Artykuły

Udręka i gwara podlaska na scenie

"Jaj u poli verboju rosła", monodram Joanny Stelmaszuk, gościnnie w Akademii Teatralnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Gdzieś na drugim piętrze, w ciągu paru chwil, mała sala Akademii Teatralnej zamienia się w wiejską chałupę. Ożywa ludowy świat, wraca wspomnienie matczynego grzechu. A wszystko za sprawą jednej aktorki, która potrafi wcielić się w prawie całą wieś.

Z gościnnych wnętrz macierzystej uczelni skorzystała Joanna Stelmaszuk, absolwentka tej uczelni, która pod opieką artystyczną prof. Bohdana Gluszczaka i dzięki stypendium artystycznemu prezydenta Białegostoku, przygotowała ciekawe przedsięwzięcie. Jej projekt pt. "Jaj u poli verboju rosła" to nie tylko interesujący artystycznie spektakl, ale też nietypowy rodzaj sztuki, wprowadzającej białoruską gwarę podlaską na profesjonalną scenę. Monodram powstał na podstawie opowiadania współczesnej pisarki ukraińskiej Oksany Zabużko - "Bajka o kalinowej fujarce", tekst na gwarę podlaską przetłumaczył Jan Maksymiuk. Specjaliści od tejże gwary (zawierającej wpływy języków ukraińskiego, białoruskiego, rosyjskiego, polskiego, i używanej przez ludność prawosławną, zamieszkującą Podlaskie), zapewne mieliby tu dużo do powiedzenia w kwestii językowej, ba, mogliby się nawet na pewne tematy sprzeczać, przeciętnego widza w sali teatralnej jednak interesuje zazwyczaj jedno: czy spektakl mimo barier językowych po prostu "odczuje". I tak na szczęście z projektem Stelmaszuk jest - przedstawienie zachowuje pionierski sznyt, może pretendować do swoistego rodzaju misji popularyzowania podlaskiej mowy, przede wszystkim jednak to po prostu porządny teatralny spektakl.

Joanna Stelmaszuk jest na scenie sama, a jednak czasem można odnieść wrażenie, jakby towarzyszył jej tam cały tłum - wiejskich plotkarek, tańczącej na wiejskiej zabawie młodzieży, ludzi zbierających się na wiejskie dożynki. Zaczyna się spokojnie - oto przy stole ciężko siada Masza, starsza kobieta. Zaczyna jeść jajka na twardo, nad czymś dumą za chwilę przerzuca kilimy w kufrze. Biją cerkiewne dzwony... i rytm spektaklu zmienia się na bardziej dynamiczny. Dźwięk na powrót przypomina dramatyczne wydarzenia sprzed lat, które doprowadziły do utraty dwóch córek, a szczególnie jednej, tej hołubionej. Maszę zaczynają dręczyć wspomnienia, nie może się od nich uwolnić, zaczyna snuć historię - swoją z młodości, i swojej rodziny, w której nietrudno odnaleźć pewne podobieństwo do biblijnego losu Kaina i Abla. To historia ciekawie opowiedziana - w scenerii wiejskiej chałupy, której ramy nakreślono mocnymi brzozowymi pniami, i w której jest miejsce na święty kąt z obrazami, stół, kufer, kilim na ścianie, kołyskę, pozaczynane robótki. Stelmaszuk swoją sugestywną grą zdaje się rozpychać tę przestrzeń - czasem można odnieść wrażenie, że widownia przenosi się wraz z nią do sali tanecznej, czy na dożynki. Z równą łatwością potrafi zagrać ciekawską staruszkę, która przyszła sprawdzić, co u sąsiadów słychać, młodą dziewczynę, wirującą w szalonym tańcu, czy matkę, która za nieprzychylne spojrzenia na swoją córkę, gotowa jest wszystkim oczy wydrapać. To opowieść przaśna, rubaszna, ze sporą dozą fizjologii (scena z maselnicą przypominająca akt seksualny). Ale też i z dużą dozą dramatyzmu - w temperamentnej Maszy jest gdzieś podskórny ból, jeszcze z czasów młodości; jest w niej matczyne poczucie winy - szuka wytłumaczenia i ciągle pyta świętych na obrazach - jak to było z tym Kainem i Ablem? Bóg rzeczywiście mocniej ukochał Abla? Nie dostaje odpowiedzi, zostaje ze swoją udręką sama.

Joanna Stelmaszuk sugestywnie oddaje te rozmaite stany emocjonalne - spektakl ma dość nerwowy i chaotyczny rytm, ale w tej nerwowości jest metoda. Aktorka ma dobrą dykcję, mówi wyraźnie, nieźle śpiewa (muzyka - Marzena Rusaczyk), nawet ci, którzy niespecjalnie znają język białoruski, nie powinni mieć kłopotów z fabułą i kojarzyć ją dzięki mimice, gestom, pojedynczym słowom. Na tym polega też siła teatru - ulec jego sugestii i to niekoniecznie tylko dzięki płynącym ze sceny zdaniom.

Spektakl powstał w ramach Sceny Szczyty, utworzonej w ramach Centrum Edukacji i Promocji Kultury Białoruskiej w miejscowości Szczyty-Dzięciołowo w gminie Orla. W odremontowanej szkole Związkowi Młodzieży Białoruskiej udało się stworzyć niedawno ciekawe miejsce, w którym prezentowane ma być bogactwo białoruskiej kultury Podlasia. Centrum powolutku się rozwija, ma ambicję stać się miejscem otwartym. Tam właśnie premierę miał spektakl Joanny Stelmaszuk, dopiero później mogli zobaczyć go białostoczanie. W Szczytach też będzie dalej prezentowany. Warto zaglądać na stronę szczyty.org i szukając kolejnych terminów spektakli, poczytać też o kolejnych projektach centrum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji