Artykuły

Trzy propozycje Opola

OPOLSKI TEATR IM. JANA KOCHANOWSKIEGO pokazał w warszawskim Teatrze Małym przedstawienia trzech sztuk, granych na własnej Małej Scenie, a więc chyba reprezentatywnych i dla produkcji artystycznej tej sceny i teatru opolskiego w ogóle. Świadczy o tym m. in. fakt, że premiera dwóch spośród przywiezionych sztuk odbyła się jeszcze przed rokiem, wybrano więc te przedstawienia spośród licznych innych jako najlepsze. To "Śnieg" Przybyszewskiego i "Terminator" Handkego. Dopełniła tego reprezentatywnego pokazu "Sonata widm" Strindberga, wystawiona w lutym br.

Trzeba przyznać, że repertuar w realizacji nieco karkołomny: na "Śniegu", zrozumiałe że rzadko wznawianym, potknął się przed dziewięciu laty Gogolewski w Teatrze Dramatycznym, "Sonata widm", z której Jerzy Kreczmar zrobił przed trzynastu laty interesujące i mądre przedstawienie, czekała na swą polską prapremierę aż 57 lat, no i wreszcie "Terminator" Handkego, to jeden z rodzajów "antyteatru" - teatr bez dialogu, bez słów, posługujący się wyłącznie pantomimiczną ekspresją ruchu.

JAK to wypadło w teatrze opolskim? Chyba najbardziej interesujący był "Terminator". Trudno go "opowiedzieć" - nie dlatego, że najbardziej nawet "literacka", wyrazista semantycznie plastyka ruchu jest trudna do zamknięcia w konkretną anegdotę, bo zawsze jest jakiś margines dowolności; trudno przede wszystkim dlatego, że Peter Handke, współczesny pisarz austriacki, który w jeszcze większym stopniu niż u nas Różewicz próbuje rozbijać zastane konwencje teatralne i unicestwiać jego różne poetyki, nie zastępując ich żadnym nowym programem.

W "Terminatorze" autor zabawia się przewrotnie z widzem, udając, od czasu do czasu, że chce mu coś ważnego przekazać - o człowieku, o ludziach - a potem pokazuje nam język. Można by oczywiście wyłowić i sklecić z tych różnych wprawek pantomimicznych, przypominających ćwiczenia ruchowe dla studentów szkoły teatralnej "na zadany temat", jakąś historyjkę opowiedzianą przez Majstra (Mieczysław Franaszek) i jego Ucznia czy też Terminatora (Grzegorz Heromiński), historyjkę o nich samych, o wzajemnych współzależnościach, o zabawnej "rywalizacji" między nimi, o pozornych i prawdziwych autorytetach i ich kruchości itp. Jeśli oczywiście widz uzbroi stę w cierpliwość i nie wyjdzie podczas trwania (non stop) przedstawienia z teatru przetrzyma te wszystkie pozorne i faktyczne "dziury" (np. jedzenie jabłka prze Terminatora trwa kilka minut), no i wykaże się wyrozumiałym poczuciem humoru. Jest w tyrh pokazach dwóch aktorów (w maskach, a więc zubożają się nie tylko o słowo, ale i mimikę), sporo wręcz cyrkowej ekwilibrystyki. Jest trochę ruchowego dowcipu, jest dużo sprawności fizycznej, ujętej w karby artystycznej dyscypliny.

No tak, ale przecież to tylka quasi-teatr. Walory zespołu opolskiego można było poznać i ocenić w pełni w dwóch kolejnych prezentacjach scenicznych: "Sonacie widm" i "Śniegu".

"SONATA WIDM", to pozornie teatr dziwności, tajemniczości, grozy i sennego koszmaru, z którego nie można się obudzić. Kreczmar w polskiej prapremierze oczyścił sztukę z tych naskórkowych efektów, odsłaniając jej prawdziwe oblicze, bardziej odrażające od uszminkowanej "na grozę" moderny: twarz świata współczesnego pisarzowi, który nie zginął jednak wraz z jego śmiercią i trwa wciąż w swych ciągłych rozkładowych deformacjach. Strindberg zdziera kolejno z pasją maski zarówno z ludzi jak i z przedmiotów. Tylko Student uratuje się przed tym gnilnym bakcylem rozkładu domu dyrektora Kummla i tylko on rozjaśnia to mroczne "inferno", pozwalając wierzyć, że jest jeszcze na ziemi rozsądek, poezja i słońce.

Teatr opolski chce widza szokować właśnie tym "koszmarem" a w wyniku złej obsady (czy też może nieprzemyślanej reżyserii) poetycka partia Student - Panna prowadzona jest w manierze sztucznej egzaltacji na granicy śmieszności.

TEN sam reżyser - zresztą z tą samą parą aktorów - wyszedł natomiast względnie obronną ręką ze "Śniegu", przede wszystkim dlatego, że oczyścił sztukę z młodopolskiego pustosłowia, skrócił mądrze zakończenie no i próbował, by aktorzy uprawdopodobnili tę wydumaną, młodopolską historię "czworokąta" składającego się z "kobiety fatalnej" Ewy (młodopolskie wydanie "wampa"), dwóch braci Tadeusza i Kazimierza "tęskniących za tęsknotą" i poczciwej, trochę rozhisteryzowanej Bronki, żony Tadeusza, o którego upomniała się jego dawna kochanka Ewa.

Wszystko to jest z pogranicza kiczu - tak w każdym razie to dziś odbieramy, i można by łatwo zrealizować to "Zaproszenie do przerębli" w parodystycznej manierze. Reżyserowi oraz aktorom udało się jednak przekazać i dzisiejszemu widzowi informację o jakichś tam ukrytych w nas mechanizmach, które rozpoczynają działać samoczynnie przy każdym rozluźnieniu samokontroli - oczywiście w określonym kontekście obyczajowym. Braci grają Jacek Romanowski i Andrzej Kierc, Bronkę - Ewa Worytkiewicz, Ewę - fatalnie ubraną i uczesaną - Małgorzata Ząbkowska.

Teatr miał kłopoty z przeniesieniem przedstawień na nietypową "scenę" Teatru Małego, zagrał wszystko na "scenie pudełkowej", na niższym planie, aktorzy potykali się o rekwizyty, a "Śnieg" odbierało się jak słuchowisko radiowe, bo aktorzy grają przeważnie na leżąco a nawet jak siedzą (na pierwszym planie) to widać tylko ich głowy - reżyser powinien był to dostrzec. Zresztą nie tylko to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji