Artykuły

Welwetowy czarny charakter

- Byłem pewny siebie, dla niektórych nawet arogancki. Wiedziałem, ze osiągnę wszystko albo nic. Wśród śpiewaków istnieje taka opinia, że jeżeli do trzydziestego roku życia nie "złapiesz" dobrych kontraktów, to szkoda zajmować się tym zawodem - mówi MARIUSZ KWIECIEŃ, gwiazda Metropolitan Opera w Nowym Jorku i najseksowniejszy baryton świata

Pamięta Pan pierwszą owację publiczności?

- Było to wiele lat temu w Filharmonii Krakowskiej. Jako student I roku Akademii Muzycznej wystąpiłem z Chórem Organum, śpiewając solo w pieśni "Orlątko", opowiadającej o chłopcu, który zginął, jako orlę lwowskie, broniąc swojego miasta. Dostałem tak ogromną owację, że byłem aż zawstydzony. Na widowni siedział mocno starszy pan, uczestnik tych walk. Wręczyłem mu moje kwiaty. Jego łez w oczach nie zapomnę do końca życia. Poczułem wtedy po raz pierwszy siłę i magię publiczności.

Poczuł Pan, że lubi być oklaskiwany?

- Że dla tej chwili warto żyć.

Wierzył Pan w sukces?

- Tak. Byłem pewny siebie, dla niektórych nawet arogancki. Wiedziałem, że osiągnę wszystko albo nic. Wśród śpiewaków istnieje taka opinia, że jeżeli do trzydziestego roku życia nie "złapiesz" dobrych kontraktów, to szkoda zajmować się tym zawodem. Wziąłem to sobie bardzo do serca i dziś, nie mając jeszcze czterdziestki, wiem, że sporo osiągnąłem. Zawód, który wybrałem, jest trudny. Najpierw osiem lat studiów, potem praca z artystami, wreszcie noszenie jarzma śpiewaka ze Wschodu, który żeby otrzymać rolę, musi być kilkakrotnie lepszy niż jego "zachodni" koledzy. Bez świadomości i wiary, że jestem dobry, nie mógłbym tego dokonać.

W wieku 24 lat wystąpił Pan w La Scali.

- Pamiętam ten moment. Wydawało mi się, że jestem spełniony. Myślałem wtedy, że złapałem Pana Boga za nogi; mówiłem sobie w duchu, że to niemożliwe, że stoję w tym miejscu. Prowadziłem wówczas jeszcze negocjacje telefoniczne w sprawie rozpoczęcia nauki w Studio Metropolitan Opera, gdzie dostałem się po przesłuchaniach. Nie wiedziałem jeszcze, jak ciężka czeka mnie tam praca. Dwa lata harówki, przygotowywania partii, uczenia się kilku języków, poznawania technik śpiewu, np. belcanta, czego w Polsce kompletnie nie uczono, a także grania codziennie wieczorem małych ról lub bycia w gotowości w kulisach teatru. Do tego MET zażądała wyłączności; trzeba było na dwa lata zrezygnować ze wszystkich kontraktów.

To wtedy pojawiła się opinia, że jest Pan "trudny"?

- Tak. Bo ja wiedziałem, czego chcę i co jest dla mnie dobre. Traktowałem szkołę w MET jako naukę i promocję siebie. Wykorzystałem ten czas i przeszedłem przez 50 przesłuchań. Po skończeniu nauki miałem już zawartych wiele dobrych kontraktów. Będąc jeszcze w szkole, nie zgadzałem się jednak na marnotrawienie czasu, np. na lekcje ze wspaniałą, najsłynniejszą Madame Butterfly, czyli z Dianą Soviero, z którą kompletnie nie mogłem się zgodzić w sprawach interpretacyjnych. Pamiętam także, że w trakcie jednego koncertu, gdy byłem chory i nie powinienem śpiewać, bo głos mi się "załamywał", wyszedłem z teatru. Dyrektor studia MET biegł wtedy za mną i krzyczał:,,Nie zniszczysz mi mojego koncertu". "Twojego nie" - odpowiedziałem - "Ale mój uważam już za skończony". Zdecydowanie, z jakim wybierałem dla siebie dobre oferty, spowodowało, że rozniosło się, iż jestem trudny. Potem wszyscy się dziwili, jak to było możliwe, przecież jestem punktualny, przygotowany i nigdy nie mam humorów. Nie wybieram artystów, z którymi chcę śpiewać, nie naciskam na dyrygentów czy reżyserów, no, chyba że chcą na scenie wystawić wierutną bzdurę.

Tak się zdarzyło?

- Owszem. To było "Wesele Figara", nie powiem gdzie, a reżyserem była kobieta, która kompletnie nie wiedziała, o co w tej operze chodzi. Wszystko było bez sensu. Miałem zamiar zerwać kontrakt, zrezygnować z premiery, ale nie chciałem tego robić dyrektorowi teatru, który był moim przyjacielem. Reżyserka nie chciała nawet dyskutować, więc dopiero gdy byliśmy z realizatorami na żywo w programie telewizyjnym, powiedziałem, że ona jest niekompetentna.

Czuje się Pan gwiazdą?

- I tak, i nie. Gdy po zaśpiewaniu premiery czy spektaklu do garderoby przychodzą moi słuchacze, prosząc o autografy czy o wspólne zdjęcie, wtedy czuję się gwiazdą. Ale tak naprawdę jeszcze cały czas nie mogę uwierzyć, że tak wiele osób mnie ceni, że tylu melomanów przychodzi na spektakle, aby mnie posłuchać.

W Metropolitan Opera na widowni zasiada blisko 5 tys. osób.

- To prawda. W Nowym Jorku nie ma dnia, abym nie był zaczepiany przez fanów na ulicy, w kawiarni czy restauracji. Wtedy zaczynam odczuwać, że jestem rozpoznawalny. Po ostatnim spektaklu w MET "Don Giovanniego" moi znajomi, przy wyjściu dla artystów ustawili dla mnie ogromny transparent "Mariusz Don Giovanni, bravo, braw, bravo". Było to 11 listopada, w Dzień Niepodległości, dlatego przygotowali także biało-czerwone flagi. Przyszło 30 osób, zaśpiewali "Sto lat". Poszliśmy do restauracji. Gdy weszliśmy, wszyscy wstali od stolików i bili brawo. Było sympatycznie. Wtedy czułem się człowiekiem spełnionym prawdziwie artystycznie docenionym. Świadomość, że zaczynam się liczyć w świecie opery, dochodziła do mnie powoli. To kwestia ostatnich kilku lat, gdy otrzymywałem najważniejsze role w głównych teatrach. I tak z roku na rok rzesza moich fanów rosła.

Pana największym fanem jest...

- ...starsza pani, Niemka. Bywa na moich wszystkich spektaklach, jeździ za mną po całym świecie. Będzie też na moich przedstawieniach "Halki" w Krakowie. Ostatnio od niej dostałem fortepian Steinway. Zastanawiam się teraz, co z nim zrobię, gdzie go umieszczę. Jest bardzo duży.

Dom w Krakowie już Pan wybudował. Może tam?

- Dom został już zagospodarowany i nie ma w nim miejsca na fortepian. Nie przewidziałem tego. A poza tym, nie jestem fanatykiem swojego głosu i ćwiczenia, aby w domu trzymać fortepian. Zobaczymy.

Jakie inne prezenty dostaje Pan od fanów?

- Znacznie skromniejsze, ale każdy prezent nawet najdrobniejszy, bardzo się dla mnie liczy. Dostaję upieczone ciasta, pocztówki, zdjęcia, wina, kwiaty. Tego doświadczyłem ostatnio po operacji kręgosłupa. Portiernia przy wejściu dla artystów w MET była zarzucona prezentami dla mnie. Miałem też zapchaną życzeniami powrotu do zdrowia skrzynkę mailową i telefoniczną. To było fantastyczne.

Operacja zmieniła Pana życie?

- To nie była ciężka operacja, ale pozwoliła zwrócić uwagę, że nasze życie, zdrowie - szczęście jest bardzo ulotne. W szpitalu byłem tylko dwie doby, miałem fantastyczne warunki, ponieważ uległem wypadkowi w pracy, więc MET pokryła wszelkie koszty mojej operacji i rehabilitacji. Po dwóch dniach od operacji kręgosłupa mogłem już chodzić.

Z powodu kłopotów zdrowotnych nie zaśpiewał Pan premiery "Don Giovanniego", inscenizacji, którą MET zrobiła specjalnie dla Pana.

- Niestety. Ale już od czwartego przedstawienia wszedłem na nowo w rolę, a piąte było transmitowane na żywo do kin kilkudziesięciu krajów świata, także do Polski.

Za liczne kreacje został Pan nazwany najlepszym Don Giovannim ostatnich dziesięcioleci. Czym dla Pana jest ta postać?

- Wszystkim. Don Giovanni to dla mnie pasja, energia młodość, ciekawość, cynizm, degeneracja i co najważniejsze - miłość.

Wziął Pan udział w piętnastu różnych inscenizacjach "Don Giovanniego m.in. w Nowym Jorku, Houston, Santa Fe, Tokio, Bilbao, Londynie, Wiedniu, Monachium, San Francisco

i w Warszawie. Nie nudzi już to Pana?

- Tylko wtedy, gdy są to realizacje, które nic nowego nie wnoszą. Ale przynajmniej kilka z nich było bardzo ciekawych. Np. w Warszawie w reżyserii Mariusza Trelińskiego, czy w Covent Garden w Londynie, gdzie jako Don Giovanni musiałem się zmagać ze wspinaczką po ścianach; a także spadały na mnie prawdziwe ognie. Inscenizacja w Seattle z 2007 roku, za którą otrzymałem nagrodę "Artysta Roku", była spektaklem amerykańskiego reżysera Chrisa Alexandra, któremu udało się połączyć nowoczesną inscenizację, pełną pięknych kostiumów i ciekawej scenografii z basenem i palmami na scenie. Jako Don Giovanni byłem tam młodzieńcem zepsutym, cynicznym, szukającym coraz to nowych zdobyczy seksualnych, ale też obdarzonym ogromnym dystansem do siebie i ciekawością świata, uroczym romantykiem. W Houston natomiast przez cały spektakl umierałem na syfilis, odpadały mi kawałki skóry, ubrania, łysiałem na oczach widzów. W Santa Fe umierałem w kredensie, bo Komandor wciągnął mnie do piekła poprzez kredens, z którego wcześniej wyszedł. Zaś w Monachium siedziałem w rzeźni, wśród martwych świńskich tuszy.

Tak się akurat składa, że kompozytorzy w barytonach widzą czarne charaktery. Tak jest np. w "Eugeniuszu Onieginie", którego zrealizował Pan w wielu teatrach, tak będzie także w "Halce", którą przygotowuje Pan w Krakowie. Zagra w niej Pan postać Janusza, drania, który uwodzi i porzuca.

- Nie jestem takim draniem z krwi i kości, tylko romantykiem, który porzuca, lecz nadal kocha. Tak było w "Eugeniuszu Onieginie", gdzie Czajkowski obdarował mnie i Tatianę, którą przecież kocham, najpiękniejszym duetem miłosnym. Tak będzie także w "Halce", gdzie mój teść, Stolnik, daje mi pieniądze, abym zatuszował romans z Halką. I ja Halkę porzucam, bo konwenanse nakazują mi z kim innym się żenić.

Dlaczego, choć ciągle jest Pan czarnym charakterem, publiczność tak Pana lubi?

- Bo czarne charaktery w operze są bardziej interesujące. To mężczyźni kolorowi, obdarzeni ogromną paletą barw, to niekiedy uroczy, romantyczni uwodziciele. Kobiety lubią takie postacie; często zapominając o całym świecie podążają za nimi, choć wiedzą, że nic z tego dobrego nie wyjdzie. Być może smaczku moim bohaterom dodaje jeszcze mój głos, który w kontraście do odgrywanego złego charakteru jest ciepły w barwie i liryczny...

... głos uważany, za najbardziej seksowny na świecie.

- Miło, że tak Pani uważa. Moje czarne charaktery to postacie, które jednocześnie odpychają i nęcą. Ich czerń nie jest bazaltowa, lecz bardziej welwetowa. Na scenie bywam czarnym charakterem, ale w welwetowym miękkim opakowaniu. Można się do mnie przytulić, choć ta chwila nie będzie trwała zbyt długo.

Na zdjęciu: Mariusz Kwiecień jako Don Giovanni w MET.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji