Artykuły

Dramaturg

Dramaturg zawsze kojarzył się z autorem sztuk i dziesiątki lat nikt nie miał wątpliwości, co znaczy ten prosty, choć z obca brzmiący rzeczownik. Wymiennie używało się określenia dramatopisarz i to tez nikomu nie przeszkadzało . Różnicę zrobiło zburzenie muru berlińskiego - pisze Tadeusz Nyczek w Dialogu.

Polski teatr zakochał się w niemieckim, czasem myślnie, czasem bezmyślnie, a pośród wielu rożnych fascynacji znalazło się też odkrycie, że dramaturg po niemiecku to niekoniecznie dramatopisarz. Ponieważ w Polsce stanowisko, jakie w teatrze niemieckim zajmował dramaturg, nazywało się kierownik literacki, szybko zamieniono rzeczowniki i socjalistyczny kierownik został kapitalistycznym dramaturgiem.

Prawdę mówiąc niedokładnie tak było. Najpierw umarł kierownik literacki, gdzieś tak pod koniec lat dziewięćdziesiątych, i był moment, kiedy się wydawało, że sama funkcja doszczętnie zaniknie. A potem cicho, niepostrzeżenie, zaczął się z niebytu wyłaniać dramaturg. Wyłoniony, rozejrzał się po opustoszałym polu i zawołał kolegów. Dalej już poszło.

O tej rewolucji ludzie teatru w większości juz wiedzą, ale przypominam na wypadek, gdyby mój nawóz wpadł powiedzmy w ręce szatniarki z hotelu Grand albo wiceministra ochrony środowiska.

O dramaturgu w tamtym niemieckim sensie chyba po raz pierwszy dowiedziałem się od Jana Kotta w pamiętnym roku 1981, w redakcji zapomnianego już dziś od Boga i ludzi miesięcznika ,,Pismo", które wtedy w Krakowie w paru szaleńców redagowaliśmy, nie przeczuwając skądinąd, że żywot jego będzie nagły i krótki, przecięty stanem wojennym. Po wielu latach zakazu Kott przyjechał do Polski i zajrzał do nas na pogawędkę, bośmy go, inicjując pismo, wcześniej listownie napadli z propozycją współpracy. Okazało się przy wspominkach, że jakiś czas temu był dramaturgiem w Wiedniu i pamięć tego dziwnego epizodu jeszcze w nim żywo tkwiła. Do tego wręcz stopnia, że lata później napisał o tym swoim dramaturgowaniu króciutki eseik, zamieszczony w 1988 roku w rozszerzonym krajowym wydaniu Kamiennego Potoku. Eseik nosił tytuł Dramaturg. Był bardzo kottowski, bardzo kafkowski i bardzo zabawny. Podkradłem mu tytuł, ale lepszego nie mogłem wymyślić.

Historia sięgała końca lat siedemdziesiątych. Kott byt wtedy wciąż jeszcze na fali sławy. Szkice szekspirowskie nadal inspirowały wielu najpoważniejszych reżyserów i dla każdego teatru ich autor musiał być łakomym kąskiem w dowolnej roli. Kiedy zaproponowano mu w B. (tak w eseiku pisał: B.; dziś możemy już zdradzić, że szło o Burgtheater) posadę głównego dramaturga, nie wahał się specjalnie. Nowe miejsca zawsze go kusiły, czy był to klasztor dominikanów we francuskim Masywie Centralnym, gdzie spędził przed wojną kilka tygodni, czy klasztor buddyjski w Tajlandii, w którym pół wieku później dał się zamknąć w celach, jak twierdził, medytacyjno-oczyszczających. Nie mówiąc o wyprawach do Chin czy Japonii, bo i tam parokrotnie zajrzał, skądinąd nie tylko dla zgłębienia natury teatru no i bunraku.

Na posadzie w Burgu spędził pół roku. Nie udało mu się jednak dowiedzieć, w jakim konkretnie celu go tam zatrudniono ani na czym miało polegać jego zajęcie. Po prostu nikt niczego od niego nie chciał. Przynoszono mu tylko codziennie gazety, a ponieważ nie znał niemieckiego, odkładał je na rosnącą stertę papieru. Potem odkrył, że nie jest tam jedynym dramaturgiem; przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego został głównym. Ci inni, starsi i już na bocznym torze, albo młodsi, dopiero wspinający się po szczeblach profesji, zajmowali mniejsze pokoje i byli gorzej przez służbę teatralną traktowani. W przypadku najstarszego sterty gazet już go przewyższały, telefon od dawna był odłączony, przestano mu uzupełniać zapas kawy. Ale dostawał jeszcze pensję, choć tylko ćwierć tego, co brat pierwszy dramaturg.

Ten kafkowski obraz teatru-zamku, gdzie nikt nie umiera i nikogo się nie zwalnia, tylko przesuwa coraz dalej w niebyt, był tak sugestywny, że kiedy kilkanaście lat później dramaturg jako nie-dramatopisarz wszedł na stałe do słownika polskiego teatru, nie mogłem się od tamtego obrazu uwolnić, zresztą do dziś przychodzi mi to z trudem. Choć przecież wiedziałem, znając Kotta, że to typowa dlań radosna konfabulacja, bo uwielbiał takie wymyślone konstrukcje literackie zacierające granice między prawdą a fikcją.

Więc kim jest u diabła ten dramaturg? W zakończeniu swojego tekstu Kott pisze o spotkaniu w Berlinie, prawie dekadę po tamtym epizodzie wiedeńskim, z Erwinem Axerem i jakimiś młodymi aktorami i reżyserami. ,,Na zakończenie zabrał głos Axer: Przez lata uczyłem aktorstwa i wiem, że aktorstwa można nauczyć. Przez długie lata uczyłem reżyserii, ale wiem, ze reżyserii nie można nauczyć. A czy można uczyć dramaturgów? - spytano z sali. Ale dramaturg, kim on jest? - powiedział Erwin. Potem uśmiechnął się i wskazał ręką na mnie. Niech wam o tym powie Jan Kott."

W 2002 roku otworzyliśmy w naszej krakowskiej Szkole Teatralnej, przy Wydziale Reżyserii, specjalizację pod nazwą dramaturgia albo inaczej - dramaturg teatru. Od początku usiłujemy się dowiedzieć, czego właściwie mamy uczyć. Na wszelki wypadek uczymy wszystkiego po trochu - a to robienia adaptacji, a to pisania scenariusza, a to czytania dowolnego tekstu pod kątem przydatności dla teatru. W sumie inteligentnego pętania się po teatrze, jak to niegdyś określił Konstanty Puzyna, wspominając swoje kierownikowanie literackie w warszawskim Dramatycznym. Widać te nauki przynoszą efekty, bo dramaturgów wciąż przybywa, i to nie tylko spod naszych skrzydeł; wystarczy spojrzeć na afisze i programy premier. Prawie przy każdym nazwisku reżysera nazwisko dramaturga. Ba. Patrząc na spektakle, coraz częściej odnoszę wrażenie, że dramaturdzy wręcz zaczynają rządzić w teatrze. Na przykład sztuki - jeśli w ogóle chodzi jeszcze o sztuki - sukcesywnie coraz mniej przypominają teksty kiedyś napisane przez jakichś dramaturgów. Przepraszam, dramatopisarzy.

Ja wiem, że te gry i zabawy z tekstami nie dramaturdzy wymyślili, a tylko zostali wzięci do pomocy. Cóż mi jednak z tej wiedzy? Czasem wyobrażam sobie, że wracam wieczorem do domu, a zza węgła wyłania się Sofokles albo inny Fredro i bez słowa rżnie mnie z całej siły w mordę.

1. Gwoli ścisłości: nam przeszkadzało. Od początku swojego pięćdziesięciopięcioletniego istnienia

"Dialog" przykładał dużą wagę do rozróżniania tych terminów. (Red.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji