Artykuły

Wokół faustowskiego mitu

Po rocznej nieobecności odwiedził nas znów Wrocławski Teatr Pantomimy, kierowany przez Henryka Tomaszewskiego. W czasie swego poprzedniego pobytu znakomici mimowie podbili widownię niezapomnianym "Gilgameszem" i "Bagażami", tym razem przywieźli z sobą pozycję, która dopiero od niedawna znajduje się w repertuarze teatru, "Odejście Fausta", określone w programie spektaklu jako "wizja pantomimiczna". Określenie, zauważmy, o tyle znamienne, o ile raczej zbyteczne, ponieważ adaptacja utworu, jego "przekład" z jednego języka artystycznego na drugi nie zakłada przecież wiernego przeniesienia anegdoty pierwowzoru, lecz właśnie wizję, rozumianą jako nowe odczytanie znanego dzieła.

Mijałoby się tu z celem przypominanie fabuły "Fausta" Goethego, trzeba jednak sobie uprzytomnić, że akcja dramatu rozwija się w dwóch planach - realistycznym i fantastycznym, które w tradycyjnej interpretacji dzieła wzajemnie się dopełniają. Jak konstatuje w eseju o Goethem Tomasz Mann, nie jest to utwór zakończony w dramatycznym sensie, nic więc dziwnego - dodajmy - jeśli nie jest, wbrew intencjom i mniemaniu autora, utworem harmonijnym.

Otóż Tomaszewski właśnie przeciwstawia sobie te dwie warstwy dzieła w sposób wręcz drastyczny, pokazuje jakby dwa o niejednakowej wartości utwory, tak nierównego lotu, jak gdyby wyszły nie spod jednego pióra, z których jeden - ten spopularyzowany przez operę Gounoda - opowiada melodramatyczną historię, naiwnej mieszczki oszołomionej podarkami i uwiedzionej przez możnego pana. Oto jak genialny Goethe skrępowany był sentymentalną konwencją literackiej epoki! Ale jest i plan drugi - filozoficzny i prawdzie poetycki, rozsadzający w sposób prekursorski dotychczasowe ciasne konwencje. W tej warstwie dzieła zawiera się głęboka ludzka problematyka o ponadczasowym znaczeniu.

Obie wzajemnie skłócone sprawy przedstawia mimodram Tomaszewskiego zupełnie odrębną stylistyką artystyczną. Od "Tragedii Małgorzaty" dochodzi do głosu wyraźny dystans parodystyczny, który już do końca odzywa się przy transpozycji realistycznego wątku. Jest to parodia posługująca się konwencją dziewiętnastowiecznej opery, a co ciekawe, bardzo przydatna do tego celu okazuje się muzyka Berlioza z "Potępienia Fausta", stworzona przez kompozytora w intencji najzupełniej serio. Tam jednak, gdzie Tomaszewski przywołuje w sukurs Berlioza w sprawach serio, ten skądinąd godny uwagi kompozytor nie okazuje się godnym partnerem poety z Weimaru.

Pełne lekkości i dowcipu sceny parodystyczne są wielkim sukcesem aktorskim zespołu i sprawdzianem jego muzykalności. Zabłysnęła zwłaszcza Ewa Czekalska (Małgorzata) i Rajmund Klechot (Arlekin).

A jak odczytał Tomaszewski dramat niespełnionych pragnień człowieka, który za wszelką ceną pragnie zaznać wszystkich darów odzyskanej młodości? Doktor Faustus nie wart jest nadprzyrodzonej mocy, którą posiadł, nie budzą naszego współczucia jego upokorzenia i klęski. Całe szczęście, że nie zdołał wyczarować z alchemicznej retorty homunkulusa - na swój obraz i podobieństwo. Nie żylibyśmy lepiej i mądrzej, gdyby nam dane było powtarzać jeszcze raz... Faust (Paweł Rouba) był przejmująco bezwolnym narzędziem podszeptów swej natury, igraszką w ręku cynicznego obserwatora ludzkiej małości - Mefista (Janusz Pieczuro).

Sceny fantastyczne urzekały bogactwem wizji Tomaszewskiego jako scenarzysty. Wydaje się, że w "Karnawale" i późniejszych scenach udało się przywołać do życia świat wyobraźni Goethego, jego pogański, hellenistyczny ideał piękna, który współistniał w nim z wrażliwością na uroki mrocznej aury niemieckiego średniowiecza.

Tych reminiscencji, tych odwołań się do różnych warstw i wątków kulturowych jest w "Odejściu Fausta" nieprzebrane bogactwo, w czym jednak kryje się niebezpieczeństwo zbytniej niejednoznaczności i pokusa nazbyt dowolnej interpretacji. Szafując tak szczodrą ręką twórca tego niezwykle ambitnego mimodramu ryzykował chyba więcej niż na to zezwalają surowe prawidła sztuki. Bo czy do zburzenia faustowskiego mitu nie byli zbyt już "łopatologiczni" współcześni młodzi burzyciele z łopatami na ramieniu?

Pięknym zwieńczeniem całości była scena narodzin homunkulusa, który niby pisklę wykluwa się ze skorupy i stawia pełne nadziei kroki po opuszczeniu swej kołyski. To triumf wiecznej siły witalnej, tkwiącej w przyrodzie, to jakby aluzja do słów Goethego: "Złote drzewo życia wiecznie jest zielone".

Ale czy to pociecha dla człowieka - takie anonimowe odradzanie się w przyrodzie? Ani mimodram Tomaszewskiego, ani jego literacki pierwowzór nie brzmią dziś optymistycznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji