Artykuły

W poszukiwaniu "czegoś"

Spektakl uczy dzieci, że osobowość nie jest dana człowiekowi z góry, a dorosłym uświadamia, że również najmłodsi borykają się z problem określenia własnej tożsamości - o "No coś ty" w reż. Lecha Chojnackiego w Teatrze Animacji w Poznaniu pisze Katarzyna Nowaczyk z Nowej Siły Krytycznej.

Połączenie świat iluzji i świata realnego jest dla dziecka zupełnie naturalne. W najmniejszym nawet stopniu młodego widza nie dziwi mówiąca pomadka, smutny cukierek czy krzyczący telefon. To bohaterowie, których zna z codziennego życia, i z którym nierzadko rozmawia w trakcie zabawy. Dziecko poszerza dzięki temu świadomość odczuwania - siebie i świata, zaspokaja też potrzeby psychiczne związane z własnym życiem. Tę prawidłowość doskonale wykorzystali twórcy spektaklu "No coś ty". Sztuka powstała na podstawie dramatu Anety Wróbel-Wojtyszko i Adama Wojtyszko "Historia pewnego przedmiotu", który otrzymał wyróżnienie w XXI Konkursie na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży, organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu.

Twórcy spektaklu, adaptując tekst, dokonali w nim znacznych przesunięć i zmian. W "Historii..." głównym bohaterem jest Coś, które ma pięć centymetrów wzrostu, jest nieporadne, raczej pasywne i nie wiadomo, do czego służy. To właśnie ta dziwna postać pojawia się w różnych miejscach i odbywa rozmowy z napotkanymi przedmiotami, by dowiedzieć się, czym, a może - kim właściwie jest. Reżyser spektaklu, Lech Chojnacki, zmienia tę sytuację. Główną bohaterką czyni dziewczynkę, która podobnie jak Coś usiłuje dowiedzieć się, kim będzie, gdy już dorośnie. Sama jednak nie potrafi znaleźć odpowiedzi, przychodzi więc z prośbą o pomoc do swojej babci. Staruszka to babcia idealna, z całą mądrością i arsenałem dobrych rad. Jej urok tkwi przede wszystkim w energii, wesołości - ma w sobie jeszcze małe dziecko, niewinnie przebierające nogami, lubiące lody i czekoladę. Doskonale rozumie więc swoją wnuczkę i zamiast zarzucać ją własnymi mądrościami, postanawia użyć "niby-czarów", by dziewczynka sama mogła doświadczyć przygód oraz znaleźć rozwiązanie. I tak dzięki magicznej mocy przeniesieni zostajemy w niezwykły świat dziecięcych wyobrażeń i fantazji.

Scena przemienia się najpierw w szufladę z przegródkami, w której leżą - a właściwie stoją - sztućce. Aktorzy w rolach łyżki, widelca i noża, ubrani w biało-czarne figlarne kostiumy, wyglądają jak figury z gabinetu osobliwości. Najbardziej pomysłowo przedstawia się trójzębny widelec - aktor wyposażony został w dodatkową nogę, którą porusza z wielką gracją. Sztućce ze zdziwieniem przyglądają się dziewczynce, która w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina żadnego z nich. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że nie potrafi właściwie opowiedzieć, kim jest. Wtedy dumne sztućce mówią jej o sobie i funkcji, jaką spełniają. Dziewczynka czuje się coraz bardziej zagubiona i zdezorientowana. Ucieka więc i trafia... do warsztatu z narzędziami. Tu sytuacja się powtarza. Poszczególne przedmioty opowiadają o sobie i swoich codziennych zadaniach, z uwagą przyglądając się małej podróżniczce. Zdumienie powoduje jej pojawianie się w kolejnych miejscach: torebce mamy, na śmietniku i w koszu z zabawkami.

Konstrukcja przedstawienia jest bardzo czytelna, bo zbudowana na prostym i łatwo uchwytnym schemacie. Cała zabawa pięcioletniego widza polega na tym, że ów schemat potrafi odszyfrować, a przez to oswoić materię spektaklu i zrozumieć zamysł twórców. Bardzo ważne, by - oprócz ciągłego zaskakiwania - dać dziecku możliwość demaskowania reguł rządzących światem i poczucie, że potrafi przewidzieć pewne sytuacje. To przysporzy mu wiele satysfakcji i frajdy.

Powrót głównej bohaterki do normalnego świata przynosi oczywiście rozwiązanie jej problemu z samookreśleniem. W "No coś ty" udało się jednak uciec przed jednoznacznością i prostym rozwiązaniem. Dziewczynka zyskuje cenną wiedzę o sobie i świecie, a nie gotową odpowiedź. Kiedy babcia dopytuje się, czy wnuczka wie już, kim będzie w przyszłości, pada tytułowe "No coś ty babciu, ale wiem już coś". A coś, to już niezły początek! Najważniejsze, by uświadomić sobie, że osobowość nie jest dana człowiekowi z góry. I tego właśnie przede wszystkim uczy dzieci spektakl "No coś ty", a dorosłym uświadamia, że również najmłodsi borykają się z problem określenia własnej tożsamości.

Oprócz dużej wartości poznawczej, spektakl jest też świetnie przygotowany od strony formalnej. Oczarowuje swoją niezwykłością i kusi atrakcyjnością. Świat przedstawiony nasycony został kolorami i wypełniony rozmaitymi kształtami, które angażują nieustannie wyobraźnię. Całość dopełnia pogodna i energetyczna muzyka Piotra Klimka. Osobna pochwała należy się aktorom, którzy wcielili się w poszczególne przedmioty. Postać widelca, puszki po konserwach i kombinerek z pewnością nie należy do ról codziennych czy typowych, dlatego też jest dla grającego wyzwaniem. W Teatrze Animacji aktorom udało się uniknąć banału i sztampy. Na wyróżnienie zasługuje Marcin Ryl-Krystianowski w roli... cukierka na gardło, który musiał rozstać się ze swoim papierkiem. Kontrast pomiędzy absurdem sytuacji i śmiertelną powagą aktora wywołuje śmiech na widowni. Ryl wzbudza ogromną sympatię dzieci i dorosłych, nie błaznuje, a stara się być powściągliwy i poważny. Jego postać jest przez to wyrazista, a co najważniejsze - niezinfantylizowana.

Spektakl "No coś ty" to niezwykła podróż do krainy przedmiotów, a jednocześnie opowieść o poszukiwaniu własnej drogi życiowej. Ważny dla dziecka problem samookreślenia został tutaj pokazany poprzez zabawę. A takie poznanie to chyba najlepsza forma kontaktu pięciolatka ze światem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji