Artykuły

Posiedzenie u Lupy

Po "Nadobnisiach i koczkodanach" (1978) i "Pragmatystach" (1983) KRYSTIAN LUPA po raz trzeci na scenie Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze zrealizował sztukę Witkacego. Tym razem również sięgnął po mało znany dramat "Maciej Korbowa i Bellatrix". Przypatrując się od prawie dziewięciu lat teatralnym poczynaniom Lupy nie tylko na jeleniogórskiej scenie dochodzę do wniosku, że od dłuższego czasu tworzy on jakby to samo przedstawienie, co podkreśla podobna, wciąż rozwijająca się - od przeestetyzowanej formy do pseudobezładu i przypadkowości - wizja plastyczna tworząca bardzo wydzieloną przestrzeń. Przeważnie jest to klatka. Do realizacji tego swojego, bardzo zamkniętego teatru Lupa dobiera takie teksty dramatyczne, które aktualnie najpełniej realizują jego myślenie. Robi spektakle gęste, alegoryczne, jakby celebrowane mające własny rytm i wymagające od widza, do którego reżyserowi nie zawsze udaje się przebić, ogromnego skupienia. Na spektaklu inscenizator całą widownię w skromnych trzech rzędach zmieścił razem z aktorami na scenie. Przed widzami, dosłownie na wyciągniecie dłoni, czarna, miękka, pluszowa ściana zza której dobywa się agresywna muzyka, dziwne wrzaski i odgłosy. Gdy ów czarny "mur" o który nikt nie próbował sobie rozbić głowy, wędruje powoli do góry - przed nami wyrasta klatka. Czujemy się wiec trochę jak w ogrodzie zoologicznym albo w cyrku obserwując ludzi przypominających z upływem czasu dzikie bestie. Przypatrzmy się bliżej tej żyjącej ze sobą nawzajem enklawie. To prawdziwa artystyczna menażeria. Oto niespełniona aktorka, nadkobieta albo hermafrodyta, bezpłciowy filozof, tchórzliwy malarz, szukający natchnienia kompozytor, upadła muza, zdegenerowany wirtuoz, tajniak i naiwna księżniczka. Wszyscy w narkotycznym czy metafizycznym transie krążą wokół tytułowego Macieja Korbowy (Wojciech Ziemiański). Wspólnie szukają czegoś nieuchwytnego, jakiejś siły, która nadałaby ich życiu nowy sens. Zmagają się ze sobą na granicy ekshibicjonizmu.

Lupa roztacza swoją apokaliptyczną wizję i jednocześnie ciągle nam przypomina, że przecież jesteśmy tylko w teatrze. Na przykład na naszych oczach odbywa się zmiana dekoracji. Aktorzy razem z maszynistami przenoszą sprzęty, wkracza reżyser, coś podszeptuje bohaterom następnych scen, dyryguje wymianą zastawek określających miejsce akcji. Albo gdy ponownie zapalają się światła z głośnika słyszymy: "Tu nie ma nikogo. Pusta scena. Jest kanapa. Jest łóżko" i tym podobne zdania. Światło gaśnie, zapala się i zaczyna się nowa scena.

Ten zabieg kreowania przedstawienia na oczach widzów, podobnie jak powtarzania niektórych sekwencji. Lupa wprowadzał już wcześniej w swoich inscenizacjach. Tu w Jeleniej Górze w "Pragmatystach" starał się nadawać spektaklowi odpowiedni rytm (nabijany na wielkim bębnie) w zależności od tworzonego przez aktorów napięcia, klimatu. W "Ślubie" Gombrowicz robił przez mikrofon uwagi aktorom, zapowiadał poszczególne sceny. W "Korbowym..." posuwa się jakby dalej. To on jest tym magiem kierującym losami wyizolowanej ze świata zewnętrznego i oddzielonej kratą, zagubionej w udręce poszukiwań społeczności. Jest czarnoksiężnikiem wlewającym w dusze swoich aktorów lek i drapieżność, brutalność i niemoc, desperację i odwagę, mistycyzm i liryzm, wiarę i apatie. Jak w tajemniczym laboratorium widzimy przemiany zachodzące w poszczególnych postaciach. A jest to laboratorium penetrujące sensy i bezsensy człowieczej egzystencji, pragnień, ale i sił piekielnych drzemiących w ludzkiej duszy i bezduszności przeznaczenia. Lupa - reżyser jest więc także aktorem tego widowiska ze świata marionetek.

Marionetkami w rekach owego maga są jednak postaci, bohaterowie dramatu, bowiem Lupa współtworzy każdy spektakl razem z aktorami. "Korbowa...", na przykład, robi wrażenie spektaklu w wielu partiach improwizowanego. Każdy z aktorów otrzymał określone zadanie, ale jak je rozwiąże w dużej mierze zależy od niego i jego partnerów.

Moim zdaniem dużym walorem ostatniej premiery w Teatrze Norwida jest właśnie aktorstwo. Nie wiem jak długo poszczególni aktorzy szukali formy dla swoich postaci, próby trwały około pół roku, ale w większości udało im się znaleźć sposób, by w ten sztuczny twór wsączyć swoją osobowość na tyle przekonująco byśmy nie ziewali i patrzyli z niecierpliwością na zegarek, a spektakl trwa ponad trzy godziny. Namawiam do posiedzenia u Lupy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji