I zawsze będą czuwać nad wami anioły
"Historia o Miłosiernej czyli testament psa" Ariano Suassuny to pierwsze w pełni udane i naprawdę ważne przedstawienie warszawskiego sezonu. Reżyser Piotr Cieplak prowadzi je odważnie. Obcujemy z rozbuchaną farsą, by niepostrzeżenie przenieść, się do świata moralitetu.
Ciekawe są polskie dzieje "Historii o Miłosiernej czyli testamentu psa". Sztuką brazylijskiego dramaturga jako pierwszy zainteresował się Konrad Swinarski. W 1960 roku przygotował prapremierę w warszawskim "Ateneum", później wystawiał ją w Gdańsku i Zurychu. Interesował go nie narzucający się swoją oczywistością moralitet, zajmowała zabawa teatralnością samą w sobie i narzucona przez autora umowność przedstawienia. Kolejne inscenizacje stały się wielkimi sukcesami. Później jednak o sztuce Suassuny słuch zaginął. Odbyło się co prawda kilka premier, ale nie zdobyły one większego rozgłosu. Spektakl Cieplaka w stołecznych "Rozmaitościach" to szansa, żebyśmy przypomnieli
sobie o dramacie Suassuny. Przedstawienie udowadnia, że naprawdę warto. Zaczyna się obiecująco. Mocne dźwięki muzyki Orkiestry Kormorany, przypominające połączenie rytmów latynoskich ze współczesnym rapem. W tej konwencji podany zostaje tekst prologu przedstawienia. Pajac (Magdalena Kuta) wykrzykuje go, dostosowując się do tempa muzyki. Jest jej w spektaklu Cieplaka bardzo dużo. Orkiestra Kormorany współtworzy wszystkie jego inscenizacje. U niektórych ostrość kompozycji wywołuje gęsią skórkę. Tym razem muzyka Kormoranów buduje nastrój i, jak w filmie, zwiastuje kolejne wydarzenia. Jednak latynoski rytm wprowadza do przedstawienia element pastiszu. Gdy Piekarzowa (Maria Maj) zaczyna swój szalony taniec, kiedy absurdalny pogrzeb psa z całymi ceremoniałem i "łaciną" przeistacza się w radosną paradę, muzyka Kormoranów, grana na żywo, co powiększa wrażenie autentyczności, staje się jednym z bohaterów przedstawienia.
"Moja sztuka od początku do końca jest zabawą" - pisał Suassuna. Przedstawienie w "Rozmaitościach" na początku także przypomina beztroską igraszkę. Scena jest prawie pusta. W scenografii Ewy Beaty Wodeckiej nic nie jest bowiem powiedziane do końca. Szeroki postument to miejscowy kościół, psa gra natomiast ogromny pluszak. Upada na scenę z głuchym łoskotem, a potem Piekarzowa zarzuca go sobie na plecy. Reżyser ma wyczucie komizmu sytuacji, udanie łączy go z absurdalnym, pure nonsensowym językiem wielu replik.
Cieplak ani na chwilę nie pozwala nam zapomnieć, że jesteśmy w teatrze. Scena nie ma być odwzorowaniem realnie istniejącego świata. Dominuje umowność - to, co widzimy, to rzeczywistość rządząca się własnymi prawami. Myślę, że o to chodziło Suassunie, gdy wymyślił ten testament i pogrzeb psa. Niezwykłe zdarzenie, absurdalne żądanie pochówku pozwoliło mu odmalować portret społeczność małego miasteczka. Nie ma znaczenia jego nazwa. Siłą sztuki i przedstawienia jest metafora. To mogłoby się wydarzyć wszędzie. Wszędzie moglibyśmy spotkać przekupnego proboszcza, biskupa i zakrystiana, "puszczalską" kobietę, parę chłopków-roztropków, Grila i Chica, swymi kombinacjami ośmieszających przeciwników. Codziennie słyszy się o takich, którzy chętnie połasili by się na jakiś inny "testament psa". Jednak sztuka Suassuny momentami frywolna czy obsceniczna, wolna jest od dosłowności. Źle by się stało, gdyby przedstawienie w "Rozmaitościach" zostało zrozumiane jako koniunkturalna krytyka Kościoła - rzec programowo antyklerykalna. Kościół jest tu figurą mechanizmu społecznego. Wedle Suassuny i Cieplaka zła jest na świecie więcej niż dobra. Po prostu - czyni się je znacznie łatwiej.
Kiedy bowiem machina teatralnej farsy przetoczy się po scenie, wkroczy na nią Severino (Wojciech Kalarus) w towarzystwie Zbója (Adam Woronowicz). Przyszli, by zabić wszystkich pozostałych, zdemaskować ich niecne postępki. Nastrój zabawy pryska. Teraz patrzymy na ludzi między życiem i śmiercią. Kończą się żarty, nadchodzi to, co nieuchronne. W jatce giną wszyscy, nawet oszukany przez Grila Severino. Pajac zaprasza wszystkich na przerwę. Ale wcześniej popatrzymy na dziwny balet Aniołów (Jolanta Łagodzińska, Grażyna Wolszczak). W zimnym, niebieskawym świetle poruszają się, jakby rzeczywiście były z innego świata.
Nie cierpię teatru, w którym wszystko da się przewidzieć. U Cieplaka, na szczęście, zawsze można oczekiwać niespodzianki. Plastyczna asceza pierwszej części zostaje zastąpiona bogactwem w drugiej. Już nie ma zwyczajnych krzeseł. Aktorzy wiszą przyczepieni do lin ponad nami. Najpierw zza oświetlonych na czerwono blach wyłania się Lucyfer (Michał Konarski), a zza rozpostartego białego płótna, ubrany w lnianą koszulę i słomiany kapelusz, Jezus (Mirosław Zbrojewicz). W teatrze Piotra Cieplaka Diabeł może rozmawiać z Bogiem twarzą w twarz. Targować się o ludzkie dusze. Artystę pociąga moralitet w różnych odmianach. W "Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Zło i Dobro prawie dosłownie brało się za bary. W "Ptaszku Zielonopiórym" zadziałały cuda. Tu z pomocą ludziom przychodzi Miłosierna (Halina Chmielarz). Matka Boska z warszawskiego spektaklu jest zwyczajną kobietą. Ubrana w prostą, białą sukienkę przychodzi, żeby leczyć świat dobrem. Ratuje skazanych na potępienie, szatan odchodzi pokonany.
Niektórzy twierdzą, że Piotr Cieplak wciąż robi to samo przedstawienie. W jego moralitetach Dobro zwycięża Zło,a świat zasługuje na zbawienie.
W "Historii o Miłosiernej..." na scenie prawie cały czas są Anioły. Zaczynają przedstawienie, obserwują bohaterów. Czuwają. Mam wrażenie, że w przedstawieniach Piotra Cieplaka anioły są bardzo ważne, nawet gdy ich nie widać. Ich opieka gwarantuje, że człowiek nigdy nie zostanie sam, nie zginie cząstka dobra, którą w sobie nosi. Moralitety Cieplaka nazywają po imieniu najtrudniejsze rzeczy. Dobrze, że jest ktoś, kto wciąga publiczność do takiej rozmowy.