Artykuły

Orgietki koczkodanów

Łukasz Kos chciał chyba w warszawskim Teatrze Powszechnym zrobić "Bzika tropikalnego" nowego wieku. Nie wyszło. Jego spektakl razi pustką

Witkacy to pułapka. Tradycja szeregowych wystawień jego dramatów (nie licząc scenicznych arcydzieł, rzecz jasna) robiła z niego szalonego awangardzistę, który lekceważył logikę, porządek, psychologiczne wizerunki bohaterów. Gdyby któryś z reżyserów przebrał ich w białe szpitalne kitle, właściwie nie należałoby się dziwić. Współczesną twarz autora "Szewców" odkrył "Bzikiem tropikalnym" Grzegorz Jarzyna. To był Witkacy skąpany w opium i transowej muzyce, bliski nowemu pokoleniu widzów i twórców. Czy nie był zbytnio uproszczony - to już zupełnie inna sprawa. Reżyser Łukasz Kos, biorąc na warsztat "Nadobnisie i koczkodany, czyli zieloną pigułkę", doskonale wiedział, z czym się mierzy i w czyj świat wkracza. Przed premierą mówił, że Witkacy "tylko w pierwszej chwili wydaje się sztuczny. Podczas prób trzeba dokopać się do źródeł tego języka. Wtedy odkrywa się ukrytą tam namiętność, ujawniają się ekstremalne stany". Intencje słuszne, gorzej z efektem. W warszawskim Teatrze Powszechnym powstała bowiem jedynie namiastka Witkiewiczowskiego świata. Próba dochowania wierności autorowi miała iść w parze z obrazem całkiem współczesnej brutalności i dosłowności. Cóż z tego, skoro ekstremalne stany przeistaczają się w puste gierki, a i namiętności jest jak na lekarstwo.

"Nadobnisie i koczkodany..." to jedna z tych sztuk, które kazały widzieć w Witkiewiczu ironicznego wieszcza. "Problemów w znaczeniu istotnym, dawniejszym, nie ma już" - brzmi pierwsza kwestia spektaklu. Wypowie ją Pandeniusz (Robert Koszucki), po czym spróbuje intelektualnie, duchowo i fizycznie uwieść młodego Tarkwiniusza (Piotr Ligienza). Walka o ciało i duszę chłopaka, w której naprzeciw Pandeniusza stanie demoniczna Zofia (Katarzyna Herman), będzie treścią całego spektaklu.

Kos zbudował na scenie świat uproszczony i pozbawiony podtekstów. Brutalne orgie, zamiast robić wrażenie, śmieszą. Może chodziło o dekonstrukcję świata Witkacego, a może o dekonstrukcję naszej współczesności. Nie ma mowy o odpowiedzi na pytanie, co dalej, gdy skończyły się ponoć wszelkie problemy. Zapewne konstatacja jest taka, jak u większości młodych twórców - świat wypadł z ram, normy straciły sens. Zostały narkotyki, dziki seks i tym podobne. Jednak nawet to w widowisku Kosa nie robi większego wrażenia. Mocno zagubieni aktorzy grają wyłącznie tanie demony trzeciego stopnia... Nowego "Bzika tropikalnego" na razie się nie doczekaliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji