Artykuły

Widma w dziecięcym pokoju artysty

"Malte" albo "Tryptyk marnotrawnego syna" to kolejny w serii wielkich autorskich spektakli Krystiana Lupy. Jest to przedstawienie przesycone smutnym, dekadenckim pięknem, a zarazem nieprawdopodobnie wręcz trudne w odbiorze. Zaplanowano je pierwotnie na trzy kolejne wieczory: w wersji premierowej "Maltego" można było jednak obejrzeć w dwóch, siłą rzeczy - arcydługich - sesjach. Nic więc dziwnego, że momentami przedstawienie Lupy ryzykownie wystawia na próbę zwykłą fizyczną odporność widzów. Trudno wszakże ocenić, czy skróty nie spowodowałyby całkowitej, nieodwracalnej zmiany w teatralnej materii "Maltego".

Lupa podjął się trudu przekładu na język teatralny trzech fragmentów prozy Rilkego, które skupił wokół motywu dzieciństwa, dojrzewania artysty, jego samotności, narastającego poczucia inności. Nie zamierzał przy tym weryfikować mitu Rilkego - mitu przedwcześnie dojrzałego chłopca, stworzonego tyleż przez niego samego (chociażby w listach do Lou Andreas-Salome), jak też przez późniejszych interpretatorów jego twórczości. Reżyser, a zarazem twórca scenariusza i pomysłodawca pięknej - raz monumentalnej, raz wyzywająco skrótowej scenografii krakowskiego przedstawienia (podobno koszt tej scenografii będzie długo spędzał sen z powiek księgowym ... i zawistnikom) - poddał się wewnętrznym rytmom prozy twórcy Sonetów do Orfeusza, wsłuchuje się uważnie w jej współbrzmienia i dysonanse, w subtelności symboliki, w obsesje. Wielokrotnie powraca do tych samych motywów, na coraz wyższych piętrach, w lustrzanych odbiciach i w dopełnieniach postaci Syna Marnotrawnego i Maltego (przemyślana, skupiona kreacja Piotra Skiby).

Owe powtórzenia, nawroty oraz charakterystyczne dla scenicznych wizji Lupy gry z czasem sprawiają że spektakl staje się skomplikowaną siecią znaczeń, palimpsestem, który ujawnia coraz to nowe sensy, w zależności od barwy światła, jakie nań pada. Lupa zdaje się przy tym ufać widzowi, że zechce wiernie podążać za obrazami przesuwającymi się przez scenę, że dostrzeże w spektaklu szczegóły ukryte w świetnych scenach zbiorowych, zaś nieskuteczność międzyludzkich przestrzeni w miniaturowych etiudach, powierzanych jednemu, dwóm, co najwyżej trzem aktorom. Jest rzeczą ogromnie trudną unaocznienie subtelności dialektyki wnętrza i zewnętrznego świata, wspomnienia i czasu realnego, wzniosłości i banału, trącącego groteską (kapitalna scena rodzinnego obiadu w pierwszej części spektaklu). Bohater Rilkego jest jednocześnie wszystkim i wszędzie. To samo musi człowiek stworzony przez Krystiana Lupę na użytek teatralnego wieczoru. Reżyserowi udało się podporządkować cały zespół owej niezwykłej dialektyce czasów, miejsc, wartości. Narastające, niemal fizycznie odczuwalne zmęczenie aktorów w czasie olbrzymiego spektaklu sprawia, iż oczywiste granice naprawdę zacierają się. Jesteśmy, jak na chwilę przed zaśnięciem: oto mały Marcel z arcydzieła Prousta widzi barwną grę świateł latarni magicznej na ścianie swego pokoju. I nagle barwy matowieją, świat zamyka się, czas zatrzymuje. Zamiast łagodnych świateł ze ścian wynurzają się widma.

Ktoś nazwał kiedyś prozę Musila ufigurowanym esejem. Tak pojmuje prozę Rilkego Krystian Lupa. Tworzy niezwykłe widowisko, w którym widma, przeczucia, młodzieńcze niepokoje mieszają się z cieniem przedwczesnej, niszczącej wszystko dojrzałości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji