Artykuły

Awaria w planowaniu

Dwa tygodnie nie pisałem o programie telewizyjnym, wydawałoby się, że nazbiera się sporo zaległości, że wiele interesujących audycji oczekiwać będzie na odnotowanie. Nic podobnego. Znów zacięło się coś w telewizyjnej komórce planowania. Po obiecującym starcie w nowym sezonie i bogatych zapowiedziach ponownie odezwały się stare praktyki: szperania w archiwalnych szufladach. Wznowień oczywiście nie da się uniknąć, czasem są one nawet pożądane, jeśli przypominają programy wartościowe, ale nagromadzenie powtórzeń w krótkim okresie wystawia telewizji nie najlepsze świadectwo.

Konkretnie. Jeśli z okazji szczecińskiego Zjazdu Pisarzy Ziem Zachodnich i Północnych przypomniany został jeden z najciekawszych filmów z serii "Portrety", poświęcony życiu i twórczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, to wszystko w porządku, tym bardziej że obraz przygotowany starannie, przedstawiający w sposób wszechstronny literacką wielkość poety.

Trudniej jednak zrozumieć, dlaczego redakcja rozrywki prezentuje dzień po dniu stare montaże piosenkarskie. Najpierw Łódź odtwarza z taśm znane już ballady anglosaskie (w cyklu "Śpiewki stare, ale jare"), następnie Warszawa występuje z równie znaną składanką piosenek Domenico Modugno w opracowaniu Kydryńskiego. Dodam ponadto, że równocześnie poczęstowano nas kilkoma filmami nie tak znów wiekopomnymi.

Najkorzystniej pokazał się teatr telewizyjny dając trzy nowe premiery. Najwcześniejsza - to "Król Edyp" Sofoklesa w nowej inscenizacji i reżyserii Jerzego Gruzy. Dramat antyczny we współczesnym kostiumie, w codziennych garniturach i sukniach. Nic odkrywczego - powie niejeden. Istotnie, nie pierwszy to raz utwór literatury starogreckiej czy też w ogóle literatury klasycznej, w szerokim rozumieniu tego określenia, przedstawiany jest publiczności. W oderwaniu od środowiskowej plastyki scenicznej. Im więcej treści uniwersalnych, ogólnoludzkich zawiera dzieło artystyczne, tym śmielej możemy zaszczepiać je na obcy grunt, bez obaw przenosić w każdą epokę historyczną. Nie muszę podkreślać, że właśnie antyk podatny jest na podobne zabiegi, więc i tragiczna historia króla Edypa tłumaczy się jasno poza historią.

Interpretacje możemy podsuwać sobie różne. Edyp jako uosobienie odwiecznie doświadczanej egzystencji ludzkiej. Edyp jako ilustracja prawdy o bezskuteczności ucieczki przed losem (u Greków) i przed historią (u nas). Każdy widz swobodnie może wybierać w zależności od własnych doświadczeń i własnej chłonności artystycznej.

"Król Edyp" w realizacji telewizyjnej pozostał w pamięci dzięki znakomitym rolom Gustawa Holoubka, Ireny Eichlerówny, Tadeusza Białoszczyńskiego, Janusza Strachockiego i innych. Holoubek grał przed laty Edypa w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Rola przeszła już do historii, ale odważę się napisać, że Edyp telewizyjny przemówił z jeszcze większą siłą. Ekspresja zbliżeń pozwoliła nam śledzić, ile wewnętrznych zmagań ciężko doświadczonego człowieka przekazuje wybitny artysta.

Tydzień później telewidzowie mieli okazję po raz pierwszy zetknąć się z twórczością głośnego dziś na świecie belgiiskiego dramaturga Michela de Ghelderode, autora nadzwyczaj oryginalnego, stwarzającego w swoich sztukach własny świat naturalizmu pomieszanego z fantastyką, witalizmu z poezją. Świat de Ghelderode, wzorowany na obrazach Bruegela, odznacza się soczystością i niepowtarzalnym nastrojem. Dla teatru poszukującego stanowi atrakcyjną propozycję. Niestety, wybór "Klubu kłamców" nie był najszczęśliwszy. Ten drobiazg sceniczny ani nie dorównuje innym utworom de Ghelderode, ani nie pozwala w pełni zrozumieć, czym jest dramaturgia belgijskiego pisarza. Na domiar złego realizacja nie była najlepsza, widowisko chwilami nudziło, nie wszystkie pomysły tłumaczyły się dostatecznie.

W ogóle sądzę, że literatura de Ghelderode, wymagająca wielkiej sceny i pełnej rozmachu i fantazji pracy inscenizacyjnej, wspartej o dekorację, kolor, światło, ruch, traci na małym ekranie połowę wartości. Dawno nie popisał się niczym szczególnym Wrocław. Wiemy przecież, że tamtejsze studio wyróżniało się swego czasu niezłymi pomysłami estradowymi, muzycznymi i kabaretowymi. Okazuje się, że tradycje nie giną. Montaż operowy żartobliwie zatytułowany "Nie bądź okrutny, Otello" opierał się na bardzo zręcznym i zabawnym chwycie kompozycyjnym, stanowił coś w rodzaju satyrycznej gawędy o bohaterach popularnych oper i w ogóle o archaiczności pewnych schematów operowych. Gawędę ilustrowano, rzecz jasna, fragmentami widowisk najczęściej ariami i duetami. Autorzy obronną ręką wybrnęli z niebezpieczeństw grożących tradycyjnej składance operowej, traktując przedmiot audycji z ironią i żartem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji