Artykuły

Studium śmierci

To przejmująca historia o tym, że należy się pogodzić ze śmiercią i nauczyć umierać z godnością - o spektaklu "Przypadek Iwana Iljicza" w reż. Jacka Orłowskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi prezentowanym na IX Wałbrzyskich Fanaberiach Teatralnych pisze Katarzyna Lemańska z Nowej Siły Krytycznej.

Scena stanowi pustą przestrzeń ograniczoną z czterech stron rzędami krzeseł. Zasiadają na nich widzowie i aktorzy - bezradni świadkowie śmierci Iwana Iljicza. Z uwagą słuchają narratora, odtwarzającego na scenie historię tytułowego bohatera - który podczas wieszania zasłon stracił równowagę i nieomal spadł z parapetu. Udało mu się zeskoczyć, uderzył się jednak przy tym w głowę. Od tego czasu Iwan zaczął czuć niesmak w ustach i bolało go z lewej strony brzucha. Ból nasilał się przy jedzeniu, stawał się coraz bardziej nieznośny. Tajemnicza choroba zdawała się go zabijać Prezentowany na IX Wałbrzyskich Fanaberiach łódzki spektakl "Przypadek Iwana Iljicza" w reżyserii Jacka Orłowskiego to współczesny przykład moralitetu z nurtu ars bene moriendi. To przejmująca historia o tym, że należy się pogodzić ze śmiercią i nauczyć umierać z godnością. Przedstawienie powstało na podstawie rzadko wystawianego opowiadania Lwa Tołstoja "Śmierć Iwana Iljicza", które stanowi literackie studium życia i śmierci.

Spektakl Orłowskiego przybiera formę spowiedzi, której przysłuchuje się nie osoba duchowna, ale zgromadzeni na scenie widzowie. Przejmująca gra Bronisława Wrocławskiego, wcielającego się w role narratora i tytułowej postaci, pozbawia śmierć zbędnego patosu. Proste codzienne gesty wyrażają więcej niż słowa: obawę, niezrozumienie, żal, wreszcie pogodzenie się z losem. Wrocławski przedstawia "sztukę umierania dla jednego aktora". Pokazuje wewnętrzny ból postaci: jego dojmujący strach, bezradność i niezrozumienie śmierci. Jego gra skupia się na ukazaniu cielesności Iljicza, ciała, w którym skrywa się choroba, ujawniająca się w momentach największego poruszenia. Z im większą pasją gra Wrocławski, tym bardziej odczuwa słabość i bezradność swojej postaci, widać po nim autentyczne cierpienie i zmęczenie. W scenie z Gierasimem, chłopcem pomagającym Ilijczowi przy toalecie, na jego twarzy widać prawdziwe zażenowanie i wstręt do siebie samego: schorowanego, słabego mężczyzny, który nie potrafi się sam wypróżnić. Umieranie zostało sprowadzone do najbardziej ludzkich odruchów: oddawania stolca, kaszlu, problemów z chodzeniem. To proces duchowego przebudzenia ze śmierci do prawdziwego życia. Wrocławski, wzorując swoją rolę się na moralitetowym Everymanie (postać Iljicza uświadamia każdemu z nas nieuchronność śmierci), dotyka tym samym tajemnicy ludzkiej duszy.

Pozostali aktorzy to tylko statyści, stanowią (rzekłabym, że zbędne) tło dla prawdziwej gwiazdy tego przedstawienia. Praskownia to jedyna istotna postać drugoplanowa w spektaklu Orłowskiego. Staje w cieniu sceny i wygłasza swój najdłuższy monolog, zaczynający się od wyznania: "Pośród licznych kłótni, pozostały rzadkie okresy zakochania - były to wysepki, do których przybijali na chwilę, by potem znów puścić się na morze utajonej nienawiści, prowadzącej do obcości [...]". Praskownia, ubrana w obcisłą czerwoną suknię, próbuje oczarować Iljicza. Gdy to nie skutkuje, zaczyna go ignorować podczas kolejnych napadów szału. Żona stara się izolować chorego od świata, ogranicza kontakty z nim do sporadycznych wizyt w jego pokoju. Sama często ucieka od domowych problemów, wybierając, zamiast opieki nad Iwanem, rozrywki towarzyskie. Kiedy Iwan dowiaduje się, że żona ponownie chce zostawić go samego (wychodzi z córką do teatru), na znak protestu obsypuje twarz białym pudrem. Za sprawą charakteryzacji zaczyna przypominać żywego trupa. Widok ten przeraża jego rodzinę, która dlatego udaje się do teatru, bo nie może zaakceptować prawdziwości śmierci. Wygląd Iljicza, który na scenie rozbawiłby ich, w domu wzbudza przerażenie. Ich ucieczka jest tym bardziej dla chorego bolesna.

Wrocławski porusza się po pustej przestrzeni kwadratu zaznaczonego na podłodze. Poza polem gry znajdują się pozostałe postaci, przysłuchujące się opowieści Iwana. Na scenie siedzą również widzowie, co nadaje przedstawieniu bardzo intymny, kameralny charakter. Jedynym rekwizytem jest krzesło, na którym siedzi Iljicz. Minimalizm scenografii wydobywa to, co najważniejsze w spektaklu Orłowskiego: szczere emocje aktorów, wcielających się w postacie, i reakcje widzów. Na szczególne uznanie zasługują role aktorskie Bronisława Wrocławskiego, Doroty Kiełkowicz i epizod Huberta Jarczaka. Kiełkowicz, odgrywająca rolę Praskownii, stara się sekundować Wrocławskiemu. Jej gra jest przejmująca i pełna cichego patosu, nie mniej jednak stanowi dalsze tło dla głównej roli. Na uwagę zasługuje postać Gierasima w wykonaniu Jarczaka. To współczesny dobry samarytanin. Pojawia się tylko w jednej scenie, ale na długo zapada w pamięć widzów. Zwłaszcza jego szczerze wyznanie, że poświęca swój czas umierającemu w nadziei, że o niego też ktoś kiedyś zadba w potrzebie. Jarczak wypowiada to zdanie jako prośbę skierowaną do każdego z nas.

Jacek Orłowski z powodzeniem zaadaptował na łódzkiej scenie bardzo trudny tekst, obciążony pewną tradycją inscenizacyjną - myślę tu o uhonorowanym nagrodą im. Konrada Swinarskiego spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego "Śmierć Iwana Iljicza". W obydwu spektaklach temat śmierci przeradza się w studium życia. Orłowski zadaje, za Tołstojem, każdemu z nas pytanie o sens życia i śmierci. "Przypadek Iwana Iljicza" to spektakl o poszukiwaniu na nie odpowiedzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji