Artykuły

Poznański Kongres Kultury był próbą sił

Pisząc przed kongresem o kosmetycznym charakterze zmian, jakie zostaną na nim zaproponowane, miałem nadzieję, że aktywność większego grona nie tylko poznańskich badaczy i uczestników kultury nada im szersze uzasadnienie. I tak się stało, choć nie każdy zdołał, albo zechciał to zauważyć - po Poznańskim Kongresie Kultury pisze Marcin Kostaszuk w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Gdyby wskazać moment przełomowy kongresu, byłby to piątek, godzina 16.19. Głos w dyskusji o edukacji zabiera Andrzej Maleszka.

- Obawiam się, że wszyscy tkwicie w modelu kultury środowiskowej. To jest taki rodzaj kultury, w którym powodem istnienia sztuki jest istnienie artysty. Całe otoczenie tego ostatniego ma w nim działać tak, żeby on czuł się dobrze. Jednym z elementów tego modelu jest jeszcze jakiś widz, który po zapaleniu światła będzie temu artyście klaskał, stanowiąc miły akcent na koniec. W takim modelu edukacja jest pojmowana jako zmuszenie widza, żeby w końcu wykonał te oklaski. To jest najgorszy rodzaj edukacji, nie bierzcie w tym nigdy udziału. Potrzebne jest zrozumienie tego, co stworzyli kreatorzy Internetu 2.0: że oprócz wysyłania informacji trzeba tworzyć przestrzeń, żeby cała grupa odbiorców mogła współkreować jakąś określoną rzeczywistość, w której ludzie mogą wyrazić swoje potrzeby, mając pewność, że zostaną wysłuchani. Tworzyć trzeba miejsca, w którym mogliby oni realizować własne pomysły o charakterze artystycznym, kulturalnym i jakimkolwiek innym. Trzeba przeciąć granicę między odbiorcą a twórcą kultury i skończyć z przekonaniem, że ten, co nie poszedł do teatru jest niekulturalny. On ma swój teatr wszędzie: na ulicy, na stadionie, gdziekolwiek. Póki się tego nie zrozumie, póty nic się z tej reformy nie zdarzy - podsumował twórca "Magicznego drzewa".

Warto było trzy dni słuchać, obserwować i dyskutować, by te słowa usłyszeć. Wzmocniło ich wymowę wiele faktów: nie mówił tego żaden młody gniewny, tylko spełniony i nadal głodny wyzwań 56-latek. Nie mówił tego debiutant, ani teoretyk, ale twórca uznany, z ambitnej sztuki czerpiący wymierne sukcesy, także komercyjne. Nie mówił tego wreszcie ekspert-komiwojażer, ale człowiek urodzony w Poznaniu, który zna na wylot wszystkie tutejsze instytucje i ich szefów. Nie można było tych słów zignorować, zdeprecjonować ich autora, zarzucić im niejasności i niekonsekwencji.

W istocie bowiem Poznański Kongres Kultury był próbą sił. Linia konfliktu nie przebiegała według znanych schematów: "młodzi-starzy", "instytucje - pozarządowcy", lub "mainstream - alternatywa". To była walka o uświadomienie, że w 2012 roku kultura w Polsce jest oparta o model biernego odbiorcy i że jest to model wymierający na całym świecie, bo narodziło się pokolenie wychowane w warunkach błyskawicznego obiegu informacji oraz powszechnej dostępności narzędzi do tworzenia dzieł artystycznych. Dlatego takim uznaniem cieszył się wykład Edwina Bendyka, którego autor - szef Centrum Badań nad Przyszłością w Collegium Civitas - plastycznie wyjaśniał wagę wspólnego twórczego działania, które może objawić się na przykład w postaci 80-tysięcznej rzeszy ludzi tworzących wspólnie żywą flagę na koncercie U2.

Wpisanie tej świadomości w kontekst miasta ze swadą objaśniał kolejny cichy bohater kongresu, prof. Wojciech Kłosowski, ważne były też głosy akcentującej rolę lokalnych artystów Ewy Wójciak, technokratyczne, ale utrzymane w podobnym tonie wezwania dr. Marcina Poprawskiego oraz opisy doświadczeń z innych miast, które - podobnie jak Poznań - przeżywają "kulturalną wiosnę", budzącą ożywczą refleksję. Zapamiętamy też apel Izabelli Cywińskiej o "język uczuć", jakim zbyt rzadko posługują się ludzie kultury.

Rekomendacji grup roboczych kongresu było kilkadziesiąt, niekiedy bardzo szczegółowych i ograniczonych do sfery stosunków na linii władza - instytucja kultury - partner pozainstytucjonalny. Rzecz ciekawa, że ich ocena jako zbyt mało radykalnych, połączyła dwie tak różne osoby jak Lech Raczak i prezydent Ryszard Grobelny, choć oczywiście z różnych powodów. Trochę zabrakło jednej spójnej myśli, ale - jak już napisałem wyżej - tę dostarczyli już uczestnicy z Maleszką na czele: kultura 2.0 to kultura włączania we współuczestnictwo w jej tworzeniu, z pozycji partnera, a nie twórcy na piedestale. Dlatego stało się jasne, które postulaty są najistotniejsze: nie tylko kontynuowania procesu samoorganizacji w celu wprowadzania zmian w formule otwartego Obywatelskiego Forum Kultury, ale też powołanie Generatora Kultury, w którym wiedzy o nowej kulturze i zasadach jej funkcjonowaniu w nowym otoczeniu ideowym (ale też prawnym i informacyjnym) uczyliby się przede wszystkim jej twórcy. Wart uwagi jest też nienowy, ale ciągle aktualny postulat stworzenia funduszu mikrograntów, którego beneficjentami powinni być - inaczej niż chcieliby niektórzy uczestnicy kongresu - głównie amatorzy, dla których nawet kwota kilkuset złotych mogłaby oznaczać radykalny progres i stanowiłaby zachętę do wyboru kreatywnej drogi życia.

Poznańska kultura w nowe czasy nie startuje od zera. Wreszcie jednak wyraźnie wybrzmiało wezwanie, by wsłuchać się w potrzeby odbiorców - także tych, którzy sami nigdy do instytucji kultury nie wejdą, bo nie wiedzą, po co mieliby to robić. Tylko taka jest droga do tego, żeby za 20-30 lat nie trzeba było znajdować nowej funkcji dla opustoszałych auli, teatrów i sal koncertowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji