Artykuły

Łódź? Jak obuchem w głowę

- Aby z kranu leciała ciepła woda, trzeba było włączyć gazowy bojler. Należało w niewielki otwór włożyć zapaloną świeczkę, przekręcić pokrętło i szybko schować się pod wannę. Wtedy następował zapłon, wybuch, a metalowa płyta wylatywała w powietrze. I można było się umyć - aktor SŁAWOMIR SULEJ wspomina ulubione miejsca w Łodzi.

Do Łodzi przyjechałem pod koniec lat siedemdziesiątych. Ówczesny dyrektor Teatru Ziemi Łódzkiej, Tadeusz Pliszkiewicz, zaprosił nas, to znaczy mnie i moją koleżankę z teatru, do pracy w Łodzi - wspomina Sławomir Sulej. - Pracowałem wtedy w Teatrze imienia Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. Pomyśleliśmy: "Teatr Ziemi Łódzkiej - to brzmi obiecująco". Spakowaliśmy się i przyjechaliśmy. Z pociągu wysiedliśmy na dworcu Łódź Fabryczna, złapaliśmy taksówkę i mówimy: "Wieź nas pan do teatru na ulicy Kopernika". I zawiózł nas. Prosto pod Teatr Pinokio. Powiedział, że na tej ulicy innego teatru nie ma i odjechał.

Pierwszy oddech w Łodzi

Teatr Ziemi Łódzkiej, przemianowany później na Teatr Studyjny '83 im. Juliana Tuwima, mieścił się tam, gdzie dziś Teatr Studyjny. Dopiero dzięki napotkanemu człowiekowi aktorom udało się do niego trafić. Jak opowiada Sulej, pierwsze wrażenie, jakie sprawił budynek Teatru Ziemi Łódzkiej - budynek był wtedy parterowy, wchodziło się do niego przez obskurne drzwi - nie należało do najkorzystniejszych.

- Na dziedzińcu powitał nas będący w nienajlepszym stanie duży fiat w kolorze yellow bahama - wspomina Sulej. - Poszliśmy do gabinetu dyrektora, który właśnie był w trakcie jakiegoś spotkania. Zaproponowano nam, byśmy zaczekali w bufecie, napili się herbaty. Bufet był wtedy podły. Usiedliśmy przy jednym z czterech stolików, a herbaty się nie napiliśmy, bo okienko było zamknięte. Dookoła na ścianach wisiały plakaty BHP o tym, że jak wejdziemy na drabinę, to z niej spadniemy, a jak zrobimy coś innego, to utnie nam nogę albo urwie rękę.

"Wiekowy" stół i eksplozje w łazience

Na polecenie dyrektora Pliszkiewicza, Sławomir Sulej zakwaterowany został w Domu Aktora, który mieścił się wówczas w kamienicy na ulicy Roosevelta. Hilton to nie był. To nawet nie był Hotel Centrum.

- Dostałem pokój, ale kuchnia i łazienka były już wspólne. A mieszkało tam pięć rodzin - opowiada Sulej. - Pod stołem był skład butelek nie ruszany chyba od 1957 roku. Nie usuwano ich, tylko dokładało się nowe. Jako, że w Domu Aktora mieszkały też małżeństwa, gdy kobiety oglądały wspólnie telewizję, a mężczyźni mieli ochotę czegoś się napić, należało umieścić w stosie pod stołem jedną pełną butelkę i zagwizdać określoną melodię. Wtedy wchodziło się do kuchni i spod stołu wyciągało tę pełną butelkę, smakowało i odstawiało. W łazience też było wesoło. Aby z kranu leciała ciepła woda, trzeba było włączyć gazowy bojler. Należało w niewielki otwór włożyć zapaloną świeczkę, przekręcić pokrętło i szybko schować się pod wannę. Wtedy następował zapłon, wybuch, a metalowa płyta wylatywała w powietrze. I można było się umyć. Urodziłem się we Wrocławiu i byłem przyzwyczajony do trochę innego porządku w mieście, innego poziomu życia. Gdy przyjechałem do Łodzi i zobaczyłem jak wygląda to miasto, to było jakby mi ktoś przyłożył obuchem w łeb.

Wino, kobiety i... prysznicowy wąż

- Z Teatrem imienia Juliana Tuwima wiąże się wiele niezwykłych zdarzeń i sporo wspomnień, ale jedno jest wyjątkowe. Było to w czasie, gdy grałem pierwszy w swym życiu monodram, to była "Pierś czyli Przypadek..." na podstawie Philipa Rotha - opowiada aktor. - Spotkał się on z ciepłym przyjęciem publiczności. Do tego stopnia, że gdy razu pewnego po spektaklu wychodziłem z teatru, zobaczyłem, że przedbudynkiem, obok czarnego "garbusa", stoją cztery dziewczyny, przypatrują się mi i pokazują sobie palcami. Wsiadłem do mojego fiata i przejeżdżając obok nich powiedziałem: "Jedźcie za mną dziewczyny". I one pojechały! Dojechaliśmy tak do domu na Roosevelta i wtedy mnie olśniło: przecież nawet nie przyjrzałem się czy są ładne czy nie. Na szczęście były. Siedzieliśmy więc u mnie w pokoju, piliśmy wino, które z baniaku ubywało szybko, aż pozostała tylko jakaś resztka na dnie. Wszyscy byliśmy tym zafrapowani i zaczęliśmy zastanawiać się, co tu poradzić. Przecież przechylenie go spowodowałoby zmącenie płynu. Aż tu jedna z owych dziewczyn, Basia, biegnie do łazienki, wraca z wężem prysznicowym, który umieszcza w baniaku. Tak wypuściliśmy resztę płynu. Pomysłem wtedy: "Taka kobieta! Gdzie znajdę lepszą!". Następnego dnia zadzwoniłem do jej rodziców i zapytałem czy Basia ma narzeczonego, bo jeśli nie, to ja nim będę. I byłem. A potem pobraliśmy się.

Cztery gatunki piwa, a nawet pięć

Kolejnym miejscem na trasie naszego spaceru jest pub Biblioteka na rogu al. Kościuszki i ul. Struga. W latach 80. działała tu pijalnia piwa Pod Kuflem.

- Co ciekawe, w przeciwieństwie do innych tego typu lokali, a była to pierwszorzędna "mordownia", dysponowano aż czterema rodzajami piwa. Był porter, jasne, jasne pełne i czwarte, którego nikt nie pamięta - wspomina aktor. - Po spożyciu piwa kufle odstawiało się na blat baru, skąd zabierała je pewna pani i myła w zlewie pełnym wody. Myła! Po prostu je zanurzała, wyjmowała, strząsała wodę i odstawiała do wysuszenia. Po pewnym czasie takiego mycia w zlewie pojawiał się piąty gatunek piwa, bo przecież było tam więcej piwa niż wody, i klienci ustawiali się po kolejne piwo przyciskając kufle do piersi - wspomina Sławomir Sulej.

Nieopodal znajduje się jeszcze jedno szczególne dla aktora miejsce. Kiedyś była tu brama, dziś jest to wjazd na płatny parking.

- To może zabrzmieć dziwnie, ale wiele miłych wspomnień wiąże się z łódzkimi bramami, zwłaszcza tymi przy alei Kościuszki i ulicy Zachodniej - przyznaje Sławomir Sulej. - Mam takiego przyjaciela, Greka, który jeszcze podczas mojej pracy w teatrze w Legnicy był tam technicznym. Pamiętam jak w latach osiemdziesiątych pojechał do Grecji, bo mu się trochę tęskniło, pobył i szybko wrócił, bo uznał, że nie może mieszkać w kraju, gdzie nie ma jesieni. Więc z tym przyjacielem moim, który jest poetą, maluje też akwarele, często w Łodzi spotykaliśmy się i zwiedziliśmy łódzkie bramy. Lubił ich klimat, lubił w nich siadać, więc siadaliśmy i od serca rozmawialiśmy. Jest to jedyny mężczyzna, do którego cały czas pisuję listy.

Miłe wspomnienia wiążą się z Teatrem Studyjnym

Teatr Ziemi Łódzkiej Założony w 1953 roku przy ul. Kopernika 8 w Łodzi. Przemianowany w 1983 roku na Teatr Studyjny '83 im. Juliana Tuwima, uchodził za teatr w dużej mierze awangardowy. Choć był niezależny od PWSFTviT w Łodzi, zobowiązany był do grania spektakli dyplomowych. Reżyserowali tu Adam Hanuszkiewicz, Kazimierz Dejmek, Maciej Prus. Później teatr zmienił nazwę na Studyjny, a dziś jest przede wszystkim teatrem

Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej.

Pub Biblioteka Położony w piwnicy narożnej kamienicy. Dziś przebudowany i poszerzony o kilka pomieszeń, wcześniej mieściła się tu pijalnia Pod Kuflem, winiarnia i lokal o nazwie Mokambo. Ulica Roosevelta Położona w Śródmieściu, między Piotrkowską a Sienkiewicza. W XIX wieku nosiła nazwę Ewangelicka, później Bronisława Pierackiego.

Mało kto wie, ale znany z ról w filmach "Kiler" czy "Psy 2. Ostatnia krew" Sławomir Sulej jest absolwentem Wydział Lalarskiego PWST we Wrocławiu. Zawsze ciągnęło go jednak do gry czysto aktorskiej.

- Z lalkami niewiele grałem, ale co ciekawe, do "Pinokia", przed którym podczas mojego pierwszego dnia w Łodzi wysadził nas taksówkarz, jeszcze wróciłem. Wieloletni dyrektor tej sceny, Waldemar Wilhelm, poprosił mnie o swego rodzaju zastępstwo. Grałem w jednym spektaklu role wilka, karczmarza, mnicha, ptaka. To jest katorżnicza praca. Po tym jednym spektaklu nogi miałem jak banie, ręce jak banie, więc powiedziałem sobie, że choćbym miał przymierać głodem, to dziękuję, ale grał nie będę.

Sulej wyjeżdżał z Łodzi i do Łodzi wracał wielokrotnie. W latach 80. grał w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie i Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu, by w roku 1987 powrócić do łódzkiego Teatru Nowego. Potem znów został aktorem Teatru Studyjnego '83 w Łodzi, gdzie grał przez lat siedem, do roku 1997. Wtedy jeszcze raz trafił do zespołu aktorskiego "Nowego". I tak już zostało. Tu zagrał m.in. w słynnym i obsypanym nagrodami spektaklu "Brygada szlifierza Karhana". Dziś jego dyrektorem znów jest Zdzisław Jaskuła. Znów, bowiem wcześniej spotkali się w Teatrze Studyjnym. Ostatnio Sulej stworzył ciekawą kreację Slifta w "Świętej Joannie szlachtuzów" Benoita Brechta w reż. Jarosława Tumidajskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji