Artykuły

Leo Kantor: porzeczki zostały po Niemcach

- Chcę się pochylić nad kobietą, której nieszczęście rzeczywiście przeżywałem. Grzegorz Jarzyna powiedział mi, że nikt inny tego w Polsce nie zrobi - o pierwszym polskim filmie dokumentalnym, zrealizowanym na podstawie teatralnego monodramu opowiada LEO KANTOR, gość specjalny Festiwalu Form Dokumentalnych Nurt w Kielcach.

Wywiad z Leo Kantorem (na zdjęciu) przeprowadzony z okazji specjalnego pokazu monodramu dokumentalnego "Tam gdzie rosną porzeczki", a także zakończenia prac nad filmem pod tym samym tytułem. Film zakwalifikował się już na festiwale dokumentu w Jerozolimie i Kijowie. To pierwszy w Polsce dokument łączący teatralny monodram, film i dokument. Monodram jest dziś pokazywany na Festiwalu Form Dokumentalnych Nurt.

"Tam gdzie rosną porzeczki" to nieczęsto spotykany w Polsce przypadek dokumentu w teatrze.

- To prawda. Teatr dokumentalny jest wtedy, kiedy autor, pisze, reżyseruje i opowiada swoją historię. Bodaj pięć lat temu krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski, usłyszał, jak opowiadam historię swojego życia z okazji Marca '68. Podszedł do mnie i powiedział: "Napisz o tym tekst". Tak powstał artykuł dla jednego z dzienników. Jan Jakub Kolski, przeczytawszy go, stwierdził: "Idź z tym na scenę. Opowiedz to!". Szkic monodramu pokazałem Grzegorzowi Jarzynie, stwierdził, że koniecznie muszę zagrać to u niego. I w marcu tego roku zagrałem. A teraz przyjechałem z "Tam gdzie rosną porzeczki" na Festiwal Form Dokumentalnych Nurt.

Co sprawiło, że Jarzyna zainteresował się tym materiałem?

- Również go o to zapytałem. Chodzi o pewną postać, która jest częścią mojej opowieści. Po wojnie moja rodzina, Żydzi ocalali z Holokaustu, znaleźli schronienie w Strzegomiu. Przyjeżdżamy w 1946 roku, dwie trzecie miasta zburzone, Niemcy wyjeżdżają, zostawiają po sobie umyte naczynia, ich miejsce zajmują Polacy i Żydzi. I była tam taka Niemka, która nie wyjechała, bo nie potrafiła się spakować. Dwójka dzieci na utrzymaniu, męża straciła pod Stalingradem, nazywała się Lusia Widera, ale mówili na nią Lusia Wariatka. Cały rok chodziła w płaszczu. Zarabiała na życie myciem podłóg w domach zamożniejszych Polaków i Żydów. Te podłogi myła zawsze w butach na wysokich obcasach. I pomalowana, jakby chciała powiedzieć światu, że cały czas jest kobietą.

I Pan, Żyd, który cudem przetrwał wojnę, na scenie ze współczuciem opowiada historię wdowy po niemieckim żołnierzu?

- Chcę się pochylić nad kobietą, której nieszczęście rzeczywiście przeżywałem. Jarzyna powiedział mi, że nikt inny tego w Polsce nie zrobi. Mnie uprawnia do tego moja historia. Mój ociec zaginął na froncie w pierwszych dniach wojny, matka wsiadła ze mną do ostatniego ewakuacyjnego pociągu, którym pojechaliśmy z Charkowa na wschód. Tam, na zesłaniu, na Syberii, matka związała się z moim ojczymem, oficerem wojska polskiego, bardzo religijnym Żydem. To nas ocaliło. On też po wojnie przywiózł nas do Strzegomia.

Tam, w Strzegomiu, rosły tytułowe porzeczki?

- Porzeczki zostały po Niemcach, rosły w ich wypielęgnowanych ogrodach. Teraz te porzeczki rosną w moim ogrodzie pod Sztokholmem, w którym znalazłem się po Marcu '68.

Ma Pan Polsce za złe, że musiał wtedy wyjechać z kraju?

- Tych ludzi, którzy mnie zmusili do emigracji, chętnie bym jeszcze dopadł. Ale tak naprawdę wygrałem wtedy los na loterii, bo w latach 70. w Polsce zrobiło się nie do wytrzymania. A ja miałem w Szwecji pełną lodówkę. Ale myślałem, że Polski już nie zobaczę, bo 20 lat nie chcieli mnie tu wpuścić. O to mam żal.

Czy "Tam, gdzie rosną porzeczki" to dla Pana jakaś forma rozliczenia?

- Nie, rozliczenia nie. Raczej terapii.

Wkrótce będziemy mogli obejrzeć film dokumentalny, który powstaje na podstawie monodramu.

- Tak, film jest w fazie postprodukcji. Gdy producent Grzegorz Adamek usłyszał, że gram monodram u Jarzyny, szybko zorganizował sprzęt i ekipę, która nakręciła materiał. Później powstały kolejne sceny, nakręcone między innymi w Strzegomiu i Sztokholmie. Film zakwalifikował się już na festiwale w Jerozolimie i Kijowie. W marcu będzie miał premierę w polskiej telewizji publicznej. Mam nadzieję, że pojawi się także za rok na Festiwalu Nurt.

W tym roku występuje Pan na festiwalu w roli jurora.

- Tak, jestem zaskoczony, jak dużo dobrych dokumentów powstaje w Polsce. Podobnie tym, że poza dużymi miastami, jak Warszawa czy Kraków, funkcjonują imprezy, na których można zobaczyć dokumenty prezentujące świeże spojrzenie na współczesność i historię.

Leo Kantor (ur. 1940) - publicysta, wykładowca akademicki i dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych "Człowiek w świecie" w Sztokholmie. Autor dokumentalnego monodramu "Tam gdzie rosną porzeczki" i filmu pod tym samym tytułem. Od 1990 roku szef Międzynarodowego Forum Kultury w Szwecji. Trzy lata temu otrzymał główną nagrodę Federacji Artystów Szwedzkich za obronę praw człowieka i walkę z rasizmem w filmie dokumentalnym. Od 1969 roku na stałe mieszka w Szwecji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji