Artykuły

Piosenki testowane na ... dzieciach

- Najgorsze, co może się zdarzyć, to poczucie misji u kompozytora. Jak on zaczyna być kapłanem sztuki, to jest niedobrze. Muzyka to znakomite narzędzie wychowawcze i środek wyrazu artystycznego, ale nie do tego, by robić z siebie kapłana wiedzy tajemnej. Tak mi się wydaje - mówi PIOTR KLIMEK w Kurierze Szczecińskim.

Rozmowa z Piotrem Klimkiem, kompozytorem

Niebawem w studiu Polskiego Radia, imienia Agnieszki Osieckiej, odbędzie się koncert z pana kompozycjami z płyty "Piosenki do grania na nosie". Czy wystąpią w nim również szczecińscy artyści?

- Tak, są to muzycy, z którymi od lat współpracuję - Bartek Orłowski, Kuba Fiszer, Paweł Grzesiuk. To muzycy takich składów, jak Big Fat Mama czy Chorzy na Odrę. Większość z nich to moi niedawni studenci. Bardzo chciałbym, by w Warszawie zaśpiewała Marysia Dąbrowska z Teatru Współczesnego. Na pewno szczecińskim głosem głównym będzie Olek Różanek. A jako że koncert związany jest z wydaniem płyty nagranej przede wszystkim przez aktorów łódzkiego teatru "Pinokio", oni również wystąpią w Trójce. Na koncercie pojawią się piosenki ze spektaklu "Pleciugi" - "Pippi Pończoszanka", ale też z wielu innych, z różnych teatrów, do których ja napisałem muzykę, a Konrad Dworakowski teksty.

Dzięki nowym wykonaniom piosenki ze szczecińskiej "Pippi" zyskały niejako drugie życie.

- Takie jest prawo życia piosenek. One funkcjonują na różnych scenach, są zaśpiewane w różnych tonacjach i aranżacjach. Słyszałem ostatnio, że piosenki z "Pippi" zostaną wykorzystane w spektaklu w Białymstoku. A pół roku temu "Pippi" miała swoją premierę w Rydze, po rosyjsku. Wcześniej ten sam spektakl zrealizowano w języku łotewskim.

Piosenki, które znalazły się na wspomnianej płycie, to nie są wcale słodkie "puszki okruszki"

- Taki był zamysł. Mieliśmy z Konradem Dworakowskim ideę tworzenia dla dzieci na poważnie. Poważne traktowanie dzieci jest tym, co one lubią i akceptują, a do tego stawia ich na zupełnie innej płaszczyźnie dialogu. Tymczasem ktoś kiedyś wymyślił, że mówiąc do dzieci trzeba zdrabniać. Jestem tego wrogiem. Uważam, że trzeba raczej używać prostych słów. A zdrabnianie i banał to ostatnia rzecz, jaką chciałbym podać dzieciom. I nawet nie mam nic do "Puszka okruszka", ale raczej do plastikowego chłamu, jaki bez trudu można znaleźć w księgarniach. Ich ilość jest tak przerażająca, że postanowiliśmy z Konradem (a obaj jesteśmy rodzicami) coś tu zmienić. Przynajmniej na własnym polu. Stąd teksty piosenek są adresowane zarówno do dzieci, jak i do dorosłych.

Niektóre są do zrozumienia na poziomie dziecka, inne dla maluchów to wyłącznie zabawa, z kolei cała ich treść jest skierowana głównie do rodziców. Zresztą, taka jest też idea teatru. Dziecko przecież bardzo rzadko przychodzi do teatru same, więc komunikaty powinny być zarówno dla małych, jak i dla dużych.

Chłam, o którym pan mówi, to w dużej mierze nagrania bardzo ubogie instrumentalnie.

- System midi, który został wprowadzony dla ułatwienia ludzkiej pracy kompozytora, dokonał spustoszenia w brzmieniu muzyki teatralnej i popularnej. Choć oczywiście świetnie sprawdził się w disco polo czy muzyce klubowej.

Myślał pan o tym, by nagrać płytę dla dzieci, ale z piosenkami, które nie pochodziłyby z żadnego spektaklu teatralnego? Taką, która potem będzie słuchana latami, jak choćby piosenki Majki Jeżowskiej...

- Chyba nie jestem kompozytorem piosenkowym. Praprzyczyną wszystkich moich piosenek nie było nigdy napisanie przeboju czy "fajnego kawałka". Wszystkie bowiem piosenki są spójne z treścią spektakli. One są jakby bramą do opowieści. Co prawda, zdarzyło mi się, że napisałem piosenki nie do przedstawienia. Mówię o tych na płytę dla Joli Szczepaniak. Ale stworzyliśmy tu z Konradem Dworakowskim cały album, więc to też jest jakaś spójna opowieść. Były też songi dla Chorych na Odrę, Konrada Pawickiego, Celiny Muzy. Natomiast nie widzę siebie w roli kompozytora przebojów. Chyba musiałbym wtedy zamieszkać w Warszawie, spotykać się z producentami muzycznymi, negocjować... To nie leży w moim charakterze.

Czy "testuje" pan na własnych dzieciach te piosenki, które potem trafiają do spektakli teatralnych?

- Tak, technikę tę stosujemy jeszcze od czasów przed "Pippi". Ja nie miałem wtedy własnych dzieci, więc piosenki testowaliśmy na maluchach Konrada. Zdarzało się, że jeżeli dziecko nie reagowało jakoś specjalnie na utwór, całkowicie zmienialiśmy na przykład aranżację. Najlepszymi recenzjami bywają też same spektakle. Pamiętam taki, gdy dzieci dosłownie dostały szału, a obecne na widowni siostry zakonne wyciągały maluchy z sali, chcąc je uspokoić. Dzieci opierały się, by dotańczyć do końca piosenki. Cały ten obrazek wyglądał bardzo teatralnie.

Jakiej muzyki pan słuchał jako dziecko?

- Słuchałem dużo bajek muzycznych. Takich jak "Alicja w Krainie Czarów", "Piotruś Pan" czy "Pora na Telesfora". Do tej pory potrafię przypomnieć sobie teksty piosenek z tych bajek albo rymowane dialogi. Mam wrażenie, że Majka Jeżowska była zawsze, więc być może też jej słuchałem. Zresztą, gdyby zapytać moją babcię, czy w jej dzieciństwie śpiewała Jeżowska, pewnie by to potwierdziła... Potem wszyscy moi rówieśnicy słuchali Modern Talking i Limahla. Ja też, choć nie trwało to długo. Ominęło mnie Depeche Mode i Duran Duran, ale natychmiast wskoczyłem w Michaela Jacksona i Stinga. To nie jest być może zbyt ambitny zestaw, ale do tej pory słucham muzyki z dużym dystansem. Nie uważam, że istnieje coś takiego jak bardzo poważna muzyka, do której należy podchodzić na klęczkach. Wiele z tej współczesnej ma w sobie tyle samo banału co disco polo. Najgorsze, co może się zdarzyć, to poczucie misji u kompozytora. Jak on zaczyna być kapłanem sztuki, to jest niedobrze. Muzyka to znakomite narzędzie wychowawcze i środek wyrazu artystycznego, ale nie do tego, by robić z siebie kapłana wiedzy tajemnej. Tak mi się wydaje. A skoro mowa o czasach dzieciństwa, to będę pisał muzykę do bardzo dużej produkcji w Gdańsku. Otóż po raz pierwszy w teatrze zostanie wystawiona "Arabella". Zobaczymy zatem na scenie ten pierścień, za pomocą którego można było wszystko załatwić i o którym marzyły wszystkie dzieci w latach osiemdziesiątych.

Na którym miejscu, w pana prywatnym rankingu zawodowym, jest muzyka teatralna?

- Statystyka mówi, że na pierwszym, bo w ostatnich latach zdarza mi się rocznie napisać muzykę do nawet dwunastu spektakli. Ale jeśli chodzi o priorytety wewnętrzne,trudno mi powiedzieć. Ważna jest dla mnie muzyka "wysoka" albo "absolutna", jak niektórzy ją nazywają. Pozwala bowiem poruszyć inne struny duszy człowieka niż ta teatralna. Ale nie wiem, która jest na pierwszym miejscu. Muzyka jest trochę jak kostium. Kiedy pisarz pisze książkę, może sobie wybrać dowolny sztafaż - science fiction, powieści historycznej albo kryminału. Chcąc opowiedzieć jakąś historię, wybiera jedną z tych dekoracji najbardziej pasującą do opowieści. Tak samo jest chyba z moją muzyką.

Dziękuję za rozmowę.

**

Piotr Klimek jest kompozytorem, producentem muzycznym, wykładowcą oraz dyrektorem Akademickiego Centrum Promocji i Rozwoju Akademii Sztuki w Szczecinie.

**

Na płycie "Piosenki do grania na nosie" znalazły się piosenki duetu: Piotr Klimek i Konrad Dworakowski. Krążek zawiera utwory m.in. ze spektaklu szczecińskiej "Pleciugi"-"Pippi Pończoszanka"oraz z takich inscenizacji, jak: "Pinokio" łódzkiego teatru, "Czarnoksiężnik z Oz" Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie czy "Ach, jak cudowna jest Panama" z Teatru Maska w Rzeszowie.

Rozmawiała Monika GAPIŃSKA/

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji