Artykuły

Przystanek Jestem Edyta Olszówka

- Pracowałam w wielu miejscach: sprzątałam toalety w USA, malowałam domy w Norwegii, byłam kelnerką w klubie "Scena" - urządziłam sobie wtedy mieszkanie z tipów (śmiech). Wiem, co to znaczy pracować na godziny, wstawać rano. I wiem też, jak bardzo mogę być wdzięczna losowi za to, że udało mi się w moim zawodzie. - mówi EDYTA OLSZÓWKA, aktorka Teatru Powszechnegom im. Zygmunta Hübnera Warszawie.

Komplement jej nie uwodzi, krytyka nie zabija. Ufa tylko sobie. Edyta Olszówka na chwilę przed urodzinami, o swoim przepisie na życie.

Wyobrażam sobie, że spotkam dziewczynę jak z piosenek Agnieszki Osieckiej. Artystkę z rozwianym włosem, lekką chrypką i papierosem w dłoni która jak nikt inny mogłaby zaśpiewać: "Pan widzi krzesło, Ławkę, stół, a jak rozdarte drzewo". Po trzech godzinach rozmowy tylko jednego byłam pewna, że to osoba, która składa się z wielu przeciwieństw.

Twardo stąpa po ziemi, ale często ma głowę w chmurach. Pamięta o ranach z przeszłości, ale ma apetyt na życie tu i teraz. Tęskni za spokojem, domem, odpoczynkiem, ale nie umie długo usiedzieć w jednym miejscu. Podróżuje. Może tylko zamiast "wsiąść do pociągu byle jakiego", rezerwuje lot w samolocie.

Jej druga, "rozdarta" połówka wciąż czegoś szuka, za czymś goni, walczy o role. Zamiast czekać, aż telefon zadzwoni, Edyta sama zgłasza się na castingi. Nie bez powodu "Film" nazwał ją u progu kariery "aktorskim symbolem nowej epoki w kulturze", pisząc, że potrafiła wziąć los we własne ręce. Od tamtej pory nieprzerwanie gra. Na scenie, bo w rozmowie jest zaskakująco szczera.

PANI: Planujesz huczne urodziny?

Edyta Olszówka: Nie lubię być w centrum uwagi, i mówię to zupełnie bez kokieterii. Impreza to pewna powierzchowność, wolę spotkać się z każdym osobno. Poza tym śpiewaliby mi "Sto lat", a to nie są dla mnie najlepsze życzenia, bo wcale nie chcę dożyć stówy. Niech mnie zabierają wcześniej (śmiech). Moi przyjaciele wiedzą, że nie lubię bankietów.

Nie będzie więc tortu ze świeczkami?

- Nie, chociaż bardzo cieszę się z tej czterdziestki, bo jeszcze czterdziestu lat nie miałam.

To rodzaj gruntu pod nogami?

- Tak, ale cieszę się też dlatego, że zrozumiałam, za ile rzeczy w życiu mogę podziękować - jestem zdrowa, spełniam się zawodowo. To jest coś nieprawdopodobnego. Pracowałam w wielu miejscach: sprzątałam toalety w USA, malowałam domy w Norwegii, byłam kelnerką w klubie "Scena" - urządziłam sobie wtedy mieszkanie z tipów (śmiech). Wiem, co to znaczy pracować na godziny, wstawać rano. I wiem też, jak bardzo mogę być wdzięczna losowi za to, że udało mi się w moim zawodzie.

To wszystko wypracowałaś sobie przez lata.

- Nie do końca. Zobacz, tego wieczoru, kiedy miałam zmianę w klubie "Scena", Agnieszka Osiecka mogłaby nie przyjść i nie pić wódki przy barze, a jednak tam była i zaproponowała mi rolę w "Listach śpiewających" (debiut telewizyjny Edyty Olszówki - przyp. red.). Pisałam pracę magisterską o Marilyn Monroe i nagle buch: casting do włoskiego filmu pt. "Elvis i Marilyn" (reż. Armando Manni - przyp. red.) - wsadzili mi blond tupecik na głowę, przypominałam bardziej transwestytę z filmów Almodóvara niż rumuńską Marilyn Monroe. Zaśpiewałam wtedy "I Wanna Be Loved By You". Potem był kolejny casting i kolejny, a po trzech miesiącach zaproszenie do Rzymu, główna rola, siedemdziesiąt dni zdjęciowych. Dlatego myślę, że to nie tylko praca, ale może też przeznaczenie?

- Rodzaj szczęścia albo przypadku? Ostatnio podeszła do mnie w kawiarni 50-latka i zapytała, czy mogłabym ją wesprzeć. "Proszę bardzo, ile?". "Dwieście złotych". "Słucham?!". "Bo pani mi wygląda na taką, co jej wszystko z nieba spada". A mnie się wydaje, że w tym świecie niczego nie dostaje się za darmo. Wszystko jest okupione ogromną pracą, determinacją, siłą, odpornością psychiczną, talentem.

W jakim momencie swojego życia jesteś?

- Poczułam, że jestem osobą dojrzałą, chociaż dojrzałość nie jest w cenie.

Przecież grasz w jednym z najpopularniejszych seriali telewizyjnych.

- Za każdym razem biorę udział w castingu i ten do "Przepisu na życie" był dla mnie jednym z najtrudniejszych.

W jakim sensie?

- Kontrowersyjne były moja uroda i wiek. Bardzo ładnie to nazwałam, prawda? (śmiech).

Ale dostałaś rolę...

- Publiczność polubiła 40-letnią Polę. To są tak napisany przez Agnieszkę Pilaszewską scenariusz, taka rola i takie nuty, że tylko brać instrument i grać. Widać to też po pozostałych aktorach. Na planie czujemy się świetnie. My po prostu mamy co grać. Prywatnie z Polą mam niewiele wspólnego. Nigdy nie przeczytałam tylu książek o seksie co przy tej bohaterce! Chciałabym mieć taki rodzaj podejścia do życia jak Pola, żeby nie analizować problemu, tylko nad nim przeskakiwać. Byle do przodu...

Jakie są mocne strony Edyty Olszówki?

- Odwaga, ale ona u mnie często graniczy z naiwnością, więc może być i mocną, i słabą stroną. Moje credo życiowe brzmi: idź tam, gdzie się boisz. Staram się być uczciwa, lojalna, otwarta, bo w dzisiejszym świecie to jest odwaga.

A już myślałam, że nie umiesz mówić o sobie dobrze.

- Moi przyjaciele powiedzieliby inaczej - że jestem wobec siebie bardzo krytyczna. Mam świadomość upływającego czasu, niestabilności tego zawodu, emocjonalnej niepewności wobec samej siebie i myślę, że nikt mnie bardziej nie może dotknąć niż ja sama... Ale to też jest moja mocna strona. Wiele razy mnie to uratowało.

Nie ma lekko w ciężkich czasach

Kryzys nie oszczędza nikogo. Nawet gwiazd. czytaj więcej

Na przykład?

- Mój krytycyzm wobec samej siebie to filtr bezpieczeństwa. Komplement mnie nie uwodzi, ale też krytyka nie zabija.

Po kim odziedziczyłaś tę niezależność?

- Nie wiem, czy to dziedziczne, ale na pewno tata nauczył mnie być wojownikiem. Wymagał ode mnie odwagi, samodzielności, niezależności. Byłam jedynaczką i od dziecka dostawałam kieszonkowe. Czułam, że mam swój własny świat. Taki, w którym to ja jestem szefem. W wieku siedmiu lat chodziłam z kluczem na szyi. Nie dotyczyła mnie żadna niania ani świetlica, tak jak dzieje się to dzisiaj, kiedy rodzice trzęsą się nad dziećmi, nie dając im szansy na samodzielność. Choć z drugiej strony teraz czasy są zupełnie inne.

Nad tobą nie trzeba było się trząść?

- Wręcz przeciwnie, byłam bardzo chorowitym dzieckiem, do 18. roku życia non stop miałam anginy, potem operację migdałków. Opuszczałam lekcje, dużo czasu spędzałam w łóżku.

Co wtedy robiłaś?

- Leżenie i choroba nigdy nie są czymś fajnym. Choroba to cierpienie i ból. Wycinanie migdałów też. Dlatego jak idę do chorych dzieciaków na oddział, to dobrze je rozumiem. Siedząc w takim zamkniętym pomieszczeniu i patrząc przez okno, widzisz kraty. I głównym celem jest to, żeby pokazać, że za tymi kratami są jeszcze słońce i księżyc, i nadzieja.

Kiedy byłaś małą dziewczynką, to...

-...bardzo lubiłam występować. I lubiłam patrzeć w gwiazdy. Dziś często przypominam sobie ten błogi stan. Nie wiem, ile wtedy miałam lat - cztery, a może pięć. Leżałam na wznak na ziemi ze swoim ówczesnym narzeczonym - pamiętam nawet jak miał na imię: Sławek. Trzymaliśmy się za ręce i patrzyliśmy wieczorem w niebo.

To było jeszcze w Lubinie?

- Nie, w Lubinie tylko się urodziłam.

Słupsk, Konin, Łódź - sporo miałaś tych przeprowadzek. Jakie miasto jest najważniejsze w twoim życiu?

- Warszawa. Tutaj mam rodziców, dziadek tu żył. Myślę sobie, że to miasto jest jak biedna poraniona kobieta. Dzielna jak Nike. Przyglądałaś się jej kiedyś z bliska? Ma taką smutną twarz, ściągnięte czoło. Kiedy ktoś mówi, że nie lubi Warszawy, to jest mi przykro. Podoba mi się rytm tego miasta. To, że tak wszystkich przyjmuje. Od ponad 20 lat mieszkam na Nowym Mieście. Tu jest specyficznie, panuje nastrój małego miasteczka. Wszyscy się znamy, chodzimy innymi drogami niż turyści. Mijamy się w jakichś zakamarkach, na podwórkach, w sklepie.

Nina Andrycz mówiła, że "kiedy jest się gwiazdą, to nie rodzi się dzieci, lecz role" i nazywała je swoimi córkami.

- Bardzo podziwiam panią Ninę Andrycz, jednak nie traktuję ról jak córek, wręcz przeciwnie, myślę, że te role to jestem ja - człowiek, ja - kobieta. I jest we mnie rodzaj pewnego niespełnienia - braku relacji, którą nie zostałam obdarzona i której praca nigdy mi nie zastąpi. Swoje role często traktuję terapeutycznie. Po pierwszej połowie "Wariatki" (przedstawienia wg sztuki Nadieżdy Ptuszkiny w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, w którym Edyta Olszówka gra razem z Lesławem Żurkiem w teatrze Kamienica w Warszawie - przyp. red.) moja sukienka jest tak mokra, że trzeba ją suszyć. Zastanawiam się, ile ja kilogramów tracę w czasie spektaklu? I ile jest we mnie nazbieranego nieszczęścia, z którego się wyswobadzam? Niektórzy nie lubią takich emocji w teatrze...

Uważają, że łza powinna być glicerynowa?

- Ja tak nie uważam. I nie mam dla siebie żadnej litości na scenie. Tylko dlatego czuję, że gdzieś w 32. rzędzie ktoś jest ze mną. Jestem o tym przekonana. Czasy się zmieniły, są kina 3D, ale tylko w teatrze można poczuć taki rodzaj dreszczu. Myślę sobie: "Jaka wspaniała ta Nadieżda Ptuszkina, że napisała sztukę, o której wszystkie babki mówią, że jest o nich". To samo faceci. Na początku chrząkają, podśmiewają się, a potem już są razem z Żurkiem, który mówi, że zakupy, domy towarowe, szósta bluzka, siódme futro, a w domu pusto, nie ma uczuć. Jest tylko zagubienie. Mężczyzn i kobiet.

Co jest takiego w "Wariatce", że porusza w widzach czułą strunę?

- Wszyscy bardzo boimy się samotności i śmierci, i to nas tak pcha ku drugiemu człowiekowi z nadzieją, że dzięki niemu odczujemy, że nie jesteśmy sami. Powiedziałaś kiedyś, że stanęłaś przed lustrem i na pytanie: "Edyta, co jest dla ciebie ważne?", odpowiedziałaś: "Praca". Byłam wtedy bardzo zakochana, dostałam w Valenciennes nagrodę za "Elvisa i Marilyn", wręczał mi ją Peter Fonda. Wtedy były jeszcze kasety wideo...

Chodzi ci o narzeczonego, który nagrał mecz na twoim filmie?

- Tak strasznie mnie to zabolało. Pomyślałam wówczas, że nie można zaufać mężczyźnie, tylko pracy.

Rozumiem, że to był przypadek?

- Nie, to na pewno nie był przypadek (Edyta uśmiecha się). Po półtora roku bycia razem on był wściekle zazdrosny o moją pracę. A to właśnie ona nie zawiodła mnie pod żadnym względem: duchowym, materialnym, chociaż to zajęcie bardzo ekspansywne, niepozostawiające przestrzeni na nic innego.

Wracasz po spektaklu do domu i co robisz?

- Muszę się wyłączyć - pójść na spacer z psem Bolkiem, zaparzyć zieloną herbatę.

Co sprawia ci przyjemność?

- Moją wielką pasją są podróże. Lubię podglądać, mój zawód polega też na stałym "obfotografowywaniu" typów ludzkich. Ktoś na ulicy może mnie zainspirować swoją osobowością, sposobem ubierania się. A w Polsce stało się tak, że to mnie podglądają. Dlatego często jeżdżę daleko, gdzie nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jak nie mogę z przyjaciółmi, to podróżuję sama.

Jesteś obserwatorem?

- Tak bym o sobie teraz powiedziała.

To dobra metoda na życie?

- Nie wiem. Jeszcze dwa lata temu moje życie wyglądało tak, jakbym jechała rozpędzonym pociągiem. Był we mnie pewien rodzaj nienasycenia i wydawało mi się, że je zapełnię pracą, tak jak się zapełnia pustkę alkoholem, narkotykami, seksem, tysiącem innych rzeczy. I w pewnym momencie, mimo że bardzo dużo pracowałam, okazało się, że to, co było puste, dalej jest puste. Nie wiem, jak to nazwać. Wysiadłam już z tego pędzącego pociągu, nie żyję w takim pośpiechu. Nie umawiam się "pomiędzy czymś a czymś", nie biegnę.

Dziesięć ważnych słów.

- Kocham, kocham, kocham, kocham (śmiech). Spróbuję: świat, Bóg, człowiek, miłość, światło, nadzieja, dobro, kosmos...

Kosmicznie zabrzmiało.

- Nie wierzę, że życie to tylko forma istnienia białka. Nie nadaję się na ateistkę. Za dużo czuję, widzę. (Edyta decyduje, że musi wyjść na papierosa).

Kiedy zapaliłaś po raz pierwszy?

- Miałam z siedem lat. U mnie dość wcześnie wystąpiło zainteresowanie wszystkimi zakazanymi sztukami walki. Od 15. roku życia mogłam palić w domu. I tak zostało. Dwa razy próbowałam z tym nałogiem zerwać, ale przypłaciłam to kilogramami.

Myślałaś kiedyś o adopcji?

- Gdyby pojawiła się taka możliwość, nie powiedziałabym "nie". To tak jak z wszystkim w moim życiu - niczego nie zakładam. Tak jak nie zakładałam wakacji spędzonych w hospicjum w Pucku ani zapisania się do banku dawców szpiku. Kiedy redakcja PANI poprosiła mnie o udział w akcji "Życzenie Agaty", natychmiast powiedziałam "tak", odłożyłam słuchawkę i się rozpłakałam. Ja tak strasznie boję się igieł, pobierania krwi i całej reszty. Więc płakałam jak głupia, ale nie miałam cienia wątpliwości, że powinnam się zgodzić.

- Kiedy odebrałam telefon z zapytaniem, czy odwiedzę hospicjum, też powiedziałam "tak". Zaręczam ci, że to była dla mnie najdłuższa droga do Pucka, mój strach był ogromny. Ksiądz dr Jan Kaczkowski stworzył miejsce, w którym jest zapewniona godność odchodzenia, zorganizował też Areopag Etyczny. Absolwenci studiów medycznych zazwyczaj nie potrafią rozmawiać z człowiekiem ani o jego chorobie, ani o odchodzeniu, o śmierci, ani o momencie granicznym, kiedy już tylko uśmierzamy ból, a nie ratujemy czy leczymy.

- Dlatego wraz z dwójką absolwentów akademii teatralnej odgrywaliśmy przed studentami różne sytuacje - histerii, ataków agresji, na przykład byliśmy powiadamiani, że odchodzi nasze dziecko. I ci studenci uczyli się na nas. Stanowiło to dla mnie ogromne wyzwanie zawodowe, żeby być na tyle prawdziwą, aby oni byli poruszeni. Grałam chyba najpiękniej w życiu.

Z jakiej potrzeby wynikała twoja obecność tam?

- Dawniej pomyślałabym: "Aha, robię to dla własnego ego, żeby poczuć się dobrym człowiekiem". A teraz myślę: "Chromolę, jaka jest moja motywacja. Nawet gdyby była oparta wyłącznie na rozpieszczaniu i połechtaniu mojego ego, to OK, niech tak będzie". Bo jak już tam idziesz, jak już się konfrontujesz, to nie masz pytań dlaczego, tylko robisz swoją robotę. Ważna jest obecność. To ciekawe, bo w hospicjum ludzie nie żałują, że zostawili pieniądze, interesy, życie zawodowe.

- Oni żałują relacji z drugim człowiekiem. Że nie zdążyli przeprosić, powiedzieć, jak bardzo kochali, jak ktoś był im bliski, że czegoś nie domknęli. Dlatego ja nie rozliczam się z traumami z przeszłości, dzieciństwem, bo już to zrobiłam. Jestem dorosłą kobietą, mam dość użalania się nad sobą. Nie mówię, że czuję żal, tylko dziękuję. Wybaczam. Uważam, że zawsze jest odpowiedni czas, żeby powiedzieć "przepraszam", "kocham cię". Ta chwila to właśnie ten czas.

To, że wybaczasz innym, oznacza, że i w stosunku do siebie stałaś się łagodniejsza?

- Tego nie wiem. Chciałabym, żeby było tak, jak mówisz. Czy jestem dla siebie łagodniejsza? Cały czas nad tym pracuję. Dla mnie to duży wysiłek, takie opiekowanie się sobą. To paradoksalne, bo z jednej strony poprzez swój zawód jestem bardzo skupiona na sobie, a z drugiej dawania sobie przyjemności musiałam się nauczyć - na przykład dużym wyzwaniem był dla mnie odpoczynek. Włączało mi się wtedy jakieś ADHD. Chciałam gdzieś biec, coś robić, sprzątałam dom, myłam okna. Nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu, bo świat się rozpadał. Stąd moje medytacje.

Medytujesz codziennie?

- Są takie momenty, kiedy muszę to robić.

Huśtawka emocjonalna chyba jest wpisana w zawód artysty?

- Ja tak nie myślę. Moje koleżanki mają wspaniałe dzieci i rodziny, radzą sobie zawodowo, są spokojne, stabilne emocjonalne. Mnie te huśtawki są bardzo pomocne w zawodzie.

Nie męczą w życiu?

- Męczą.

Jak więc wypada bilans czterdziestolatki?

- Nie wiem, co się powinno mieć albo kim się powinno być w wieku czterdziestu lat. Myślę, że rodzina jest takim bilansem. Możesz powiedzieć: mam dziecko, chodzi do szkoły. Mam męża i trzy psy. Mam dom. U mnie, poza domem, wszystko jest tymczasowe. Na pewno nie jest tak, że wiem, dokąd idę. Bo nie wiem.

Urodzinowy prezent?

- Spokój ducha, ale kto mi go może podarować?

Edyta Olszówka - urodziła się w Lubinie, ukończyła łódzką PWSFTviT. Jeszcze w trakcie studiów została dostrzeżona przez Izabellę Cywińską, która zasiadała w jury II Konkursu Teatrów Ogródkowych (Olszówka zdobyła w nim w 1993 r. nagrodę) i wkrótce wystąpiła w jej spektaklu telewizyjnym "Abigel". Popularność przyniosły jej role w serialach: "Samo życie" czy "Przepis na życie". Na dużym ekranie pojawiła się m.in. w "Spisie cudzołożnic" Jerzego Stuhra, "Pół serio" Tomasza Koneckiego (nagroda jury za rolę komediową na FPFF w Gdyni), "Tam i z powrotem" Wojciecha Wójcika, "Lejdis" Koneckiego, "Ślubach panieńskich" Filipa Bajona. Występowała na deskach warszawskich teatrów, m.in. Komedii i Powszechnego. Dwukrotnie nominowana do nagrody teatralnej Feliks Warszawski. W grudniu skończy 40 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji