Artykuły

Teatr bez słów

Pod koniec ubiegłego tygodnia mieliśmy kolejną okazję podziwiać Wrocławski Teatr Pantomimy. Pod banalnym tytułem: "Przyjeżdżam jutro", Henryk Tomaszewski przedstawił spektakl o wybitnych walorach artystycznych, udowadniając ponownie, że jego teatr stoi na najwyższym poziomie.

"Przyjeżdżam jutro" stanowi collage obrazów pantomimicznych inspirowanych "Bachantkami" Eurypidesa i "Theoremą" Pasoliniego. Dosyć to różne punkty odniesienia, a przecież udało się Tomaszewskiemu złączyć treści greckiego mitu ze współczesnymi. Uczynił to, rzecz jasna, w pantomimicznej, nieco odrealnionej konwencji, uciekając się do właściwej tylko jemu artystycznej interpretacji zjawisk.

Myślę, że wysoki poziom Wrocławskiej Pantomimie nadaje nie tylko jej twórca - Henryk Tomaszewski. Przyczyną sukcesów są także umiejętności całego zespołu, wyrażające się zwłaszcza w tym, że jest to zespół, w którym nie ma artystów lepszych, czy gorszych. Wszyscy stanowią indywidualności niepowtarzalne, artystycznie niemal doskonałe. To spostrzeżenie odnosi się do ich gry pantomimicznej i sensu stricto aktorskiej. Natomiast od strony choreograficznej zespół choć prezentuje się poprawnie, to bez rewelacji.

A jednak, mimo tych pozytywnych, momentami przychodziło uczucie niedosytu. Pantomima Tomaszewskiego okazywała się w niektórych miejscach zbyt szkolna, trzymająca się ściśle starych kanonów. Dostrzec to można przede wszystkim w kilku scenach zbiorowych. Tomaszewski nie potrafi w nich z pełnym artyzmem, doskonałym wyczuciem przestrzeni rozgrywać partii zbiorowych. Jeśli widzimy na scenie grupy w różnych układach, to nie zawsze współtworzą one jeden, wymowny obraz, nie funkcjonują na zasadzie tematów i kontrapunktów.

Tak jak pod względem artystycznym - mimo ostatniego zastrzeżenia - Wrocławska Pantomima stanowi wzór niedościgniony, tak jej ułomnością - moim zdaniem - jest uproszczona moralistyka. W "Przyjeżdżam jutro", tam gdzie nie starcza etycznych wątków, Tomaszewski przywołuje te najłatwiejsze do eksponowania - tworzy sytuacje, w których do głosu dochodzą instynkty najniższe, wybujały erotyzm.

Miejscami Tomaszewski rezygnuje z wieloznaczności symbolu, wdając się w dosłowne przytaczanie fabuły, przeradzające się często w przydługie opowieści. To w końcu staje się męczące. Ale jeśli twórca świadomie dąży, aby wywołać u widza znużenie, stan w którym będzie bardziej podatny płynącej z utworu refleksji? Jeśli nie jest to przypadkowe, wówczas "Przyjeżdżam jutro" jest tym bardziej dziełem wartości niezwykłej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji