nim widzowie). I na to trzeba być wrażliwym. Widz wymaga prostoty i prawdy. Nie można go oszukać. Nie można sobie roli "pyknąć" i zlekceważyć. Z widzem trzeba rozmawiać. Nawet jeśli rola jest najmniejsza.

Konieczne jest to nieustające - niczym praca Syzyfa - samodoskonalenie?

- To rozszerza rolę i wprowadza dialog. Zawsze da się coś udoskonalić. Podpowiada też sama widownia. Za każdym razem jest inaczej, co widać po reakcjach. To mnie uczy, że nie mogę się na nic nastawiać. Cały czas próbuję się z rolą.

Wróćmy jeszcze do Szekspira. Zastanawia mnie bowiem, jakie potrzeby stały za pomysłem obsadzenia Pana w roli Hekate w tarnowskiej realizacji "Makbeta"?

- O to trzeba zapytać reżysera. Ja tylko podporządkowałem się decyzji i przyjąłem to "zadanie". Wiem, że już na mieście mówi się o tym. Na Facebook'u powstała strona "Makbet w Solskim". Dobrze napisana plotka o sztuce sprawia, że ludzie przychodzą sprawdzić, jak to jest w rzeczywistości, czy aktor da radę.

Kim jest Hekate w wykonaniu Jerzego Pala?

-

Mówimy na razie o planach (wszystko zweryfikuje grudniowa premiera): trzecią płcią, raz kobietą rozhisteryzowaną, kiedy indziej rajfurem, szatanem. To postać świadomie przerysowana.

Czy mężczyzna w sukience może być autentyczny?

- Walczę o siebie. Jestem heteroseksualny, a mam występować jako postać wielopłciowa. Kobiecy strój, torebka, peruka Choć monolog podzielony został na głosy kobiecy oraz męski, to jednak założenie damskich szpilek stanowi duże wyzwanie dla faceta.

Jest jeszcze druga kreacja w spektaklu przygotowana przez Pana

- Tak. Występuję w roli odźwiernego. Jestem zmęczony nocną libacją, skacowany. W jego monologu jednak pojawiają się bardzo mądre rzeczy.

Jakimi mądrościami zatem raczy widza szekspirowski portier?

- Bohater zauważa między innymi, że w miarę picia ochota na seks rośnie, tylko spada efekt wykonania

Ach tak! Ale w sumie to są tylko role epizodyczne

- ale ważne dla przedstawienia.

Gra Pan jeszcze w bajce. Przedstawienia dla młodego widza cieszą się popularnością?

- Bajka "Powrót Krasnoludków" to mój pomysł dla dzieci, ponieważ jest takie zapotrzebowanie. Po co sprowadzać spektakle dla malutkich widzów z innych miast? Sztukę napisała moja koleżanka z Krakowa Zina Zagner. Pracowała w Tarnowskim Teatrze za dyrektora Smożewskiego. Zina wymyśliła także scenografię do przedstawienia.

Lubi Pan dzieci?

- Tak. Bardzo. Lubię każdego widza. Bez niego bowiem nie ma teatru. To zderzenie dwóch żywiołów. Zderzenie aktor - widz to istota teatru.

Czy zatem istnieje różnica między widownią dziecięcą i dorosłą?

- Jeżeli aktor jest świadomy swojej pracy oraz warsztatu, to różnicy nie ma. Jednak bardziej wymagający jest widz dziecięcy. Dziecko wstanie i powie: "Jak nie ma się w teatrze krasnoludków, to się nie gra!". Nie da się oszukać! To jest właśnie magia teatru. Żeby

w teatrze pojawiły się krasnoludki, to dużą rolę zagra dekoracja. W tarnowskim przedstawieniu będzie wszystko większe: stół, telefon...

Ostatnio wiele złego mówi się o tarnowskim teatrze

- W tetrze jest dobra atmosfera. Zespół jest zgrany. Mamy oddanego teatrowi naczelnego i od niedawna kompetentnego dyrektora artystycznego. Czekamy, co będzie dalej. Przede wszystkim jednak aktorów interesuje praca. Bez niej bowiem nie będzie efektów.

Czego zatem tak naprawdę chcą aktorzy Solskiego?

- My chcemy grać. Chociaż podobno aktor jest niezadowolony dwa razy: kiedy nie gra, albo gra za dużo!

Wasze marzenia?

- Marzeniem aktora jest zrobić coś samodzielnie. Znaleźć taką rolę, by móc zmierzyć się z nią samemu. Mnie się udało w "Koledze Mela Gibsona" Tomasza Jachimka.

We własnym prywatnym tetrze byłoby chyba dużo prościej realizować swoje potrzeby?

- Jestem tradycjonalistą. Dla mnie teatr to rampa, kulisy i współpraca wszystkich zespołów, których praca składa się na efekt: "przedstawienie" - obsługi technicznej, administracji, zespołu artystycznego. Dlatego nie myślałem o własnej scenie. Raczej spełniam się

w animowaniu imprez plenerowych. Osobiście marzy mi się reaktywacja salonu literackiego.

Tyle dobrego! Przydałyby się zapewne jeszcze do tego tylko same pozytywne recenzje?

- Każdy aktor o tym marzy! Ale cóż... Ważne, by pisano o nas merytorycznie.

Z teatru można czerpać jakieś profity?

- Kultura może być dochodowa, przemysły kultury znacznie zwiększają PKB, ale trzeba dotować mniejsze przedsięwzięcia. Podstawą jest tutaj myślenie w sensie globalnym. Czy Kultura i Dziedzictwo Narodowe ma być pod opieką państwa, czy nie. Medialne przemysły kultury (film, telewizja, wydawnictwa) zarabiają dużo pieniędzy, zatem może zyskać na tym także i teatr. Zyski można podzielić na niszowe rzeczy oraz regionalne przedsięwzięcia. Jeśli się mądrze pomyśli - przyniesie to sukces, połączony z promocją regionu.

Z Pana inicjatywy powstała grupa i strona Tarnowskich Obywateli Kultury. Jakie cele przyświecają temu przedsięwzięciu?

- Z zawodu jestem aktorem, ale również teatrologiem i menedżerem kultury. Byłem radnym

w dzielnicy XI w Krakowie, działam w strukturach Związku Artystów Scen Polskich. Jakże nie miałbym włączyć się w działania dotyczące kultury w miejscu mojej obecnej pracy?! Byłem czynnym uczestnikiem Kongresu Kultury Polskiej odbywającego się kilka lat temu

w Krakowie, później zostałem jednym z sygnatariuszy Ruchu Obywatele Kultury, stąd na portalu społecznościowym Facebook Tarnowscy Obywatele Kultury. Planowane działania chcemy przenieść do rzeczywistości realnej. Chodzi nam o sprofilowanie grup oraz środowisk twórczych w Tarnowie. Chcemy, by wypowiedzieli się o swoich potrzebach. Później chcielibyśmy wspólnie z władzami miasta porozmawiać o potrzebach kultury w Tarnowie. Zaczynamy od rozmów, które pociągną za sobą konkretne przedsięwzięcia. Nie

z czapki, jak to się mówi. W założeniu Ruchu jest mowa o powstaniu strategii kultury wypracowanej przez wydział kultury, twórców oraz odbiorców zdarzeń artystycznych

w regionie. Wcześniej takie pakty zawierano już w Bydgoszczy, Poznaniu i Łodzi, następnie w Tarnowie. Nie jesteśmy ruchem przeciw władzy samorządowej. Zresztą powstawanie regionalnych Ruchów Obywateli Kultury poparł Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

- Czy ktoś pomaga Panu w przedsięwzięciu?

Pierwszą osobą, która odpowiedziała na mój apel i najaktywniej włączyła się do Ruchu była Krysia Drozd. To z nią właśnie obecnie administruję naszymi stronami. Gdyby nie jej pomoc, niewiele bym sam zdziałał. Dzięki jej kontaktom i zaproszeniom mamy dzisiaj tak liczne grono Tarnowskich Obywateli Kultury.

Co zatem planują Kulturalni Obywatele w najbliższym czasie?

-- Chcemy usłyszeć od tarnowian, czego chcą, jakie mają problemy w swoich środowiskach (wiemy, że źle się dzieje z bibliotekami, są plany ich likwidacji i nie ma pieniędzy na nowości). Chcemy, aby mieszkańcy wypowiedzieli się, jaki model kultury chcą w swoim regionie. Każde miasto jest odrębne. Kultura powinna być dla mieszkańców, a nie dla administracji. To wstęp do rozmowy o pryncypiach na przyszłość. Zaznaczam, że działania nie są podejmowane wbrew urzędowi. To raczej próba zorganizowania i nazwania potrzeb określonej grupy użytkowników oraz odbiorców kultury. I dobre "sprzedanie" tego, co już mamy. Nie może być tak, że dwie duże i znaczące dla Tarnowa imprezy odbywają się w tym samym czasie (Talia i Festiwal Tańca).

Jeszcze dobrze nie zadomowił się Pan w Tarnowie, a już wzbudza emocje!

- Region tarnowski był mi bliski przez moją rodzinę: rodziców i dziadków. Jestem pierwszym pokoleniem krakowian. Zawsze śledziłem, co dzieje się w tym mieście. Szczególnie chodzi

o deski tarnowskiego teatru.

Trudno Panu usiedzieć w jednym miejscu?

- Nie lubię siedzieć i nudzić się. Żyję po to, by być z ludźmi. Chodź bywają takie dni, kiedy lubię też posiedzieć, wyłączyć telefon i pobyć samemu. To zależy od potrzeby chwili. Jak miałem więcej wolnego czasu, to zacząłem bawić się w politykę kulturalną w Krakowie na Woli Duchackiej.

Nasuwa mi się w związku z Pana szeroką działalnością pewne określenie. Człowiek społeczny - to brzmi dumnie?

- Piłsudski powiedział, że Polska jest jak obwarzanek i większość ważnych rzeczy dzieje się na jej obrzeżach. Każda kultura jest warta dostrzeżenia i dofinansowania. Kultura pobocza

w małych dzielnicach także. Musi tam być praca od podstaw. Jestem człowiekiem społecznym. Poza zawodem trzymają mnie inne pasje. I nie wszystko się kręci wokół pieniędzy. Niespokojna dusza artysty, którego nosi. Mam czas na to i chęci. Cieszy mnie to. Imprezy artystyczne, działania kulturalne. Większość z tego robię społecznie. W Jaworkach pełnię funkcję prezesa Stowarzyszenia na rzecz Promocji i Rozwoju Jaworek. Organizowałem kolejny V Pieniński Festiwal Kultur Górskich: Łemków, Rusnaków i Górali. Teraz przygotowuję V Spotkania Mendroli od Tischnera, które odbędą się na wiosnę 2012 roku. Lubię tak żyć.

Bycie znanym aktorem pomaga, czy raczej przeszkadza w działalności społecznej?

- Wtedy bardziej wykorzystuję umiejętności menadżerskie, niż aktorskie. Prowadzę imprezy, ale też organizuję fundusze. Staram się wykorzystywać argumenty, logikę, zdolności przekonywania. Staram się przekonać do pomysłu lub do siebie. Być może też działa tutaj zasada rozpoznawalności mojej osoby jako aktora.

A może to wiek zobowiązuje do czynów, zwłaszcza mężczyznę?

- Nie zgodziłbym się, że tylko wiek zobowiązuje do czynów. Czy miałem 20 lat, 30 lat, czy czterdzieści plus to nie ma znaczenia. Żyjemy tak krótko, że ciągle powinniśmy obcować

z ciekawymi ludźmi. Uczyć się, czerpać z ich osobowości. Chodzi o to, by coś po nas zostało, by się z ludźmi sobą podzielić. Jeżeli mamy dar, to nie możemy go zamykać w sobie, tylko dzielić się nim. Pamiętając przy tym, że jest się dobrym, ale są lepsi ode mnie. Ludzi trzeba zdążyć pokochać, zanim odejdą. I to dotyczy każdego wieku.

Zatem czuje się Pan szczęśliwy?

- Los mnie nie rozpieszcza, ale jakaś gwiazda nade mną czuwa zarówno w życiu zawodowym oraz w osobistym. Raczej się spełniam. Wchodzę w kilka ról: ojca, aktora, artysty, społecznika, menadżera, polityka. W marcu tego roku odszedł mój Ojciec, później zapaliło się w moim domku w Jaworkach, wszystko pokryła sadza. Nie mogłem tego bardzo długo doczyścić. Wyrzuciłem wszystko, meble, firanki. Doprowadzam powoli do porządku. Dom się nie spalił, bo ogień sam wygasł. Choć teraz 10-letnie drewno wygląda jakby miało ze 30 lat. I wtedy dostałem telefon z Tarnowa i zaproszenie do pracy nad spektaklem "Brat naszego Boga". Tata jednak czuwa nade mną.

Chata w górach, ogród - to dla Pana czas święty

- To moje nowe miejsce na ziemi - Jaworki koło Szczawnicy. Cieszy mnie możliwość wyjazdu. To swoista enklawa zarówno dla mnie, jak i dla moich przyjaciół i znajomych. Baza Jaworki - to mój dom. Górale miejscowi są zazwyczaj niechętni dla obcych, ale mnie akceptują, tak myślę. Jaworki to dobra kawa lub ciepła herbata. Pod oknem potok szemrzący, sarny i lasy. Chodzę w góry. Zawsze mnie ciągnęło na południe. Moi rodzice pochodzą z tych terenów: mama z Wietrzychowic, a tata z Siedliszowic. Ale nie jest ważne gdzie się mieszka, pracuje i żyje, istotne jest natomiast - dla kogo się to robi. Aktor powinien być tam, gdzie go chcą oglądać, gdzie go zapraszają. Aktor gra dla ludzi, jest dla ludzi.

Jak zatem godzi Pan potrzeby natury z kulturą?

- To jest zawód cygański. Wędruje się tam, gdzie cię chcą. To daje radość. Podobnie jak pozytywnie nastawieni ludzie. Odpoczywam w Jaworkach, ale też angażuję się

w stowarzyszenia góralskie. We Wigilię organizuję góralską pasterkę. Teraz nagrywamy płytę. Imprezy plenerowe na jaworzańskiej ziemi dają mi wiele radości i siły.

Rola życia?

- Przede mną! Choć rola Feliksa Rzepki vel Cyrano de Bergerac w monodramie Tomasza Jachimka nie jest przypadkowa. Zbiegła się akurat z 30-leciem moje pracy zawodowej. Zacząłem bowiem w "Szewcach" Witkacego w 1981 roku. Natomiast dyplom zrobiłem

razem z Danutą Stenką jako Julią. Romo był ważny dla mnie, ale zawsze chciałem zagrać Hamleta. (uśmiech) Potem wiele ról na polskich scenach i w Chicago, na polskiej scenie

w Wooden Gallery Jerzego Kenara. Po drodze jeszcze rola w "Spróbujmy jeszcze raz" Marey'a Schisgall'a w Łodzi i Krakowie. Te same role, ale z inną aktorką. Ludzie chodzili na Pala...

Na co dzień jednak aktor pozostaje bez swej roli?

- John Malkovich powiedział kiedyś, że: "Cudowna rzecz dotycząca teatru jest taka, że granie na scenie, kreowanie roli, samo w sobie jest terapią, po której nie potrzeba kolejnej". Tak, pozostaję na co dzień bez swej roli, bo życie to życie. Jestem normalnym człowiekiem. Zostawiam rolę w garderobie. Gaszę światło i wychodzę. Niespokojna dusza gna mnie do ludzi.

***

Jerzy Pal - aktor Tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, absolwent Szkoły Teatralnej przy Teatrze "Wybrzeże" w Gdańsku (1984) oraz Wydziału Wiedzy

o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie (1999); animator ruchu Tarnowscy Obywatele Kultury; pracował jako aktor w teatrach w Łodzi, Gdańsku, Kaliszu, Krakowie, Chicago; występował także w licznych serialach telewizyjnych; stworzył wiele ról klasycznych, współczesnych, komediowych oraz kabaretowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji