Artykuły

W Wigilię przyszłego wieku

Rozmyślania przy telewizorze

OSTATNIO ogłoszony komunikat GUS-u na temat ludności naszego kraju donosił, że jest nas aktualnie 32 miliony, ale że aż 14 milionów obywateli polskich urodziło się po wojnie. Cyfra oszałamiająca, choć przestaliśmy się już (bez zastrzeżeń) chwalić przyrostem naturalnym. Konsekwencje wyżu demograficznego frapują poważnie redaktorów i twórców wielu programów polskiej telewizji; zostały one zresztą omówione w sposób bardzo interesujący - i co jest ważne - wcale nie "specjalistyczny" (choć można było z tego programu i z tego tematu uczynić okropną piłę) - we wzbudzającym coraz większe zainteresowanie cyklu pod tytułem "Refleksje". Z tym jednakże zastrzeżeniem, że program ten nadawany jest zdecydowanie o zbyt późnej porze.

Były w ostatnich "Refleksjach" - dostatecznie już "oddziwnionych" i zajmujących się nareszcie problematyką jak najbardziej konkretną - zdjęcia zmuszające do zastanowienia. Mam przede wszystkim na myśli grupę młodzieży, stojącą przy schodach ruchomych przy placu Zamkowym i zabawiającą się zaczepianiem przechodniów. Frapujące były nie tylko same zdjęcia, frapujące były również zarejestrowane na taśmie wypowiedzi. Nie chodzi mi o samą treść tych wypowiedzi, ani tych zdjęć, chodzi mi o to, że pozowali - wyraźnie pozowali do zdjęć i zgrywali - wyraźnie zgrywali się w tych wypowiedziach ludzie przecież siedemnasto- czy osiemnastoletni, a więc doskonale świadomi swoich słów i swoich gestów.

I nie było tu mowy o żadnej ukrytej kamerze czy ukrytym mikrofonie, ale jest i będzie mowa o jawnym i zaczepnym cynizmie, którego nie można już zaszeregować do żadnej z kategorii chuligaństwa, tylko świadomej pozy i wyznania swoistej "wiary". Gdzieś tam na marginesie wspomniało się o milicjancie, który przychodzi, ostrzega i odchodzi i wszystko zaczyna się od nowa. Warszawskie ruchome schody, kiedyś nasza duma i atrakcja stały się atrakcją zupełnie innego rzędu. I gdyby je nawet poruszał silnik atomowy, i gdyby klienci latali na skrzydłach, nadal będzie się tu sypało "mięso" ze strony "sfrustrowanej" młodzieży.

jest rzeczą redaktor Miroszowej czy też innych realizatorów "Refleksji" dawanie gotowych recept czy projektów jakiegoś nowego kodeksu karnego. Niepokoją nuty pobłażliwości w zagajeniu, niepokoi stwierdzenie, że w gruncie rzeczy młodzież nie jest zła, tylko my jesteśmy źli, gdyż nie dostrzegamy dobrych cech u amatorów draki na placu Zamkowym.

Było jeszcze i wiele innych problemów w "Refleksjach", bo jest to program refleksyjny. Mówiło się na przykład na temat startu życiowego dzisiejszej młodzieży, czy jest ów start łatwiejszy, czy też trudniejszy, niż dawniej? Zdania były podzielone i podzielone być powinny. A mimo wszystko po zamknięciu telewizora odczuwało się nie tyle niedosyt, co raczej szewską pasję. Na winowajców, na chuliganów, na realizatorów programu nawet. Nie wiem: Może tak i słusznie? Może z premedytacją? Taka szewska pasja? Takie rozindyczenie? Takie dyskusje, jakie zawrzały, bo musiały zawrzeć w każdym utelewizyjnionym domu po owych "Refleksjach"? Obawiam się jednak, że "bohaterów" przy tych dyskusjach nie było: pili podówczas "Alpagę" na schodach na placu Zamkowym.

Na zakończenie "Refleksji" Janusz Kuczyński powiedział, że młodości nie można repetować. W sensie formalnym - na pewno nie. Ale czy musi się dopuścić do takiego stanu, aby trzeba było powtarzać klasę? Pisał kiedyś poeta, że nie chciałby na przyszłe życie pozostać w tej samej klasie. Młodości rzeczywiście nie da się powtórzyć.

PROGRAMOWY pesymizm? Nic podobnego. Pilny telewidz mógł po obejrzeniu równie interesującego programu "Dobry wieczór, jak minął dzień" dojść do zupełnie przeciwstawnych wniosków.

Przyznam się, że z niedowierzaniem przyjąłem wiadomość, iż bardzo dobry - nie tylko moim zdaniem - magazyn "Dobry wieczór, jak minął dzień" ma ulec dalszej "ekonomizacji". Różnie z tą "ekonomizacją" bywa; sens tego terminu jest w naszej nomenklaturze dosyć jednoznaczny; kojarzy się on z takim zawężeniem specyfiki, iż interesuje coraz to mniejsze grono telewidzów. "Dobry wieczór" do tej pory omijał szczęśliwie te rafy i potrafił dowieść, że nawet problematyka ekonomiczna jest bliska ciału i w gruncie rzeczy można pod ten termin podciągnąć sprawy wcale nie takie nudne, suche i specjalistyczne. Exemplum - ostatnie "Dobrego wieczoru" wydanie.

Była tu mowa na temat w tej chwili bardzo frapujący i będący nie tyle solą, co nawet pieprzem w oku naszych speców od pedagogiki, planowania i przemysłu. Temat zasadniczy, ale trochę "na rybkę": "Jak sobie wyobrażam życie w XXI wieku?". Dlaczego "na rybkę"? Bo w gruncie rzeczy chodziło o przeciwstawienie ogromnych osiągnięć technicznych i ogromnych perspektyw, otwierających się przed młodzieżą, która w pełni sił twórczych wejdzie w wiek dwudziesty pierwszy, a dzisiejszymi, drobnymi zazwyczaj, ale jakże dokuczliwymi i trudnymi do wytłumaczenia bolączkami dnia powszedniego, które stoją w jaskrawej sprzeczności z rewolucją techniczną drugiej połowy naszego stulecia.

Występowali w tym programie przedstawiciele młodzieży, jak i przedstawiciele wielu dziedzin wiedzy, którzy już w tej chwili pracują nad kształtowaniem przyszłego stulecia. Nie ma w tym określeniu żadnej przesady, bo na ów kształt składają się najbardziej - zdawałoby się - specyficzne badania naukowe, jak chociażby z dziedziny fizykochemii radiacyjnej, tworzyw sztucznych, które znajdują swoje zastosowanie w medycynie, wreszcie badania nad problemami na pozór ekonomicznymi, ale tyczącymi jak najbardziej psychiki i postawy moralnej człowieka przyszłości, który dzisiaj - być może - ma szesnaście czy osiemnaście lat, ale który w chwili rozpoczęcia wieku XXI będzie miał dopiero lat 49 lub 52. Wynika z tego jednak bezspornie, że kształt przyszłego stulecia musi być już w tej chwili przedmiotem nie tylko naszych zainteresowań, ale bardzo solidnych badań. Jak słusznie powiedział w cytowanym programie prof. Pajestka: "Planowania nie powinno przymierzać się do roku 1939, ale do roku 2000. Najlepszą formą planowania dnia dzisiejszego jest dyskusja nad przyszłym wiekiem". Nie wiem, czy zacytowałem wiernie słowa prelegenta, ale sądzę, że o to mu właśnie chodziło.

I właśnie tu następuje część najważniejsza: niespodziankę sprawiły bardzo nieraz dojrzałe, choć nie pozbawione romantyzmu przyszłości - i dobrze, że nie pozbawione tego romantyzmu - wypowiedzi nastolatków i nastolatek. Dużo w tym naiwności, sporo stereotypów i frazesów, ale jest jakaś wiara w zwycięstwo nie tylko techniki, ale przede wszystkim zwycięstwo humanizmu. A to już bardzo wiele.

W tym świetle coraz większe są nasze pretensje pod adresem magazynu młodzieżowego "Po szóstej", gdyż coraz bardziej ma się wrażenie, że jest to oddzielny i niezbyt plewiony ogródek, który należałoby poddać pielęgnacji fachowego ogrodnika, bez mentorstwa, ale też bez schlebiania najlżejszym gustom pewnej części naszej młodzieży.

NIEWIELE pozostało mi miejsca na wspomnienie o innych interesujących programach ubiegłego tygodnia. Był przecież teatr z "Królem Edypem" Sofoklesa, był Lengren ze swoim programem, było wielu innych.

Trudno zrozumieć, dlaczego właśnie z "Królem Edypem" Sofoklesa wybrała się nasza Telewizja na otwarcie nowego, teatralnego sezonu. W każdym razie przedstawieniu nadana została wysoka ranga artystyczna, reżyserował spektakl Jerzy Gruza, a główne role przypadły Gustawowi Holoubkowi i Irenie Eichlerównie. Był "Król Edyp" na pewno spektaklem teatralnym, staranniej wymodulowanym, ale nie zawsze dostosowanym do wymogowi telewizyjnych. Był po prostu miejscami zbyt nużący i telewidz czuł się zawiedziony, widząc, że jedyną innowacją spektaklu stały się właśnie współczesne stroje (nieraz zresztą na antyczną scenę wprowadzane).

"Król Edyp" jest na pewno dużym osiągnięciem Teatru TV, ale z serii osiągnięć bardzo tradycjonalnych. Był to bezspornie koncert gry aktorskiej, o którym wielu dyrektorów teatrów i autorów dramatów może jedynie marzyć.

Ale poza swego rodzaju premierą, otwierającą nowy sezon teatralny polskiej TV - brak miejsca na omówienie innych, tym bardziej, że ewenementów wśród nich nie było. Znacznie ważniejsze jest, że telewizja nasza unowocześnia się coraz bardziej, ogłaszając reklamowe rewelacje przy wtórze muzyki konkretnej, iż "margaryny nie trzeba szukać ze świeczką, dostaniesz ją w każdym sklepie", co nam trochę kojarzy margarynę ze świeczką, ale w każdym razie i to i to tłuszcz. I w każdym razie widać coraz wyraźniej, że wkraczamy - przynajmniej pod tym względem - zwolna w wiek dwudziesty pierwszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji